Jedne wynikają z mody na atakowanie Kościoła, inne stanowią formę usprawiedliwienia swoich etycznych braków, jeszcze inne tkwią w niewiedzy i braku świadomości. Oczywiście są i takie, których zarzewie znajduje się w grzechu ludzi Kościoła. Zdaję sobie sprawę z tego, że marzeniem byłoby, gdyby każdy duchowny był chodzącym ideałem. Jednak życie jest inne. Czasami daje znać o sobie święty Kościół grzesznych ludzi. Czasami się słyszy, że „ten ksiądz lub biskup jest taki", dlatego nie będę chodził do Kościoła. Ale jest to stwierdzenie w rodzaju – „ja tam nie wezmę leków od tego lekarza, bo on jest opryskliwy". Ideałem byłoby, gdyby każdy lekarz był kulturalny i miły.
Ale czasami tak nie jest. Jednak lek przepisany przez opryskliwego lekarza działa podobnie jak przepisany przez inteligentnego. Nikt tego nie neguje, że i w naszym środowisku – jak mówił Benedykt XVI w Madrycie – są zepsute jabłka. Jednak pojedyncze, zepsute jabłka nie mogą stanowić rozpowszechnianych, kiepskich uogólnień na wszystkich duchownych.
W tym kontekście pragnąłbym w sposób życzliwy zapytać tych, którzy systematycznie krytykują Kościół, zwłaszcza w mediach. Najpierw chcę powiedzieć, że pochylamy się z uwagą nad każdą krytyką Kościoła, choć może nie zawsze jest to oczywiste. Jeżeli krytyka jest słuszna, pomaga nam się wewnętrznie oczyszczać i odpowiadać na wezwanie Jezusa: „Nawracajcie się". Zdajemy sobie sprawę, że w wielkiej wspólnocie Kościoła koegzystuje dobro i zło, świętość i ludzka słabość, i grzech. Przyznajemy się do tego, wiedząc, że prawda wyzwala i otwiera perspektywę nowego, sensownego życia. Ale stawiamy również pytanie: o co często chodzi w krytyce Kościoła? Czy zawsze chodzi o prawdę i dobro? Czy u podstaw krytyki leży nasza niewierność Ewangelii i jej wymaganiom? Jeżeli tak, bijemy się w piersi. Natomiast mówimy jasno, że w pewnych sprawach Kościół nie ustąpi i będzie znakiem sprzeciwu. Nie ustąpi wobec podważania tego, co leży u podstaw jego misji, a więc głoszenia prymatu prawa naturalnego, obrony godności człowieka i świętości ludzkiego życia, jego nienaruszalności od poczęcia aż do naturalnej śmierci. To tylko przykład sporu, jaki dzisiaj Kościół toczy z cywilizacją, w której nie zawsze chodzi o życie i miłość.
Rodzą się jeszcze inne pytania, skierowane tym razem do tych, którzy zazwyczaj nie uczestniczą w niedzielnej Eucharystii, stoją na obrzeżach Kościoła, choć naznaczeni są znamieniem chrztu, czyli przynależności do Chrystusa. Co leży u podstaw waszej obojętności? Czy wasza nieobecność jest świadomym wyborem, czy też konsekwencją projektu życia, w którym jest niewiele miejsca dla Jezusa i Ewangelii? Co sprawia, że czujecie się obco w Kościele? Czego od niego oczekujecie? W czym moglibyśmy wam pomóc? Chodzi o to, że wiara jawi się jako zaufanie Chrystusowi. Dlatego ważne jest – jak mówił Ojciec święty Benedykt XVI – „w co wierzymy, ale jeszcze ważniejsze, komu wierzymy". Dodatkowo papież chce nam pomóc w naszym zmaganiu się o zachowanie wiary, która – jak pisze – nie jest naszą sprawą prywatną, ale „wymaga również odpowiedzialności społecznej za to, w co się wierzy". Jak zatem wygląda odpowiedzialność za wspólnotę Kościoła w codziennym życiu? Czy pozostaje ona jedynie na poziomie krytyki? Pragnę zapytać wszystkich krytykujących: dlaczego pytacie, jedynie „co Kościół robi dla mnie?". Zapytajcie także, co sami robicie dla Kościoła?
Kardynał Stanisław Dziwisz