Plus Minus poleca. Najnowszy numer tygodnika Plus Minus

Krasnodębski o lęku Polaków, Skwieciński o kampanii wyborczej, Mazurek o partyjnych młodzieżówkach, Majewski i Reszka zamykają kadencję Sejmu... Najnowszy numer tygodnika Plus Minus

Aktualizacja: 24.09.2011 01:59 Publikacja: 23.09.2011 19:00

Plus Minus poleca. Najnowszy numer tygodnika Plus Minus

Foto: Plus Minus

To, co stłumione, powraca

– twierdzi Zdzisław Krasnodębski w analizie otwierającej najnowsze wydanie Plusa Minusa. „Władza PO opiera się na tym, że polskie społeczeństwo trawi ukryty lęk, który wynika z traumatycznych doświadczeń przeszłości. Byle więc komuś nie podpaść, byle nie stracić tego względnego dobrobytu. Jak pisze w znanej książce o pamięci społecznej angielski socjolog Paul Connerton 'Jak pamiętają społeczeństwa' pamięć społeczna jest zapisana nie tylko w świadomości, lecz także w cielesnych praktykach, w zwyczajach,  nie poddanych refleksji sposobach zachowania, w umiejętnościach. 'Habitus' polskiego społeczeństwa, w tym szczególnie ich elit, bardziej włączonych w system niż zwykli zjadacze chleba, ukształtował się  przez lata PRL-u. Dwadzieścia lat niepodległości to za mało, aby się w pełni wykształciły inne nawyki, zwłaszcza, że tak wiele z postkomunistycznych struktur przetrwało w III RP. Młodzi także musieli się do nich przystosować. Naturalnie nowy system gospodarczy i pluralizm polityczny neutralizował je, tłumił i modyfikował. Wydawało się więc z biegiem lat będzie lepiej.  Ale w sprzyjających okolicznościach dawne przyzwyczajenia powracają.

Otóż w Polsce po dwudziestu latach niepodległości ustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. Wprawdzie istnieje parę partii politycznych, ale jest - tak postrzegają to Polacy - jeden hegemon. Istnieje jedno centrum władzy, wokół którego krążą satelity. Rola PSL w obecnej koalicji przypomina rolę ZSL, a PJN miałoby szansę stać się zmodernizowanym Stronnictwem Demokratycznym. SLD spełnia rolę „partyjnego betonu" w ramach obozu rządzącego. Jedyna duża partia opozycyjna zdefiniowana została jako „antysystemowa". Media, znaczna część naukowców i elit kulturowych zajmują się jej atakowaniem, obrzydzeniem, wyszydzaniem itd. Jej miejsce w obecnym systemie politycznym, jest podobne do tego, jakie kiedyś w komunizmie zajmowała „rodzima reakcja", która ciągle się odradzała, stanowiła zagrożenie dla podstaw ustrojowych, które pozwalało mobilizować zwolenników i usprawiedliwiać represyjne działania w imię postępu.

Oczywiście dzisiaj warunki brzegowe są inne i trzeba utrzymywać demokratyczne reguły gry. Utrzymywanie ich formalnie nie jest, na szczęście, pozbawione realnego znaczenia. Pewnych granic nie można otwarcie przekraczać. Zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej trzeba robić wrażenie  równych szans i starcia racji w swobodnej dyskusji - nawet jeśli oczyściło się przedtem media z niepokornych dziennikarzy. Polacy natomiast dobrze wiedzą, że jest jedna władza, która nie ma specjalnych skrupułów,  a co najwyżej chce zachować pozór. Wiedzą też, że przy władzy można się pożywić i że lepiej z nią nie zadzierać. Dzisiaj nie potrzeba cenzury czy bezpośredniego dozoru policyjnego. Każdy sam się pilnuje, by nie mieć kłopotów. Polacy uważają, że lepiej nie afiszować się z opozycyjnymi poglądami politycznymi lub krytyką rządu, bo w pracy może mieć kłopoty żona, a dziecko nie dostanie się na studia doktoranckie. Być może są to lęki przesadzone,  wynikające z braku odwagi cywilnej, lecz coraz bardziej są obecne w polskiej rzeczywistości i ją kształtują".

? ? ?

