Nikczemna ulga Polaków

To nie PiS sko­rzy­stał na smo­leń­skiej ka­ta­stro­fie, na­wet je­śli tro­chę bar­dziej utwar­dził swój elek­to­rat. Sko­rzy­sta­ła par­tia Do­nal­da Tu­ska, to by­ło jej ko­lej­ne pa­li­wo

Publikacja: 07.04.2012 01:01

Nikczemna ulga Polaków

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Na chwi­lę przed dru­gą rocz­ni­cą ka­ta­stro­fy smo­leń­skiej za­czą­łem grze­bać w In­ter­ne­cie w po­szu­ki­wa­niu śla­dów tam­te­go cza­su i kli­ma­tu. Na­tra­fi­łem na swo­ją wy­po­wiedź, wy­gło­szo­ną kil­ka go­dzin po tra­ge­dii, w stu­diu te­le­wi­zji pu­blicz­nej.

Pa­mię­tam, jak wcho­dzi­łem wte­dy do gma­chu na Wo­ro­ni­cza. Na­po­tka­ne­mu pro­fe­so­ro­wi Ja­no­wi Ża­ry­no­wi zwie­rza­łem się, że nie wy­trzy­mam, głos mi się za­ła­mie, nie bę­dę mógł mó­wić. A jed­nak jak po­świad­cza na­gra­nie, wy­po­wia­da­łem pro­ste zda­nia dziw­nie spo­koj­nie. Acz sam nie­wie­le po­tem z te­go pa­mię­ta­łem. Prze­cież do­pie­ro pod­czas au­dy­cji od pro­wa­dzą­cej roz­mo­wę dzien­ni­kar­ki wy­mie­nia­ją­cej na­zwi­ska za­bi­tych do­wie­dzia­łem się, że jed­ną z ofiar jest wi­ce­mi­ni­ster kul­tu­ry To­masz Mer­ta, mój wie­lo­let­ni zna­jo­my. Ta­kie mo­men­ty nie sprzy­ja­ły pre­cy­zji my­śle­nia.

Ciężar żałoby

Tak więc bar­dziej dzię­ki na­gra­niu niż pa­mię­ci do­wia­du­ję się, że pró­bo­wa­łem od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, jak bę­dzie wy­glą­da­ła po­li­ty­ka po Smo­leń­sku. I mó­wi­łem szcze­rze: mu­si się ja­koś zmie­nić, ale nie znam go­to­we­go sche­ma­tu. Ten wy­wód po­wtó­rzy­łem sze­rzej dzień póź­niej, w Lo­ży Pra­so­wej w TVN 24. Roz­ma­wia­li­śmy z cią­gle ści­śnię­ty­mi gar­dła­mi, a w tle po­ka­zy­wa­no wiel­kie tłu­my przed Pa­ła­cem Pre­zy­denc­kim na war­szaw­skim Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, mo­rze zni­czy i lam­pek, za­pła­ka­ne i po­bla­dłe twa­rze. Mia­ło się wra­że­nie, że jest tam ca­ła Pol­ska. A że wy­szła tam uczcić pa­mięć za­bi­te­go pre­zy­den­ta i in­nych ofiar w więk­szej czę­ści z krę­gów pra­wi­cy, zda­wa­ło się, że to mu­si mieć wpływ na dal­sze zda­rze­nia, na pro­ce­sy spo­łecz­ne.

Po­wta­rza­li­śmy, przy­naj­mniej w mo­im przy­pad­ku czę­ścio­wo w to wie­rząc, a czę­ścio­wo trak­tu­jąc ja­ko za­kli­na­nie desz­czu, for­muł­ki o moż­li­wym za­sy­py­wa­niu po­dzia­łów. O tym, jak bar­dzo przy­pa­dek tych na­głych śmier­ci una­ocz­ni na­szej kla­sie po­li­tycz­nej, a i co bar­dziej za­cie­trze­wio­nym wy­bor­com, fałsz i okru­cień­stwo woj­ny pol­sko­-pol­skiej. Jak źle za­brzmią w przy­szło­ści in­wek­ty­wy kie­ro­wa­ne w prze­ciw­ni­ka, któ­ry jest prze­cież bliź­nim.

Na­tu­ral­nie wie­le klu­czo­wych py­tań i za­gad­nień do nas jesz­cze wte­dy nie do­cie­ra­ło, na przy­kład do­pie­ro po­tem póź­niej po­ja­wił się wą­tek przy­czyn ka­ta­stro­fy i spo­so­bu ich wy­ja­śnia­nia. Je­śli już bu­zo­wa­ły pierw­sze, przy­tłu­mio­ne ma­je­sta­tem ża­ło­by, kon­tro­wer­sje, one do­ty­czy­ły bar­dziej ta­kich po­li­tycz­nych dy­le­ma­tów, jak for­ma i za­kres przej­mo­wa­nia peł­ni wła­dzy przez obóz Plat­for­my.

Wciąż jed­nak ma­in­stre­amo­we dzien­ni­kar­ki by­ły za­pła­ka­ne, a na ża­łob­nym po­sie­dze­niu Sej­mu nie po­ja­wił się Ja­nusz Pa­li­kot. Dziś już wie­my, że roz­sy­łał w tam­tym cza­sie do par­tyj­nych ko­le­gów z PO fi­glar­ne ese­me­sy drwią­ce ze zmar­łe­go pre­zy­den­ta. Ale wte­dy to do nas nie do­cie­ra­ło, na tym­że po­sie­dze­niu łzy la­ły się po tak wie­lu po­licz­kach. W efek­cie wy­jąt­ko­wość ża­łob­nej po­wa­gi mie­sza­ła się z dziw­ną przej­ścio­wo­ścią. Po­wta­rza­li­śmy so­bie: to się kie­dyś skoń­czy. I do­da­wa­li­śmy cza­sem myśl Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go – o złu, z któ­re­go mo­że na­ro­dzić się do­bro.

