Igielne ucho repatriacji

Warszawskie liceum, w którym przygotowują się do matury nasi rodacy ze Wschodu, to jeden z ostatnich pomysłów na powrót do Polski, który nie zakończy się rozczarowaniem.

Publikacja: 02.02.2013 00:01

Data wygląda zawsze tak samo, ale do zapisania wszystkich używanych w klasie języków mogłoby nie sta

Data wygląda zawsze tak samo, ale do zapisania wszystkich używanych w klasie języków mogłoby nie starczyć kredy...

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

W godzinach popołudniowych na korytarzu Liceum Ogólnokształcącego Kolegium św. Stanisława Kostki rozmowy toczą się nie tylko po polsku. Wprawne ucho usłyszy ukraiński, rosyjski czy białoruski. W szkole na warszawskim Wilanowie, prowadzonej przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców, uczy się polska młodzież ze Wschodu. W tym roku w placówce jest 73 uczniów z Ukrainy, Białorusi, Rosji. Także – Mołdawii, Kazachstanu i Armenii.

Po budynku szkoły oprowadza nas jeden z dyrektorów. Wąskie korytarze, na ścianach gabloty, plany lekcji jak w każdej innej szkole. No, może trochę skromniej. Sale, w których uczą się rodacy ze Wschodu, nie są wyposażone w bajery, jakie mają dziś do dyspozycji szkoły. Nie ma multimedialnych tablic czy zwisających z sufitów projektorów. Zwyczajna zielona tablica i pudełko kredy, ale wyników w nauce może pozazdrościć niejedna szkoła: na studia dostaje się sto procent uczniów. W zeszłorocznym rankingu warszawskich liceów szkoła zajęła 25. miejsce, choć wielu uczniów, zaczynając naukę, musiało najpierw pokonać barierę językową.

Hania, która pochodzi z białoruskiego Mińska, jest tegoroczną maturzystką. W wilanowskiej szkole uczy się już trzeci rok. W Polsce chce jeszcze skończyć studia. – Myślę o geodezji na Politechnice Warszawskiej – zdradza. – Polskie korzenie mam po obojgu rodziców. Pradziadek ze strony mamy na przykład pochodził z Poznania, ale w moim domu niestety niewiele mówiło się po polsku. Musiałam chodzić na kurs języka polskiego – opowiada bardzo staranną polszczyzną. – Na początku bałam się właśnie tego, że nie poradzę sobie z językiem. Wszystkie przedmioty mamy przecież po polsku. Trzeba było się nauczyć nowej terminologii chemicznej, fizycznej, ale wiele godzin zajęć z języka przyniosło efekt.

Jana zbuduje dom

Dyrektor liceum Ewa Petrykiewicz przyznaje, że pomysł na polonijną szkołę pojawił się wraz z niżem demograficznym. – Wtedy zastanawialiśmy się, co robić z niepublicznym liceum. Pomyśleliśmy, że warto wolne miejsca zaproponować młodzieży ze Wschodu. Pomysł był mi bliski, bo moja rodzina pochodzi z Kresów, została repatriowana na Opolszczyznę – opowiada. – Wysyłaliśmy zaproszenia do polskich parafii na Wschodzie. Trzeba było odnaleźć tę młodzież i zaprosić ją do nas. Chodziło nam o zdolnych, młodych ludzi z rodzin o trudnościach materialnych, którzy mają polskie korzenie.

W 2003 roku przyjęto do liceum pierwszych 20 uczniów ze Wschodu. W kolejnych latach przyjmowano ich coraz więcej.

– Przy rekrutacji zwracamy uwagę nie tylko na wyniki w nauce, ale także na opinię szkoły, organizacji czy parafii polskiej. Zależy nam na młodzieży, która angażuje się w życie polskiego środowiska. Znajomość języka polskiego nie jest najważniejszym kryterium. W niektórych domach był on pielęgnowany i wtedy dzieci znają go całkiem dobrze, ale są tacy uczniowie, u których w domu używało się tylko języka miejscowego. Dużą dawkę polskiego oferuje szkoła – mówi Ewa Petrykiewicz. Standardowo to cztery godziny tygodniowo, ale jeśli trzeba, uczniowie mogą liczyć nawet na 10 godzin zajęć.

Większość wiąże przyszłość z Polską, chce tu studiować, doktoryzować się, pracować, otworzyć własny biznes, założyć rodzinę. Nie zapominają przy tym o swoich rodzinach. Chcą im pomagać, wspierać ich, a nawet starać się o ich przyjazd do Polski. Jana, uczennica trzeciej klasy liceum, pochodzi z małej miejscowości z obwodu kirowogradzkiego na Ukrainie. Polskie korzenie ma ze strony mamy. Jej pradziadek był żołnierzem Wojska Polskiego. – Moja rodzina bardzo się cieszy, że jestem w Polsce, że udało mi się dostać do tego liceum. Liczą, że skończę tu studia, znajdę pracę, a może nawet będę mogła wybudować duży dom i ściągnąć ich do Polski – śmieje się Jana. Przyszłość wiąże z naszym krajem. Na razie przygotowuje się do matury.