„Obecna kampania wyjątkowo psuje polskie myślenie o kraju i relacjach łączących go ze światem. Ten obłęd oczywiście się skończy, ale odbudowa polskiej świadomości będzie trudna" – przewiduje z kolei Piotr Skwieciński, autor pamfletu Cynicy i Nocne Wilki. „Kampania wyborcza to zawsze coś doraźnego. Ale kampanie wyborcze potrafią też odcisnąć się trwałym śladem na czymś większym niż doraźność. Dzieje się tak wtedy, kiedy duże grupy obywateli mocno przeżywają kampanię emocjonalnie, a więc ich naturalna skłonność, by akceptować  podawane im do wierzenia treści, jeszcze rośnie. Obawiam się, że obecną kampanię przyszli historycy będą zaliczali do wydarzeń znaczących nie tyle dla doraźnej polityki, ile dla czegoś niepomiernie ważniejszego – polskiego ducha. I niestety jestem pewien, że jej wpływ na tego ducha uznają oni za bardzo negatywny. Odpowiedzialni za to są obaj główni gracze polskiej sceny politycznej. Obaj w ciągu ostatnich tygodni zaszkodzili Polsce.

Gdyby zastanowić się, jaka cecha Polaków jest najgorsza, w sensie: najbardziej ograniczająca ich możliwości jako narodu, czyniąca z nich wdzięczny obiekt potencjalnych obcych inspiracji (a dla co bardziej wnikliwych obserwatorów wręcz ośmieszająca) to chyba w pierwszym rzędzie należałoby wymienić kompleks niższości wobec krajów zachodnich.

Argument 'co sobie o nas za granicą pomyślą?', kompletnie nieobecny w politycznym myśleniu narodów zachodniej części kontynentu (i to nie tylko tych wielkich, niegdyś imperialnych – tych mniejszych też) odgrywa sporą rolę w przeżywaniu spraw publicznych przez ogromną część Polaków. Otóż, choć argumentacja ta była przez ostatnie 20 lat często wykorzystywana przez szeroko pojęty obóz liberalny, to jednak nigdy tak bezpośrednio, tak wprost, jak uczyniła to Platforma Obywatelska w mijającej kampanii.

Krzyczącym przykładem myślenia, które partia rządząca chce wśród Polaków upowszechnić, jest zdanie z przygotowywanego wystąpienia Donalda Tuska w Radzie Unii Europejskiej: - Nasz głos zaczął się liczyć na arenie międzynarodowej, a polski rząd przestał być obiektem żartów.

Nie potrafię wyobrazić sobie przywódcę innego kraju europejskiego, który w instytucji międzynarodowej wypowiedziałby podobne słowa. Przedstawiciele narodów o autentycznej świadomości państwowej (zachodnioeuropejskie) albo autentycznie spojonych poczuciem etnicznej tożsamości (środkowoeuropejskie) mają zakodowaną wiedzę o tym, że takie zachowanie podlizującego się prymusa automatycznie poniżyłoby nie ich wewnętrznego konkurenta, ale całe ich państwo...

Czy wynika z tego, że rację ma Anna Fotyga, mówiąc że 'Polska traci suwerenność pod rządami Tuska'? Nie. Propagandowe wyczyny rządu, obliczone na wyborcze zwycięstwo, są szkodliwe i psują poddających się im Polaków. Ale nie da się tego na szczęście powiedzieć o rzeczywistych działaniach rządu w sferze relacji między Polską a światem zewnętrznym.

To, co o nich wiemy (przykładem niech będą choćby relacje z Wikileaks o zabiegach obecnego rządu w sprawie umieszczenia w Polsce amerykańskiej infrastruktury wojskowej, zaskarżenie decyzji Komisji Europejskiej ws.emisji CO2, wsparcie dla wydobycia w Polsce gazu łupkowego, popieranie białoruskiej opozycji) świadczy o tym że rząd działa w kierunkach zgodnych z racją stanu. Bywa nieudolny, ale nie podporządkowuje interesów Polski interesom obcym.

Fotyga jest politykiem, używa więc języka aluzji – cienkiej, ale jednak. Jarosław Marek Rymkiewicz nie jest politykiem, tylko ideologiem. I  może sobie pozwolić na więcej. -  mówi Joannie Lichockiej w 'Gazecie Polskiej'. I ostrzega: trzeba sprawić, by „ci, którzy teraz – po cichutku, po cichutku – planują zlikwidowanie Polski, wiedzieli, że będziemy się bili, właśnie tak jak w XVIII w. I nie pójdzie im z nami łatwo. Będziemy się bili – jak konfederaci barscy – pod sztandarami Maryi. Więc dobrze by było, żeby ci ludzie wiedzieli o tym, kiedy w swoich gabinetach coś planują".

Megalomania jest odwrotną stroną wykorzystywanego i intensyfikowanego przez Platformę kompleksu niższości i syndromu satelity. Też paczy, też psuje polskie myślenie, też zmniejsza nasze szanse. Podobnie paczy, podobnie psuje związana z tą megalomanią wizja kraju wiecznie zdradzanego, otoczonego przez tajnych i widnych wrogów.

? ? ?

Praca dla potakiwacza

– tak zatytułowany wywiad Roberta Mazurka poświęcony jest partyjnym młodzieżówkom. Opowiada o nich Jan Artymowski, polityk SD mający spory staż w młodzieżowych przybudówkach UW a potem PO

Po co w ogóle partii młodzieżówka?

W tej chwili po to, żeby dostarczać karnego wojska na zjazdy i kampanie wyborcze.

Jak to działa?

Regionalny lider dostaje dzięki partii pracę a w zamian szef partii może liczyć na głosy młodych na zjeździe plus ich darmową pracę w kampanii.

Łatwo można znaleźć pracę?

Dziś najskuteczniejszym i największym w Polsce biurem pośrednictwa pracy jest Platforma Obywatelska.

No nie, porozmawiajmy serio...

To jest serio. Skala władzy, a przez to i możliwości Platformy są przeolbrzymie, nieporównywalne do żadnej dotychczasowej partii w Polsce. Każdy szeregowy członek PO może, jeśli tylko chce i jest w odpowiednim układzie, znaleźć dobrą robotę.

Tak było zawsze.

Ale skala tego, co robi Platforma jest nieporównywalna z tym, co działo się za rządów SLD czy PiS-u. Zapanowała bezprecedensowa bezczelność i bezwstydność w obsadzaniu stanowisk z nominacji politycznych

Każdy kolejny rząd idzie o krok dalej.

Być może, coś w tym jest. Platforma sobie wykombinowała, że po rządach PiS, które skończyły w niesławie mogą sobie pozwolić na wszystko, że im wolno więcej. Jak się okazało po zupełnym braku reakcji mediów na te praktyki, mieli wiele racji. Mówi się, że SLD stworzyło w Polsce kapitalizm polityczny...

A nie?

Owszem, stworzyli, ale przy tym, co robi Platforma to byli amatorzy! Platforma nawet jak prywatyzuje, to na pół gwizdka, żeby nie pozbywać się wpływu na firmy i możliwości upychania tam ludzi. Posad jest mnóstwo, można przebierać. Administracja ma taką zdolność do rozrastania się, że dla ministra czy wiceministra stworzenie kilku dodatkowych stanowisk to żaden problem.

Jak się załatwia pracę?

Na najwyższym szczeblu osobą kluczową jest minister skarbu, ale jest też przecież mnóstwo urzędów samorządowych, jest wojewoda, któremu podlegają liczne spółki. Tego jest taka masa, że trudno to nawet policzyć. Olbrzymim pracodawcą są urzędy marszałkowskie i nie chodzi już tylko o armię urzędników, ale o kontrolowane przez sejmik fundusze, agendy, spółki. Na Mazowszu wśród ludzi tam zatrudnionych trudno znaleźć kogoś, kto rodzinnie lub towarzysko nie jest związany z Platformą lub PSL-em.

Jak to się robi? Zostaje pan szefem nowo utworzonej agendy promującej Warszawę.

I sięgam po kolegów z partii, ale gdybym nawet o tym zapomniał, to partia bardzo szybko sięga po mnie.

No tak, dostał pan to stanowisko pod warunkiem...

Nawet nie musieliby takich warunków stawiać. To zupełnie oczywiste, że do nowo mianowanego szefa urzędu przychodzi przełożony partyjny i przynosi mu całą teczkę CV.

? ? ?

„Setne posiedzenie Sejmu było posiedzeniem ostatnim. I ta setka wisiała w powietrzu już od rana. W kolejce do kontroli osobistej ustawiły się przedstawicielki Kół Gospodyń Wiejskich z gminy Białaczów w powiecie opoczyńskim – wszystkie w strojach regionalnych. Oficerowie Biura Ochrony Rządu mieli ręce pełne roboty. Panie przytargały ze sobą kosze z bochnami chleba, kiełbasą podsuszaną, spod której wystawały buteleczki. Mówiły, że są dobrze przygotowane do wizyty w Sejmie – miały co zjeść i co wypić. Minister ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska – też ubrana w strój ludowy czekała już na nie.  Pani minister i panie gospodynie wiejskie wśród pląsów, śpiewów i muzyki ludowej raźno udały się do gabinetu marszałka Grzegorza Schetyny. Ten wyglądał na wzruszonego, powiedział, że się cieszy i zapewnił, że Sejm będzie ciężko pracował także w przyszłej kadencji.