Da­wa­ło się wy­chwy­cić dwa zja­wi­ska: do pew­ne­go stop­nia sprzecz­ne, do pew­ne­go uzu­peł­nia­ją­ce się. Pierw­sze z nich to po­czu­cie, że wszy­scy są ra­zem, że być mo­że prze­kro­czo­no po­dział na zwo­len­ni­ków III i IV RP.

Choć tak na­praw­dę nie roz­szy­fro­wa­li­śmy do koń­ca tych tłu­mów lu­dzi, choć­by sto­ją­cych w ko­lej­ce do trum­ny pre­zy­den­ta. Nie­wie­le póź­niej Jan Po­spie­szal­ski po­ka­zał znacz­ną ich część ja­ko roz­go­ry­czo­nych, obo­la­łych zwo­len­ni­ków IV Rzeczy­po­spo­li­tej, prze­ko­na­nych, że ich uko­cha­ni bo­ha­te­ro­wie pa­dli ofia­rą Pu­ti­na, a być mo­że i Tu­ska. Ale moż­na by­ło za­kła­dać, że nie tyl­ko oni tło­czy­li się wo­kół miejsc na­ro­do­wych Za­du­szek. Po­ja­wia­ły się też na­wet, choć wy­bit­nie mniej­szo­ścio­we, ge­sty w ob­rę­bie elit (mi­ni­ster kul­tu­ry Bog­dan Zdro­jew­ski „prze­pra­sza­ją­cy" le­żą­ce­go w trum­nie Ja­nu­sza Kur­ty­kę).

Smo­leń­ski mit

Za­ra­zem ude­rza­ją­ce by­ło wra­że­nie, że zwo­len­ni­cy IV RP pod­nie­śli gło­wy, od­zy­ska­li god­ność, to pa­ra­dok­sal­ne, że w ob­li­czu swo­jej bo­le­snej klę­ski. To się wi­dzia­ło i sły­sza­ło, sto­jąc w tłu­mie na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu czy po­su­wa­jąc się w kon­duk­cie po­grze­bo­wym pre­zy­den­ta zmie­rza­ją­cym na Wa­wel.

Te zja­wi­ska ko­li­do­wa­ły, bo zwie­ra­nie sze­re­gów przez cu­dow­nie od­ro­dzo­ny obóz czwar­to­rzecz­po­spo­li­to­wy (na­zy­wam go tak z bra­ku lep­sze­go okre­śle­nia) ozna­cza­ło roz­sta­nie z fik­cją lub po­zo­rem jed­no­ści. Na­wet je­śli pierw­sze symp­to­my by­ły drob­ne, jak wro­gie re­ak­cje na te­le­bi­my z pro­gra­mem TVN na kra­kow­skim Ryn­ku pod­czas pre­zy­denc­kie­go po­grze­bu. I to się mo­gło za­ra­zem do pewne­go stop­nia uzu­peł­niać, gdy­by ów cu­dow­nie od­ro­dzo­ny obóz oka­zał się pod wpły­wem po­grze­bo­wych emo­cji zdol­ny do przy­cią­ga­nia in­nych lu­dzi, mniej za­in­te­re­so­wa­nych po­li­ty­ką czy mniej za­an­ga­żo­wa­nych po jed­nej ze stron wcze­śniej­szych wo­jen.

Wi­zja po­jed­na­nia wszyst­kich ze wszyst­ki­mi roz­wia­ła się szyb­ko. Każ­dy ma tu wła­sny ra­chu­nek krzywd. Rzecz­ni­cy obo­zu IV RP bę­dą przy­po­mi­nać o kar­czem­nej awan­tu­rze o po­chó­wek na Wa­we­lu, o pierw­szych jesz­cze nie­śmia­łych, a po­tem co­raz na­tar­czyw­szych we­zwa­niach:„Kończ­my z ża­ło­bą", póź­niej o po­wro­cie Pa­li­ko­ta i po­nu­rych he­cach pod­pi­tych an­ty­kle­ry­ka­łów przy krzy­żu na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Z ko­lei ich prze­ciw­ni­cy bę­dą opo­wia­dać o swo­im szo­ku, kie­dy usły­sze­li oskar­że­nia uwiecz­nio­ne w fil­mie Po­spie­szal­skie­go, al­bo pu­bli­cy­stycz­ne, czę­sto bar­dzo twar­do wy­po­wia­da­ne przy­po­mnie­nia o ple­nią­cym się przed 10 kwiet­nia prze­my­śle po­gar­dy. Wy­po­wia­da­ne w mo­men­cie, gdy do­mi­no­wa­ła jesz­cze re­to­ry­ka: wszy­scy je­ste­śmy ra­zem.

Czy jest tu sy­me­tria? Nie są­dzę: trud­no ze­sta­wiać emo­cje naj­bar­dziej za­cie­trze­wio­nych i nie­spra­wie­dli­wych ża­łob­ni­ków z ty­mi, któ­rzy są z ża­ło­bą zwią­za­ni w stop­niu ogra­ni­czo­nym lub żad­nym. Ale de­ner­wo­wa­li się, uno­si­li i mie­li pre­ten­sję jed­ni i dru­dzy.

Co z ko­lei z wi­zją od­ku­cia się obo­zu IV RP? Po­cząt­ko­wo do gło­su do­cho­dzi­ły naj­bar­dziej śmia­łe pro­gno­zy. Wiel­ce cha­rak­te­ry­stycz­nym przy­kła­dem by­ły tu wy­stą­pie­nia Ja­na Ro­ki­ty. Je­go wy­wiad w „Ty­go­dni­ku Po­wszech­nym" opu­bli­ko­wa­ny za­raz po po­grze­bie Le­cha Ka­czyń­skie­go pe­łen był ta­kich wła­śnie pro­gnoz. Pol­skę miał zdo­mi­no­wać mit smo­leń­ski, któ­ry Ro­ki­ta opi­sy­wał z re­spek­tem, po­dzi­wem, choć i dy­stan­sem. By­ły po­li­tyk Plat­for­my nie wy­ro­ko­wał, czy sta­nie się on wy­zwa­niem wia­ry więk­szo­ści czy istot­nej mniej­szo­ści Po­la­ków, ale przy­zna­wał mu zna­czą­cą ro­lę w przy­szło­ści, ba uzna­wał za swo­isty ka­pi­tał cen­ny dla pra­wi­co­wej opo­zy­cji.