Andrzej, który przyjechał z Samboru, chce w Polsce studiować prawo. – Cieszę się, że mogę tu chodzić już do liceum. Zaczynanie od studiów byłoby dużo trudniejsze – przyznaje. – Zamierzam zostać w Polsce na stałe, bo moja rodzina to Polacy z dziada pradziada.

Nieliczni planują wrócić do swoich środowisk. Tak jak Hania. – Myślę o tym, żeby po studiach wrócić jednak na Białoruś. Choć w Polsce bardzo dobrze się czuję, to brakuje mi moich rodzinnych stron, a i rodzina za mną tęskni, zwłaszcza że jestem jedynaczką – zdradza.

Ewa Petrykiewicz przyznaje, że ci, którzy wrócą, to szansa dla polskich organizacji, bo młodzi ludzie wykształceni w Polsce będą je rozwijać. – Są takim żywym pomostem pomiędzy Polską a Polakami poza granicami kraju – mówi i nie ma wątpliwości, że w swojej szkole kształci przyszłą elitę. – To bardzo zdolni, pracowici i ambitni młodzi ludzie, dlatego opłaca się w nich inwestować – podkreśla.

Michał Dworczyk, założyciel Fundacji Wolność i Demokracja oraz warszawski radny, zwraca uwagę, że idea polonijnego liceum jest bardzo cenna. – Przyjazd do Polski w wieku licealnym ułatwia integrację i pozwala na szybkie zaadaptowanie się – mówi. – Przyjeżdżający do Polski uczniowie to zazwyczaj bardzo ambitni ludzie, nastawieni na rozwój, edukację, pracę. Będą tu zakładać rodziny, płacić podatki. Jak wiemy, prognozy demograficzne dla Polski są fatalne. Dlatego repatriacja poza wymiarem moralnego zobowiązania państwa wobec Polaków pozostawionych na Wschodzie ma wymiar bardzo praktyczny. Ze względów demograficznych dla kraju to czysty zysk.

Deficyt

Niestety, repatriacja z pośrednictwem wilanowskiego liceum może się niedługo skończyć, jeśli szkoła nie dostanie wsparcia. Mogłaby przyjąć dwa razy więcej uczniów, bo kandydatów nie brakuje, ale nie wiadomo, czy i tych siedemdziesięciu, jakich ma obecnie, uda się utrzymać. Placówka jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej i lokalowej.

W budynku przy parafii św. Anny w Wilanowie, w którym obecnie się znajduje, może mieścić się jeszcze do końca roku. Od września musi przenieść się do innego budynku. Gdzie? Na razie nie wiadomo. Mimo niżu demograficznego i zamykania kolejnych szkół miasto nie znalazło dla liceum żadnego lokalu na stałe. – Skierowaliśmy odpowiedź do stowarzyszenia o braku budynków oświatowych, mogących stanowić przedmiot wieloletnich najmów – informuje Katarzyna Pieńkowska z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Liceum zaproponowano jedynie komercyjny wynajem sal w innej placówce, co przy tarapatach finansowych szkoły jest niemożliwe. Subwencja z MEN nie wystarcza na utrzymanie placówki. Rodzin uczniów nie stać na pokrycie kosztów nauki i utrzymania dzieci w Polsce. W szkole uczą się bezpłatnie, bezpłatny jest też internat. W chwili obecnej wnoszą jedynie opłatę na tzw. fundusz szkolny (od 180 do 300 zł miesięcznie), żeby pokryć chociaż część kosztów utrzymania na stancji szkolnej i w internacie. Miesięcznie do normalnego funkcjonowania brakuje ok. 40 tys. złotych. – Założyliśmy Fundację dla Polonii, która prowadzi akcję „Witajcie w domu". Za jej pośrednictwem można wpłacać darowizny na rzecz kształcenia i utrzymania uczniów ze Wschodu w Polsce. Od maja udało się zebrać przeszło 77 tys. zł – mówi Ewa Petrykiewicz.

– Budynek i pieniądze na polonijne liceum w Warszawie z pewnością by się znalazły. Skoro mogliśmy wydać 12 milionów zł na fontanny czy siedem milionów na cztery futurystyczne przystanki tramwajowe, to na pewno można znaleźć środki i na taką placówkę dla Polaków ze Wschodu. To tylko kwestia priorytetów władz miasta – dziwi się Dworczyk.

