Za gazem z łupków zjechaliśmy pół Polski. Jakie wnioski? Pierwszy – ponury. Na razie to wciąż bardziej miraż niż realna perspektywa wydobywania gazu, dzięki któremu moglibyśmy wyzwolić się z rosyjskiego dyktatu cenowego i przestać płacić za niego najdrożej w UE.
Drugi – pocieszający. Zagrożenie ekologiczne wydobyciem paliwa z łupków to bardziej wymysł jego przeciwników niż rzeczywistość. Co więcej, z naszych wizyt w miejscach, gdzie poszukuje się gazu, wynika, że wystarczy nawet podstawowa akcja informacyjna, by uśmierzyć obawy mieszkańców. Protesty, które zablokują wydobycie, raczej więc nam nie grożą.
Łupki kontra skowronki
Odwiert nazywa się Lubocino-2H. Leży w gminie Krokowa, niecałe 20 km od Wejherowa i zaledwie kilkaset metrów od szkoły i domów wsi Lubocino. Nad okolicą góruje wiertnia, wysoka jak kilkunastopiętrowy budynek.
– Zanim tam wejdziemy, film szkoleniowy – zarządza kierownik wiertni Dariusz Golonka. Dostajemy kask, okulary, kurtkę i buty... ze wzmocnionym noskiem. – Trzymajcie się mnie, bo tu jest niebezpiecznie – ostrzega Golonka.
Specjaliści wyjaśniają nam, jak szuka się gazu. Na początku na terenie, który geologowie wskazują jako potencjalne źródło błękitnego paliwa, pojawiają się geofizycy w charakterystycznych autach. Mają określić dokładny przekrój skał i wskazać miejsce, w którym najlepiej jest dokonać odwiertu. Umieszczona pomiędzy osiami pojazdu wibrująca płyta wysyła fale. Na podstawie tego, gdzie, z jaką częstotliwością i z jaką siłą fala się odbija, określana jest budowa skały. Na tej podstawie sporządza się mapę i wskazuje miejsce odwiertu. Odtąd mówi się na nie „pad" lub „klaster".
To zwykle niewielki obszar – ten w Lubocinie ma około dwóch hektarów. Najpierw trafia on pod lupę inspekcji środowiskowej. Zdarza się, że gnieżdżąca się na terenie przygotowanym pod wiercenie para skowronków jest w stanie zatrzymać inwestycję nawet na kilka miesięcy. Wtedy trzeba czekać na zgodę na ich przesiedlenie. Problemów może być zresztą więcej, bo w Polsce pod ochroną są np. wszystkie płazy.