Miał ra­cję, wiesz­cząc po­wsta­nie ta­kie­go mi­tu. Nie bar­dzo miał ra­cję, przy­pi­su­jąc mu tak za­sad­ni­czą ro­lę. Mit po­zo­stał do­me­ną śro­do­wisk, któ­re już wcze­śniej sprzy­ja­ły PiS­. Nie tyl­ko nie po­sze­rzył je­go ba­zy spo­łecz­nej, ale wy­stra­szył za­stę­py umiar­ko­wa­nych wy­bor­ców, a przy oka­zji po krót­kiej dez­orien­ta­cji wy­wo­ła­nej ża­ło­bą wy­zwo­lił de­mo­ny, na przy­kład wul­gar­ne­go an­ty­kle­ry­ka­li­zmu, któ­ry sym­bo­li­zo­wa­ły in­cy­den­ty na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu.

Ka­czyń­ski w pu­łap­ce

Ja­ki był w tym udział sa­mej par­tii Ja­ro­sła­wa Ka­czyń­skie­go? Nie­wąt­pli­wie każ­de ostrzej­sze wy­stą­pie­nie po­li­ty­ków PiS roz­wie­wa­ło krót­ko­trwa­łe na­dzie­je na po­smo­leń­ską jed­ność. Ale tych wy­po­wie­dzi nie by­ło w pierw­szym okre­sie du­żo, a te, któ­re pa­da­ły, z ła­two­ścią moż­na by­ło uspra­wie­dli­wić. Czy lu­dzie do­zna­ją­cy upo­ko­rzeń od pry­mi­tyw­nej ro­syj­skiej biu­ro­kra­cji, gdy po­je­cha­li po swo­ich zmar­łych, nie mie­li pra­wa dzie­lić się swo­imi wra­że­nia­mi?

Moż­na by­ło ra­czej od­nieść wra­że­nie, że to stro­na znie­cier­pli­wio­na ża­ło­bą szu­ka po­twier­dze­nia swo­ich dia­gnoz. Gdy li­de­rzy par­tii mil­cze­li, na ich kon­to za­pi­sa­no każ­dą ostrzej­szą wy­po­wiedź ża­łob­ni­ka sfil­mo­wa­ne­go przez Ja­na Po­spie­szal­skie­go, każ­dy moc­niej­szy tekst Zdzi­sła­wa Kra­sno­dęb­skie­go. Wi­zja cen­tra­li par­tyj­nej na No­wo­grodz­kiej roz­sy­ła­ją­cej lot­ne bry­ga­dy na czte­ry stro­ny świa­ta mia­ła w so­bie coś pa­ra­no­icz­ne­go.

Szyb­ko też na­uczo­no się mie­szać dys­ku­sję o po­li­tycz­nej jed­no­ści z de­ba­tą o wy­ja­śnia­niu ka­ta­stro­fy. W pierw­szych ty­go­dniach po Smo­leń­sku na­wet Wło­dzi­mierz Ci­mo­sze­wicz do­znał wra­że­nia, że usi­ło­wa­nia plat­for­mer­skiej wła­dzy, aby coś z tym zro­bić,­ przy­po­mi­na­ją do­cho­dze­nie w spra­wie wła­ma­nia do pra­skie­go ga­ra­żu. Po­tem po­li­tyk ten po­parł PO i za­nie­chał po­dob­nych uwag, ale tę pierw­szą re­ak­cję war­to za­pa­mię­tać.

Pierw­szy wnio­sek PiS w Sej­mie zo­stał zgło­szo­ny 6 ma­ja 2010 ro­ku, na wie­le mie­się­cy przed po­wo­ła­niem ze­spo­łu An­to­nie­go Ma­cie­re­wi­cza. Był umiar­ko­wa­ny i wzy­wał rząd do sta­rań o od­dziel­ne pol­skie śledz­two, czy­li o ro­dzaj na­ci­sku na Ro­sjan. Moż­na na­wet dys­ku­to­wać, czy to aku­rat naj­sku­tecz­niej­sza praw­na dro­ga do uzy­ska­nia kon­tro­li nad wra­kiem, czar­ny­mi skrzyn­ka­mi i ze­zna­nia­mi świad­ków, moż­li­we, że ta­kiej dro­gi nie by­ło. Ale głu­che: nie, bo nie, prze­gło­so­wa­ne przez wszyst­kich po­zo­sta­łych po­słów (nie pod­ję­to na­wet prac w ko­mi­sji nad ja­kimś sta­no­wi­skiem par­la­men­tu) było dość me­cha­nicz­ną for­mą re­ak­cji na to, co się sta­ło.

W pierw­szych mie­sią­cach po­li­ty­cy PiS ra­czej ha­mo­wa­li się z za­ci­śnię­ty­mi zę­ba­mi, niż eska­lo­wa­li woj­nę. Na­tu­ral­nie ro­bi­li to tak­że z po­wo­dów po­li­tycz­nych, chcie­li wy­grać kam­pa­nię pre­zy­denc­ką, ską­di­nąd prze­ję­cie wła­dzy mo­gło im się ja­wić ja­ko klucz do dal­szych kro­ków w kie­run­ku upo­ra­nia się ze smo­leń­skim spad­kiem. Uzna­no, że naj­lep­szą me­to­dą bę­dą łza­we re­cy­ta­cje o jed­no­ści. Spro­wa­dzi­ło to po­tem na Ka­czyń­skie­go oskar­że­nia o hi­po­kry­zję: de­kla­mo­wał prze­cież o ko­niecz­no­ści za­koń­cze­nia woj­ny pol­sko­-pol­skiej, a roz­pę­tał ją na dru­gi dzień po wy­bo­rach.

Ka­czyń­ski sam uła­twił za­da­nie kry­ty­kom. Przej­ście od wy­ci­sze­nia do pro­te­stu wy­glą­da­ło wy­jąt­ko­wo ma­ło płyn­nie, nie­zręcz­nie. Wią­za­ło się zresz­tą z roz­li­cze­nia­mi we­wnątrz PiS i gro­te­sko­wy­mi tłu­ma­cze­nia­mi, w koń­cu pa­dło słyn­ne zda­nie o prosz­kach, któ­re utrud­nia­ły li­de­ro­wi ogląd sy­tu­acji. Ka­czyń­ski już po prze­gra­nych wy­bo­rach wy­po­wie­dział kil­ka zdań ab­sur­dal­nych: choć­by to o mar­szał­ku Ko­mo­row­skim, któ­ry miał przy­czy­nić się do śmier­ci kil­ku po­słów, bo nie pu­ścił ich do Smo­leń­ska na ty­le wcze­śnie, aby po­je­cha­li po­cią­giem. Tym bar­dziej dał przy­zwo­le­nie na li­cy­to­wa­nie się skraj­ny­mi twier­dze­nia­mi in­nym po­li­ty­kom PiS.

No tak, ty­le że zda­nie o prosz­kach od­zwier­cie­dla­ło rze­czy­wi­stość w du­żo więk­szym stop­niu niż chcie­li­by to wie­dzieć kry­ty­cy Ka­czyń­skie­go po­wta­rza­ją­cy jak man­trę te­zy o je­go cy­ni­zmie. Trud­no po­wie­dzieć, co w nim by­ło kal­ku­la­cją, a co emo­cją, ale gdy­by jedynie grał, utrzy­mał­by au­rę fał­szy­we­go bra­ter­stwa z Jo­an­ną Klu­zik­-Rost­kow­ską ja­ko pa­prot­ką po­ko­ju. Póź­niej­si twór­cy PJN na­ma­wia­li go, aby pró­bo­wał przy­du­sić swo­ich prze­ciw­ni­ków do pier­si mi­ło­ścią, ale sa­mi nie bar­dzo mie­li na to po­mysł, sko­ro na­wet enig­ma­tycz­ne wzmian­ki o ko­niecz­no­ści wy­ja­śnie­nia ka­ta­stro­fy czy­nio­ne w kam­pa­nii przyj­mo­wa­ne by­ły świę­tym obu­rze­niem i wy­sła­niem w po­le Pa­li­ko­ta w no­wych oku­la­rach.

Ka­czyń­ski zna­lazł się w pu­łap­ce. Gdy­by pro­wa­dził kam­pa­nię pre­zy­denc­ką peł­ną grom­kich żą­dań i wy­ra­zów obu­rze­nia, zo­stał­by po­tę­pio­ny ja­ko bu­rzy­ciel po­ża­łob­ne­go spo­ko­ju. Tak zaś przed­sta­wio­no go ja­ko la­wi­ran­ta i krę­ta­cza, za co ze­mścił się na swo­ich co spo­koj­niej­szych współ­pra­cow­ni­kach. To do­świad­cze­nie, jak rów­nież prze­ko­na­nie, że pod­czas kam­pa­nii opu­ścił zmar­łe­go bra­ta, uczy­ni­ło go bez­sen­sow­nie twar­dym i nie­prze­jed­na­nym, tak­że wo­bec tych, co nie by­li je­go wro­ga­mi, stąd szyb­ka stra­ta do­brych kil­ku pro­cent wy­bor­ców, któ­rzy go po­par­li w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich. To jed­nak naj­lep­szy do­wód na to, że był nie­ko­niunk­tu­ral­ny. Po pro­stu nie wi­dział in­nej dro­gi, jak uno­sze­nie jak naj­wy­żej sztan­da­ru i po­wta­rza­nie te­go sa­me­go.

Czy in­ny Ka­czyń­ski, wcho­dzą­cy w skład Ra­dy Bez­pie­czeń­stwa Na­ro­do­we­go, dia­lo­gu­ją­cy z Tu­skiem i kłó­cą­cy się o szcze­gó­ły po­li­ty­ki pań­stwo­wej, był­by bar­dziej sku­tecz­ny w uzy­ski­wa­niu ko­lej­nych do­brych wy­ni­ków wy­bor­czych? Pew­nie tak. Choć więk­szość ko­men­ta­to­rów po pro­stu go nie lu­bi, są i ta­cy, któ­rzy py­ta­ją: dla­cze­go nie pró­bo­wał łą­czyć ko­rzy­ści z po­wszech­ne­go doń współ­czu­cia z uży­tecz­nym prag­ma­ty­zmem? I jest to py­ta­nie za­sad­ne. Ty­le że lu­dzie żą­da­ją­cy spra­wie­dli­wo­ści czę­sto by­wa­ją nie­sym­pa­tycz­ni, draż­nią­cy, zwłasz­cza je­śli re­pre­zen­tu­ją śro­do­wi­ska „gor­sze spo­łecz­nie" w opi­nii ma­in­stre­amu.

Na­wet je­śli Ka­czyń­ski uczy­nił ze swej par­tii po czę­ści na­rzę­dzie od­we­tu za nie­wy­ja­śnio­ną ka­ta­stro­fę, pro­szę mi wska­zać punkt, w któ­rym wy­rze­cze­nie się te­go od­we­tu nie ozna­cza­ło­by rów­no­cze­śnie re­zy­gna­cji z cią­głe­go ko­ła­ta­nia o spra­wie­dli­wość wła­śnie. Bar­dzo trud­no to zro­bić.

To cha­rak­te­ry­stycz­ne, ale wszy­scy kre­ślą al­ter­na­tyw­ne sce­na­riu­sze dla PiS. Nikt nie pró­bu­je ich na­pi­sać dla PO. A prze­cież moż­na so­bie wy­obra­zić in­ne za­cho­wa­nie pre­mie­ra, przy­szłe­go pre­zy­den­ta i po­zo­sta­łych czo­ło­wych po­li­ty­ków tej par­tii i w pierw­szych mie­sią­cach, i po­tem.

Sce­na­riusz dla PO

Od­daj­my raz jesz­cze głos Ja­no­wi Ro­ki­cie, któ­ry tak mó­wił rok po ka­ta­stro­fie w wy­wia­dzie dla „Uwa­żam Rze": „Rząd po­wi­nien się li­czyć z wraż­li­wo­ścią znacz­nej czę­ści pol­skiej opi­nii pu­blicz­nej. Trau­ma smo­leń­ska wie­lu Po­la­ków jest waż­niej­sza niż ro­syj­skie umi­zgi. Pol­ski rząd nie po­wi­nien dzia­łać na złość Po­la­kom. Nie wol­no też by­ło wal­ki z ca­łym KGB zrzu­cić na bied­ne­go ga­li­cyj­skie­go urzęd­ni­ka Je­rze­go Mil­le­ra. To był obo­wią­zek Tu­ska i Ko­mo­row­skie­go. Nie wy­wią­za­li się tu z umo­wy spo­łecz­nej".

Trud­no po­wie­dzieć, czy Ro­ki­ta opo­wia­da tu tyl­ko o funk­cji psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej, ja­ka spo­czy­wa na pol­skich wła­dzach, któ­re po­win­ny się li­czyć z wraż­li­wo­ścią znacz­nej gru­py swo­ich oby­wa­te­li. Czy też wi­dzi re­al­ne moż­li­wo­ści sku­tecz­niej­szej po­li­ty­ki, w tym sa­mym wy­wia­dzie na­rze­kał na za­fik­so­wa­nie się plat­for­mer­skie­go rzą­du w la­tach 2010 – 2011 na do­gma­cie niedraż­nie­nia Ro­sji. I w jed­nym, i w dru­gim przy­pad­ku wy­bra­no li­nię naj­bar­dziej bez­piecz­ną. Od pierw­sze­go dnia po ka­ta­stro­fie po dzień dzi­siej­szy.

Moż­na wie­rzyć, że Ewa Ko­pacz ofiar­nie i z prze­ko­na­niem uczest­ni­czy­ła w sek­cjach zwłok ofiar. Dla­cze­go jed­nak ja­ko po­li­tyk pró­bo­wa­ła uwia­ry­god­niać kłam­li­we ro­syj­skie in­for­ma­cje o udzia­le pol­skich pa­to­lo­gów w ich oglę­dzi­nach czy o szcze­gó­ło­wym prze­szu­ka­niu te­re­nu ka­ta­stro­fy?

Moż­na wie­rzyć, że Do­nald Tusk z prze­ko­na­niem prze­wod­ni­czył ce­re­mo­nii że­gna­nia za­bi­tych spro­wa­dza­nych na war­szaw­skie lot­ni­sko (wśród któ­rych by­li i je­go do­brzy zna­jo­mi, jak Aram Ry­bic­ki z Trój­mia­sta). Dla­cze­go jed­nak od pierw­szej chwi­li dał się wcią­gnąć w za­sad­ni­czą stra­te­gię na­stęp­nych dwóch lat: naj­pierw po­wta­rza­nych do znu­dze­nia ape­li o cier­pli­wość, a po­tem rów­nie kon­se­kwent­nych za­pew­nień, że wszyst­ko jest prze­są­dzo­ne.

Uprasz­cza­jąc: naj­pierw by­ło za wcze­śnie, a po­tem za póź­no, aby zgła­szać za­ża­le­nia. Ten kurs wspie­ra­ły ak­tyw­nie me­dia two­rzą­ce w tej spra­wie z eli­ta­mi wła­dzy bar­dzo spraw­ny, zmie­nia­ją­cy po­zy­cje, a jed­nak kon­se­kwent­ny front. Ten kurs wy­ra­ził naj­peł­niej bar­dziej pro­sto­dusz­ny pre­zy­dent Ko­mo­row­ski, bro­niąc w koń­cu ra­por­tu ko­mi­sji Mil­le­ra ar­gu­men­tem naj­prost­szym: na­ród po­trze­bu­je jed­no­znacz­no­ści, więc tę jed­no­znacz­ność do­stał.

Czy Tusk nie po­wi­nien od­wo­łu­jąc się do umo­wy pol­sko­-ro­syj­skiej z 1993 ro­ku, a nie do kon­wen­cji chi­ca­gow­skiej, do­pro­wa­dzić do wspól­ne­go śledz­twa, a po­tem z hu­kiem je po­przez swo­ich przed­sta­wi­cie­li opro­te­sto­wać. Al­bo, je­śli to by­ło nie­moż­li­we lub zo­sta­ło prze­oczo­ne, do­cze­kać ra­por­tu MAK, a na­stęp­nie roz­pę­tać prze­ciw nie­mu wiel­ką ze­wnętrz­ną kam­pa­nię, któ­ra przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia zjed­no­czy­ła­by Po­la­ków?

Na­tu­ral­nie po­li­ty­cy PO twier­dzą, że żad­na ewen­tu­al­ność nie za­do­wo­li­ła­by żąd­ne­go ze­msty Ka­czyń­skie­go i owe­go groź­ne­go smo­leń­skie­go tłu­mu po­ka­zy­wa­ne­go w plat­for­mer­skich re­kla­mów­kach wy­bor­czych. Gdy­by Tusk wy­brał ewen­tu­al­ność „a", na­tych­miast za­py­ta­no by: dla­cze­go nie „b", tłu­ma­czył mi je­den z bar­dziej ko­mu­ni­ka­tyw­nych plat­for­mer­sów. Są i ta­cy, któ­rzy opo­wia­da­ją, że pre­mier prze­żył już pierw­sze, po­ka­zy­wa­ne w fil­mach Po­spie­szal­skie­go czy Ewy Stan­kie­wicz su­ge­stie, że jest współ­win­ny.

Moż­li­we, że tak by­ło, to przy­po­mi­na tro­chę ob­ra­ża­nie się na człon­ków ro­dzi­ny, któ­rych stra­ta naj­bliż­szych czy­ni po­dejrz­li­wy­mi i trud­ny­mi we współ­ży­ciu. Ale sko­ro tak, nie twierdź­my, że Do­nald Tusk szu­ka z kimś za wszel­ką ce­nę na­ro­do­wej jed­no­ści.

Co wię­cej, je­śli prze­śle­dzić ko­lej­ne mie­sią­ce, moż­na dojść do wnio­sku, że to coś wię­cej niż tyl­ko bez­rad­ność po­łą­czo­na ze stra­chem przed czę­ścią spo­łe­czeń­stwa; al­bo geo­po­li­ty­ka ka­żą­ca nie draż­nić Pu­ti­na. Oto nad­cho­dzi ra­port kłam­li­wy już na pierw­szy rzut oka. Tusk nie prze­ry­wa urlo­pu w Al­pach, aby na nie­go od­po­wied­nio za­re­ago­wać, ale kil­ka dni póź­niej wra­ca do kra­ju, aby pod­jąć słow­ną woj­nę z... opo­zy­cją. Po­wtórz­my: po­dejrz­li­wą, rzu­ca­ją­cą ra­nią­ce oskar­że­nia, ale (to ro­dzaj sa­mo­speł­nia­ją­cej się prze­po­wied­ni), znaj­du­ją­cej dla tych po­dej­rzeń co­raz gęst­szą po­żyw­kę.

Na­wet nie­któ­rzy po­li­ty­cy PO twier­dzi­li wte­dy w ku­lu­arach, że pre­mier zna­lazł do­god­ne na­rzę­dzie do dal­sze­go po­la­ry­zo­wa­nia spo­łe­czeń­stwa. Choć­by stra­sze­nie „woj­ną z Ro­sją" sta­ło się ba­tem za­ga­nia­ją­cym do plat­fo­mer­skiej za­gro­dy co­raz więk­sze gru­py lud­no­ści. Tajne badania partii wskazywały, że Polacy jej się boją. To dlatego Kaczyński wygłaszał w kampanii apele do „braci Moskali".

Toż­sa­mość an­ty­smo­leń­ska

Wie­le mó­wi się o no­wej toż­sa­mo­ści „smo­leń­skiej", ko­ja­rząc ją ze spi­sko­wą wi­zją świa­ta, ide­ali­zo­wa­niem ofiar ka­ta­stro­fy, prze­sad­ną wia­rą w in­ter­wen­cję za­gra­ni­cy. Ja­koś nie za­uwa­ża się in­nej toż­sa­mo­ści: an­ty­smo­leń­skiej, któ­ra przy­bie­ra­ła wręcz od­ra­ża­ją­ce for­my (dow­ci­py Pa­li­ko­ta z nie­któ­rych ofiar), ale któ­ra na­wet w po­sta­ci bar­dziej zwy­czaj­nej sta­je się chwi­la­mi uciecz­ką od ro­zu­mu.

To woj­na po­nie­kąd kul­tu­ro­wa, ale ma­ją­ca też swój po­li­tycz­ny ry­tu­ał. Oto, gdy do­wie­dzie­li­śmy się, że głos z kok­pi­tu nie był gło­sem ge­ne­ra­ła Bła­si­ka, pod zna­kiem za­py­ta­nia sta­nę­ły tak­że in­ne in­for­ma­cje, zgro­ma­dzo­ne rze­ko­mo przez pol­skich eks­per­tów, czę­sto po pro­stu po­wtó­rzo­ne, tak­że przez ko­mi­sję Mil­le­ra, za Ro­sja­na­mi. Jed­nak przed­sta­wi­cie­le po­zo­sta­łych par­tii, nie tyl­ko Plat­for­my, na­dal re­cy­tu­ją, że go­to­wi są wie­rzyć na sło­wo wcze­śniej­szym usta­le­niom, i cza­sem pra­wie nie ukry­wa­ją, że jest im to po pro­stu wy­god­ne. Zmar­twi­ło to na­wet Mał­go­rza­tę Szmaj­dziń­ską, któ­ra choć zo­sta­ła w na­stęp­stwie Smo­leń­ska po­słan­ką, ma dziś po­czu­cie, że aku­rat w tej, mo­że naj­waż­niej­szej dla niej spra­wie, ma bar­dzo ogra­ni­czo­ne po­par­cie swo­je­go śro­do­wi­ska, czy­li aku­rat SLD.

Za­rzu­ca się PiS­, że mit smo­leń­ski i spra­wę wy­ja­śnie­nia Smo­leń­ska upar­tyj­nił. Przy­po­mnę, że pierw­sze ma­ni­fe­sta­cje na rzecz po­szu­ki­wa­nia praw­dy or­ga­ni­zo­wa­ły roz­ma­ite ru­chy spo­łecz­ne. PiS szu­kał wte­dy oka­zji do zdo­by­cia wła­dzy bez nad­mier­nej awan­tu­ry. Kie­dy jed­nak w par­la­men­cie zwar­ty blok an­ty­smo­leń­ski blo­ko­wał wszel­kie ini­cja­ty­wy, na­wet o cha­rak­te­rze sym­bo­licz­nym (jak po­tę­pie­nie ra­por­tu MAK), swo­ista ko­men­da PiS nad ty­mi, któ­rym nie wy­star­czy pa­syw­ność, sta­ła się na­tu­ral­na, na­wet je­że­li draż­nią­ca.

Kie­dy w ro­ku 1993 wy­bo­ry wy­gra­ła w Pol­sce post­ko­mu­ni­stycz­na le­wi­ca, pi­sa­łem, że to re­ak­cja tych grup wy­bor­ców, któ­re w la­tach 80. nie po­par­ły „So­li­dar­no­ści", a po­tem tro­chę się te­go wsty­dząc, po­wró­ci­ły pod skrzy­dła twór­ców tam­tej Ja­ru­zel­skiej nor­ma­li­za­cji. PO od­kry­ła po­dob­ny me­cha­nizm, wy­bor­cy pła­ka­li, wzru­sza­li się szcze­rze, ale gdy pierw­sze wra­że­nie mi­nę­ło, w spra­wie Smo­leń­ska nie są go­to­wi na ry­zy­ko dy­plo­ma­tycz­ne­go zwar­cia z Ro­sją, ani na­wet moc­nej kon­fron­ta­cji w kra­ju. W efek­cie udzie­la­ją po­par­cia tej si­le, któ­ra opo­wia­da się za sta­tus quo, za przy­zwo­le­niem na trak­to­wa­nie ka­ta­stro­fy w kon­wen­cji wła­ma­nia do ga­ra­żu. - Doznałem nikczemnej ulgi - powiedział pewien Amerykanin o konferencji w Monachium, kiedy uratowano pokój kosztem zdradzenia Czechosłowacji

Nie wiem, czy plat­for­mer­scy PR­-owcy so­bie to zde­fi­nio­wa­li. Ale to nie PiS sko­rzy­stał na smo­leń­skiej ka­ta­stro­fie, na­wet je­śli tro­chę bar­dziej utwar­dził swój z daw­na utwar­dzo­ny elek­to­rat. Sko­rzy­sta­ła par­tia Do­nal­da Tu­ska, to by­ło jej ko­lej­ne pa­li­wo. Oczy­wi­ście dziś tro­chę ten efekt mi­nął, stąd na­ra­sta­ją­ce kło­po­ty Tu­ska. Ale one na­stę­pu­ją nie na sku­tek efek­tu Smo­leń­ska, a mi­mo nie­go. Na­wet je­śli wra­że­nie z po­wo­du nie­kom­pe­ten­cji ko­mi­sji Mil­le­ra w spra­wie gło­su Bła­si­ka mo­gło za­chwiać pew­no­ścią jed­no­stek, ten­den­cji nie zmie­ni­ło.

To utwier­dze­nie więk­szo­ści w jej po­ku­sie, aby pu­ścić Smo­leńsk pła­zem pcha nie­któ­rych, na przy­kład Ja­ro­sła­wa Rym­kie­wi­cza, do bo­le­snych oskar­żeń, od­ma­wia­nia więk­szo­ści pa­trio­ty­zmu. Po­mi­ja­jąc już fakt, że wie­lu Po­la­ków ma to ra­czej za­ko­do­wa­ne w pod­świa­do­mo­ści, niż się z tym ob­no­si, jest to stra­te­gia błęd­na. Obóz smo­leń­ski po­wi­nien się przyj­rzeć wła­sne­mu ję­zy­ko­wi, spraw­dzić czy nie roz­ma­wia sam ze so­bą. I spró­bo­wać do­trzeć do tej więk­szo­ści. Za­pew­ne te­go nie zro­bi, nie umie, nie chce.

Nie zmie­nia to fak­tu, że po­smo­leń­ska sta­bi­li­za­cja opie­ra się na nikczemnej uldze. Na­wet dziś, gdy smo­leń­skie kłam­stwo (aku­rat traf­ne okre­śle­nie Ma­cie­re­wi­cza) za­czę­ło się kru­szyć, trud­no je pod­wa­żyć, bo ono się opie­ra na po­li­tycz­nej de­cy­zji.

Moż­na prze­gło­so­wać, że dwa plus dwa rów­na się pięć. Na­wet w wol­nym spo­łe­czeń­stwie, gdy wol­ność jest sła­bo za­ko­rze­nio­na, a prze­ciw­nik sła­by i uła­twia­ją­cy nam za­da­nie. Zbu­do­wa­no ma­chi­nę groź­na i nie­przy­jem­ną, choć (bo) trud­ną do zde­ma­sko­wa­nia. Moż­na się łu­dzić, że ona się za­pad­nie pod cię­ża­rem wy­cho­dzą­cej na jaw praw­dy, pod wpły­wem mo­że na­wet czy­ichś wy­rzu­tów su­mie­nia. Mo­im zda­niem szan­se na to są, ale na ra­zie nie za wiel­kie.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Na chwi­lę przed dru­gą rocz­ni­cą ka­ta­stro­fy smo­leń­skiej za­czą­łem grze­bać w In­ter­ne­cie w po­szu­ki­wa­niu śla­dów tam­te­go cza­su i kli­ma­tu. Na­tra­fi­łem na swo­ją wy­po­wiedź, wy­gło­szo­ną kil­ka go­dzin po tra­ge­dii, w stu­diu te­le­wi­zji pu­blicz­nej.

Pa­mię­tam, jak wcho­dzi­łem wte­dy do gma­chu na Wo­ro­ni­cza. Na­po­tka­ne­mu pro­fe­so­ro­wi Ja­no­wi Ża­ry­no­wi zwie­rza­łem się, że nie wy­trzy­mam, głos mi się za­ła­mie, nie bę­dę mógł mó­wić. A jed­nak jak po­świad­cza na­gra­nie, wy­po­wia­da­łem pro­ste zda­nia dziw­nie spo­koj­nie. Acz sam nie­wie­le po­tem z te­go pa­mię­ta­łem. Prze­cież do­pie­ro pod­czas au­dy­cji od pro­wa­dzą­cej roz­mo­wę dzien­ni­kar­ki wy­mie­nia­ją­cej na­zwi­ska za­bi­tych do­wie­dzia­łem się, że jed­ną z ofiar jest wi­ce­mi­ni­ster kul­tu­ry To­masz Mer­ta, mój wie­lo­let­ni zna­jo­my. Ta­kie mo­men­ty nie sprzy­ja­ły pre­cy­zji my­śle­nia.

Ciężar żałoby

Tak więc bar­dziej dzię­ki na­gra­niu niż pa­mię­ci do­wia­du­ję się, że pró­bo­wa­łem od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, jak bę­dzie wy­glą­da­ła po­li­ty­ka po Smo­leń­sku. I mó­wi­łem szcze­rze: mu­si się ja­koś zmie­nić, ale nie znam go­to­we­go sche­ma­tu. Ten wy­wód po­wtó­rzy­łem sze­rzej dzień póź­niej, w Lo­ży Pra­so­wej w TVN 24. Roz­ma­wia­li­śmy z cią­gle ści­śnię­ty­mi gar­dła­mi, a w tle po­ka­zy­wa­no wiel­kie tłu­my przed Pa­ła­cem Pre­zy­denc­kim na war­szaw­skim Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, mo­rze zni­czy i lam­pek, za­pła­ka­ne i po­bla­dłe twa­rze. Mia­ło się wra­że­nie, że jest tam ca­ła Pol­ska. A że wy­szła tam uczcić pa­mięć za­bi­te­go pre­zy­den­ta i in­nych ofiar w więk­szej czę­ści z krę­gów pra­wi­cy, zda­wa­ło się, że to mu­si mieć wpływ na dal­sze zda­rze­nia, na pro­ce­sy spo­łecz­ne.

Po­wta­rza­li­śmy, przy­naj­mniej w mo­im przy­pad­ku czę­ścio­wo w to wie­rząc, a czę­ścio­wo trak­tu­jąc ja­ko za­kli­na­nie desz­czu, for­muł­ki o moż­li­wym za­sy­py­wa­niu po­dzia­łów. O tym, jak bar­dzo przy­pa­dek tych na­głych śmier­ci una­ocz­ni na­szej kla­sie po­li­tycz­nej, a i co bar­dziej za­cie­trze­wio­nym wy­bor­com, fałsz i okru­cień­stwo woj­ny pol­sko­-pol­skiej. Jak źle za­brzmią w przy­szło­ści in­wek­ty­wy kie­ro­wa­ne w prze­ciw­ni­ka, któ­ry jest prze­cież bliź­nim.

Na­tu­ral­nie wie­le klu­czo­wych py­tań i za­gad­nień do nas jesz­cze wte­dy nie do­cie­ra­ło, na przy­kład do­pie­ro po­tem póź­niej po­ja­wił się wą­tek przy­czyn ka­ta­stro­fy i spo­so­bu ich wy­ja­śnia­nia. Je­śli już bu­zo­wa­ły pierw­sze, przy­tłu­mio­ne ma­je­sta­tem ża­ło­by, kon­tro­wer­sje, one do­ty­czy­ły bar­dziej ta­kich po­li­tycz­nych dy­le­ma­tów, jak for­ma i za­kres przej­mo­wa­nia peł­ni wła­dzy przez obóz Plat­for­my.

Wciąż jed­nak ma­in­stre­amo­we dzien­ni­kar­ki by­ły za­pła­ka­ne, a na ża­łob­nym po­sie­dze­niu Sej­mu nie po­ja­wił się Ja­nusz Pa­li­kot. Dziś już wie­my, że roz­sy­łał w tam­tym cza­sie do par­tyj­nych ko­le­gów z PO fi­glar­ne ese­me­sy drwią­ce ze zmar­łe­go pre­zy­den­ta. Ale wte­dy to do nas nie do­cie­ra­ło, na tym­że po­sie­dze­niu łzy la­ły się po tak wie­lu po­licz­kach. W efek­cie wy­jąt­ko­wość ża­łob­nej po­wa­gi mie­sza­ła się z dziw­ną przej­ścio­wo­ścią. Po­wta­rza­li­śmy so­bie: to się kie­dyś skoń­czy. I do­da­wa­li­śmy cza­sem myśl Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go – o złu, z któ­re­go mo­że na­ro­dzić się do­bro.

Da­wa­ło się wy­chwy­cić dwa zja­wi­ska: do pew­ne­go stop­nia sprzecz­ne, do pew­ne­go uzu­peł­nia­ją­ce się. Pierw­sze z nich to po­czu­cie, że wszy­scy są ra­zem, że być mo­że prze­kro­czo­no po­dział na zwo­len­ni­ków III i IV RP.

Choć tak na­praw­dę nie roz­szy­fro­wa­li­śmy do koń­ca tych tłu­mów lu­dzi, choć­by sto­ją­cych w ko­lej­ce do trum­ny pre­zy­den­ta. Nie­wie­le póź­niej Jan Po­spie­szal­ski po­ka­zał znacz­ną ich część ja­ko roz­go­ry­czo­nych, obo­la­łych zwo­len­ni­ków IV Rzeczy­po­spo­li­tej, prze­ko­na­nych, że ich uko­cha­ni bo­ha­te­ro­wie pa­dli ofia­rą Pu­ti­na, a być mo­że i Tu­ska. Ale moż­na by­ło za­kła­dać, że nie tyl­ko oni tło­czy­li się wo­kół miejsc na­ro­do­wych Za­du­szek. Po­ja­wia­ły się też na­wet, choć wy­bit­nie mniej­szo­ścio­we, ge­sty w ob­rę­bie elit (mi­ni­ster kul­tu­ry Bog­dan Zdro­jew­ski „prze­pra­sza­ją­cy" le­żą­ce­go w trum­nie Ja­nu­sza Kur­ty­kę).

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę
Plus Minus
„Samotność pól bawełnianych”: Być samotnym jak John Malkovich
Plus Minus
„Fenicki układ”: Filmowe oszustwo
Plus Minus
„Kaori”: Kryminał w świecie robotów
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Plus Minus
„Project Warlock II”: Palec nie schodzi z cyngla