Eksperci zwracają uwagę, że problem wilanowskiego liceum to boleśnie wymowny przykład na to, na ile poważnie obecne władze traktują kwestię  sprowadzania rodaków ze Wschodu do kraju. – Nie tworzymy warunków do repatriacji. Ustawa repatriacyjna działa fatalnie. Odpowiedzialnością za prowadzenie repatriacji obciążone zostały samorządy, które nie są do tego przygotowane. Okazuje się, że przed wejściem w życie ustawy rocznie do Polski powraca więcej Polaków ze Wschodu niż po jej wprowadzeniu. Oznacza to tyle, że przyjęta w roku 2000 ustawa zamiast ułatwić repatriację – utrudniła ją – mówi Dworczyk.

O zmianę przepisów od dwóch lat walczy Obywatelski Komitet „Powrót do Ojczyzny", który złożył w Sejmie własny projekt ustawy.

– Temat repatriacji wciąż nie jest rozwiązany. Obywatelski projekt ustawy, który ma służyć jej przyspieszeniu i umożliwić przyjazd rodaków do Polski, utknął w sejmowej podkomisji. Po dwóch latach jesteśmy w punkcie wyjścia, a repatriacja na drodze oficjalnej w tej chwili w zasadzie nie istnieje – mówi nam pełnomocnik Obywatelskiego Komitetu „Powrót do Ojczyzny" Jakub Płażyński, syn zmarłego w katastrofie smoleńskiej Macieja Płażyńskiego, który zainicjował powstawanie nowych rozwiązań prawnych.

A sytuacja Polaków na Wschodzie jest nagląca. Jak mówi Dworczyk, wyniki kolejnych spisów powszechnych nie pozostawiają złudzeń.

„Nasi" czy „Ruscy"?

Na Wschodzie,  w tym na Ukrainie czy w Kazachstanie, Polacy stopniowo asymilują się, tracąc własną tożsamość narodową. – Niestety, temat problemów Polaków na Wschodzie, w tym repatriacji, niemal nie istnieje w debacie publicznej – podkreśla Dworczyk. – Jako społeczeństwo mamy niewielką wiedzę o Polakach żyjących poza granicami kraju, dlatego często przyjeżdżający ze Wschodu rodacy bywają nazywani nawet „Ruskimi" – mówi i dodaje, że kiedyś w Koszalinie sam był świadkiem sytuacji, w której „powitano" w ten sposób polskie dzieci z Białorusi. – Osoby, które tak się zachowały, najwyraźniej nie zdawały sobie sprawy, że ich rodziny kilkadziesiąt lat wcześniej przesiedliły się do Koszalina właśnie z Kresów. Dlatego dobrze by było, gdyby wiedza o Polakach na Wschodzie znalazła się w szkolnych programach nauczania. Jako przykład do naśladowania w tym zakresie można wskazać Węgry, gdzie temat mniejszości węgierskiej za granicą był obecny w szkołach zarówno w czasach komunizmu, jak teraz.

Dyrektor Petrykiewicz podkreśla, że musimy w końcu nauczyć się traktować Polaków ze Wschodu jak swoich. – Oni czują się patriotami, ale pochodząc ze środowisk mieszanych, mają dwie ojczyzny i o obie muszą dbać, kochać je, szanować i być im wdzięczni – mówi o swoich uczniach. – Ich rodziny są dumne z tego, że udało im się wrócić do kraju pradziadków, ale u nas wciąż niestety są traktowani jak obcy. Różnice kulturowe między nami są i będą, ale przecież one stanowią bogactwo. Oni są nam bliscy kulturowo, wyznają tę samą religię, łatwo wtopią się w polskie społeczeństwo. To dużo lepsze rozwiązanie niż zapraszanie imigrantów z odległych nam kulturowo krajów. ?

Informacje o możliwościach wsparcia szkoły i numer konta można znaleźć na stronie internetowej Witajciewdomu.pl

W godzinach popołudniowych na korytarzu Liceum Ogólnokształcącego Kolegium św. Stanisława Kostki rozmowy toczą się nie tylko po polsku. Wprawne ucho usłyszy ukraiński, rosyjski czy białoruski. W szkole na warszawskim Wilanowie, prowadzonej przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców, uczy się polska młodzież ze Wschodu. W tym roku w placówce jest 73 uczniów z Ukrainy, Białorusi, Rosji. Także – Mołdawii, Kazachstanu i Armenii.

Po budynku szkoły oprowadza nas jeden z dyrektorów. Wąskie korytarze, na ścianach gabloty, plany lekcji jak w każdej innej szkole. No, może trochę skromniej. Sale, w których uczą się rodacy ze Wschodu, nie są wyposażone w bajery, jakie mają dziś do dyspozycji szkoły. Nie ma multimedialnych tablic czy zwisających z sufitów projektorów. Zwyczajna zielona tablica i pudełko kredy, ale wyników w nauce może pozazdrościć niejedna szkoła: na studia dostaje się sto procent uczniów. W zeszłorocznym rankingu warszawskich liceów szkoła zajęła 25. miejsce, choć wielu uczniów, zaczynając naukę, musiało najpierw pokonać barierę językową.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał