Tuż za rogiem stoi nowy lewicowy świat. Mityczny świat sprawiedliwości społecznej. Świat, gdzie nikt nie jest ani zbyt biedny, ani zbyt bogaty. Gdzie miejsca pracy nie uciekają za granicę, kapitał jest dobrem publicznym, a nie fortuną obracaną w prywatne widzimisię. Gdzie zasoby naturalne eksploatowane są zgodnie z prawami natury, a nie dla wiecznego podbijania wskaźników konsumpcji.
Po kolejnych wystąpieniach nowego prezydenta Francji, wobec niemieckiej lewicy szturmem zdobywającej kolejne landy i greckich przeciwników reform fiskalnych – łza się w oku może kręcić na wspomnienie przeszłości. Nostalgiczna podróż w czasie do fantazji Johna Lennona „Imagine no possessions / I wonder if you can...".
Czy potrafimy sobie wyobrazić ten nowy świat? Zacznijmy od wyrównywania różnic społecznych. Od 75-procentowego podatku dochodowego we Francji, który już został zapowiedziany. Nasza rodzima lewica marzy o nowym 50-procentowym podatku i nawet jeżeli dziś jeszcze tego nie osiągnie, to może liczyć na wspomaganie z UE.
Może też liczyć na międzyrządowe umowy o wymianie informacji bankowych, które uniemożliwią bogatym ucieczkę do rajów podatkowych. Pieniądze zostaną w kraju i... wzbogacą fundusz socjalny dla rosnącej liczby bezrobotnych. A trochę nam tych bezrobotnych przybędzie. Bo nowe programy troski o miejsca pracy przewidują zwiększenie obowiązków pracodawcy. Kwoty minimalne zatrudnienia młodych, obostrzenia przy zwalnianiu starych. W Niemczech pracodawcy już dziś są karani za utratę miejsc pracy. Płacą odszkodowanie za każdy etat wywieziony za granicę. Praca przestaje być przywilejem, zaczyna być prawem człowieka i jako taka specjalnie ma być chroniona. To słowa prezydenta Hollande'a.
Rosnące koszty pracy przysporzą lewicowym mesjaszom popularności, ubędzie jednak firm, które będą w stanie nadal konkurować na wolnym rynku.