Wicemarszałek Ewa Kierzkowska dodała, że podziwia pasję opoczanek, a wicemarszałek Jerzy Wenderlich wyznał, że widząc gospodynie doświadcza radości. Na tym impreza się zakończyła. Choć nie był to ostatni ludowy akcent tego dnia". - Niestrudzeni tropiciele ludzkich akcentów w polityce, Michał Majewski i Paweł Reszka w reportażu Sejm po setce szczegółowo relacjonują trwające cały wieczór w sejmowych ogrodach święto wieprzowiny, nie stroniąc jednak również od bardziej poważnych refleksji:

„Zgodnie z oficjalną statystyką Sejm przez cztery lata pracy uchwalił 953 ustawy, bijąc wszelkie rekordy. Inaczej mówiąc co miesiąc posłowie fundowali nam 20 nowych rozwiązań prawnych!

Nawet gdy się pamięta, że 60 procent tego co uchwalali wynikała z prostej konieczności przyjmowania rozwiązań prawnych narzucanych przez Unię Europejską – i tak włos się jeży na głowie. Posłowie przyszłej kadencji już mogą się przygotować do poprawiania bubli, a prawnicy zacierać ręce – pracy nie powinno im zabraknąć.

Trudno nie zauważyć, że znaczenie Sejmu zmalało w ostatnich latach. Podejmowanie najważniejszych decyzji przesunęło się do Kancelarii Premiera, ministerstw i partyjnych central. Symboliczne jest to, że szefem ponad 200 osobowego klubu parlamentarnego PO jest Tomasz Tomczykiewicz, polityk bez siły, charyzmy, znaczenia w partii władzy.

Jak na dłoni widać, że kluby parlamentarne stały się armiami, które karnie mają wykonywać polecenia płynące z innych ośrodków. Większość posłów z wielkich klubów z rzadka ma kontakt ze swymi liderami, nie mają najmniejszych szans na udział w kluczowych debatach, wielu z nich ma marną wiedzę o tworzeniu prawa. Pozostaje im wygłaszanie „do pustej sali" oświadczeń na najbardziej kuriozalne tematy.

Spora część posłów jest dziś po prostu „mięsem armatnim", które ma podnosić rękę w trakcie głosowań według wskazań rzeczników klubowej dyscypliny. Wszelka niesubordynacja, odstępstwa, inne zdanie są karane. Można zaryzykować tezę, że gdyby w Sejmie zasiadało 230 zamiast 460 posłów nie przyniosłoby to uszczerbku uchwalanemu tam prawu."

? ? ?

Politycznie poprawna cepelia

to pamflet Jacka Cieślaka na współczesny polski teatr.

„Potężna fala tematyki dotyczącej mniejszości, łamania tabu, po pierwszym niezwykle owocnym i twórczym okresie, wytworzyła w teatrze snobizm na pomijane i cenzurowane w przeszłości tematy. Kto wie — może nawet konformizm niektórych inscenizatorów, którzy zapragnęli być, bardziej gejowscy od autentycznych gejów, bardziej singlowi od prawdziwych singli, bardziej dragowi od narkomanów i internetowi do Internetu!

Piszę o modzie podporządkowania się kryterium odmienności na scenie, bo widziałem spektakle, w których pęd do pokazania nagości lub zagrania inności, moim zdaniem, wynikał z czystej kalkulacji, a nie utożsamienia się z ważną społeczną kwestią. Część aktorów może chcieć wziąć udział w eksperymencie, spróbować czegoś nowego, inni, jak na oportunistów przystało, grają to co modne — żeby nie wypaść za burtę. I kompromitują sprawę.

Aktor, który nie chce pokazać tak zwanego ptaka na scenie — ma powody pomyśleć, że nie ma czego szukać w teatrze. Aktorka, która odmówi zagrania pijanej kobiety, zdradzanej przez męża-podłego heteroseksualistę lub zagubionego pseudoheteroseksualistę odkrywającego swoją homoseksualną orientację — może mieć kłopot. Może pauzować.

Mogę wymienić nazwiska co najmniej trzech aktorek, które miały odwagę zrezygnować z ekstremalnych ról, obnażania się psychicznego i fizycznego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie — Joanna Szczepkowska, Dominika Kluźniak i Małgorzata Kożuchowska — i odeszły z tego powodu z zespołu. Miały to szczęście, że są gwiazdami, pracują w Warszawie, gdzie jest gdzie pracować, bo działa tam więcej niż jedna scena.

Problem bierze się również z autobiografizmu spektakli. Przez lata teatrowi wyznaczał kierunek Szekspir i jego credo, że scena powinna być jak lustro wystawione na gościniec — pokazujące świat. Dzisiejszy reżyserzy zachowują się tak, jakby chcieli podtrzymać plotki o tym, że Szekspira nie było. Jednocześnie spełniło się proroctwo Andrzeja Wajdy, który ponad dwie dekady temu posadził Hamleta przed lustrem, w garderobie, zmienił mu płeć i kazał mówić o sobie. Hamletyzować.

Kiedy nowy teatr w Polsce dochodził do głosu, padały pytania, które być może dziś brzmią tyle szlachetnie, co naiwnie: czy aktor ma być kapłanem, a teatr świątynią sztuki? Niestety doszło do tego, że kapłaństwo w teatrze coraz więcej ma wspólnego ze złymi kapłanami w Kościele, którzy nie mają zielonego pojęcia o egzystencji Polaków, rodzinie, pracy, szkole. A mimo to o niej mówią, a nawet pouczają jak żyć. Teatralnych kapłanów, którzy nie znają codziennego życia, również jest coraz więcej. Na tym tle zadziwiająca staje się praktyka, że po premierze zamiast rozejrzeć się po świecie — oglądają prawie każdego wieczoru swoje spektakle, stając na straży hermetyczności swojej rzeczywistości.

Przyszedł chyba czas na zajęcie się w teatrze również sprawami Polaka-szaraka. Jego marzeniami, problemami. Przyszłością. Przydałoby się więcej solidarności artystów z widownią. Przydaliby się teatralni kapłani, którzy robią coś więcej niż patrzenie w lustro i mówienie do lustra".

? ? ?

W tekście Ofiara ma prawo przesadzać Dariusz Rosiak próbuje wysłuchać racji obu stron w sporze o to, czy Kościół wystarczająco i dość uczciwie zajmuje się przypadkami pedofilii wśród księży i osób zakonnych.

„Andrea Tornielli i Paolo Rodari, autorzy książki 'Atak na Ratzingera' odkrywają metody medialnych manipulacji. Piszą o 3 tysiącach nowych przypadków rozpatrywanych już po utworzeniu w Watykanie grupy "łowców pedofilów" (300 z nich dotyczy pedofilii, reszta to przemoc i wykorzystywanie seksualne osób innych niż dzieci), o zmianie nastawienia Kościoła wobec przestępców seksualnych, którego media nie chcą zauważyć, o koncentrowaniu się na sprawach, które miały miejsce kilkanaście, czasem kilkadziesiąt lat temu, o niejasnej interpretacji prawnej wielu zarzutów (jakkolwiek odrażające, wykorzystywanie seksualne 17-letnich kleryków w seminarium nie jest pedofilią). Zapewne rację mają autorzy, gdy piszą o sojuszu środowisk, 'dla których wygodne jest milczenie Kościoła, pomniejszenie jego autorytetu moralnego i jego funkcjonowania jako zjawiska masowego, może z ukrytą nadzieją, że po jakichś dziesięciu latach będzie on tyle znaczył na scenie międzynarodowej, co jakaś sekta.'

Wniosek o postawienie papieża i trzech kardynałów przed międzynarodowym sądem za zbrodnie przeciw ludzkości nie ma szans powodzenia, a tłumaczenie, jak robiła to w rozmowie ze mną prawniczka organizacji SNAP Katherine Gallagher, że papież, mimo że sam nie gwałcił dzieci, powinien być postawiony w stan oskarżenia za 'zachęcanie do gwałtu' (encouraging rape), bo podobnie jak dowódcy armii serbskiej czy rwandyjskiej odpowiada za zbrodnie swoich podwładnych - jest nadużyciem moralnym i nonsensem prawnym.

A jednak moim zdaniem karygodnym błędem byłoby traktowanie tego wniosku jako absurdalnego wymysłu wrogów Kościoła. Jest on raczej dowodem na niezrozumienie przez ofiary meandrów funkcjonowania Kościoła i donośnym ich wołaniem o zmiany, które pozwolą na rzeczywiste rozwiązanie problemu nadużyć seksualnych wśród księży.

- To nieprawda  jak sugerują obrońcy Kościoła, że biskupi mają obecnie obowiązek wydawania księży podejrzanych o pedofilię i inne przestępstwa seksualne - mówi Barbara Blaine. - W dalszym ciągu regułą jest, że księży podejrzanych o nadużycia seksualne nie wydaje się policji. W dalszym ciągu ktoś taki odsuwany jest, zwykle na jakiś czas, od posługi kapłańskiej, ale otrzymuje wsparcie Kościoła, pieniądze na utrzymanie, mieszkanie, wikt i opierunek, w dalszym ciągu ma szansę na prowadzenie w miarę normalnego życia. Nie ma zasady zero tolerancji dla księży przestępców seksualnych, w dalszym ciągu w Kościele mogą znaleźć bezpieczne schronienie. Ten papież nie wyrzucił nawet jednego biskupa za przestępstwa seksualne. I jeśli dziś obrońcy Kościoła mówią, że skala nadużyć seksualnych się zmniejsza, dlaczego nagle mamy im wierzyć? Przez lata Kościół kłamał w tej sprawie, dlaczego teraz miałby nagle mówić prawdę?

Dobre pytanie, zwłaszcza jeśli stawiają je ludzie, którzy zostali przez Kościół skrzywdzeni. Barbara Blaine ma rację, gdy mówi, że w Kościele nie istnieje obowiązek donoszenia policji na przestępców, nie tylko zresztą seksualnych. Tornielli i Rodari nawiązują do tego w swojej książce przy okazji relacji z tzw. czarnego tygodnia czyli serii skandali wokół Watykanu na wiosnę 2010 roku. Jeden z nich dotyczył sprawy francuskiego biskupa Pierre'a Picana skazanego w 2001 roku na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za niepowiadomienie władz cywilnych o podległym mu księdzu - seryjnym pedofilu. Picana tłumaczył ówczesny sekretarz Kongregacji Nauki Wiary arcybiskup Tarcisso Bertone. W wywiadzie z 2002 roku mówił on, że "Społeczeństwo powinno uszanować tajemnice zawodową księży, jak szanuje się tajemnicę zawodową każdej kategorii, szacunek, którego nie można ograniczyć do tajemnicy spowiedzi, która jest nienaruszalna."

Dla wielu ludzi takie korporacyjne rozumienie swojej roli przez Kościół jest nie do przyjęcia. Nie szkodzi, że dokładnie w ten sam sposób, jaki postuluje Bertone, postępują lekarze i prawnicy, psychoterapeuci i wojskowi. Od Kościoła wielu ludzi oczekuje czegoś więcej, właśnie dlatego, że nie jest to instytucja jak każda inna".

Ponadto w Plusie Minusie

To, co stłumione, powraca

– twierdzi Zdzisław Krasnodębski w analizie otwierającej najnowsze wydanie Plusa Minusa. „Władza PO opiera się na tym, że polskie społeczeństwo trawi ukryty lęk, który wynika z traumatycznych doświadczeń przeszłości. Byle więc komuś nie podpaść, byle nie stracić tego względnego dobrobytu. Jak pisze w znanej książce o pamięci społecznej angielski socjolog Paul Connerton 'Jak pamiętają społeczeństwa' pamięć społeczna jest zapisana nie tylko w świadomości, lecz także w cielesnych praktykach, w zwyczajach,  nie poddanych refleksji sposobach zachowania, w umiejętnościach. 'Habitus' polskiego społeczeństwa, w tym szczególnie ich elit, bardziej włączonych w system niż zwykli zjadacze chleba, ukształtował się  przez lata PRL-u. Dwadzieścia lat niepodległości to za mało, aby się w pełni wykształciły inne nawyki, zwłaszcza, że tak wiele z postkomunistycznych struktur przetrwało w III RP. Młodzi także musieli się do nich przystosować. Naturalnie nowy system gospodarczy i pluralizm polityczny neutralizował je, tłumił i modyfikował. Wydawało się więc z biegiem lat będzie lepiej.  Ale w sprzyjających okolicznościach dawne przyzwyczajenia powracają.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie