Salon paryski

Spektakl przed pokazem mody wygląda trochę jak koński targ. Ludzie nie ubierają się już dla siebie i swoich przyjaciół. Ubierają się na pokaz. I to nie we własne ciuchy, tylko w rzeczy otrzymane od projektantów.

Publikacja: 09.03.2013 00:01

Celebrytki w strojach H&M: Lizzie Jagger, Josephine de La Baume

Celebrytki w strojach H&M: Lizzie Jagger, Josephine de La Baume

Foto: H&M

Na początku marca Paryż dopiero budzi się ze snu zimowego. Luty był miesiącem turystycznego niżu, w tym roku wyjątkowo zimnym i szarym. Na klombach żonkile i narcyzy jeszcze nie zakwitły, lokalsi i turyści w kurtkach i czapkach. Wielkie wystawy przyciągające tysiące turystów przygotowują się do skoku w nowym sezonie. Jesienny hit, prezentacja Edwarda Hoppera w Grand Palais, została zamknięta 3 lutego. Przedłużona o tydzień, przyciągnęła prawie 800 tysięcy widzów. Przez ostatni weekend do muzeum, otwartego non stop, tłum walił nieprzerwanie – przyszło 50 tysięcy zwiedzających! „Nocturne", nocne godziny zwiedzania, to zresztą w Paryżu norma, tam muzeów nie zamykają o piątej jak u nas. Luwr dwa razy w tygodniu można zwiedzać do dziesiątej wieczór.

Rosjanie atakują

Na razie trzeba zadowolić się mniejszymi rzeczami. W pawilonie w Ogrodzie Luksemburskim niezrażona zimnem kolejka czeka cierpliwie na wejście na wystawę Chagalla „Między wojną i pokojem". Stałam półtorej godziny i nie żałuję. Chagall, jak van Gogh, zbanalizowany jest kilkoma najczęściej reprodukowanymi obrazami, zredukowany do twórcy fruwających Żydów i kozich głów. Szkoda byłoby na tym poprzestać, bo to malarz o bogatym życiorysie i rozległych możliwościach artystycznych. Jego długie życie wchłonęło najważniejsze wydarzenia XX wieku. Doświadczył carskiej Rosji, rewolucji bolszewickiej, obu wojen światowych, emigracji i wygnania. Wędrował od Rosji do Francji, do Niemiec, potem znów do Francji. Wygnany wojennymi prześladowaniami Żydów uciekł do Ameryki. Do Francji wrócił po wojnie i zmarł w 1985 roku na południu, w Vence, tam gdzie Gombrowicz, przeżywszy prawie 100 lat.

„Nie jestem malarzem fantastyki, jestem realistą" – powiedział o sobie. Czy do końca realistą, nie jest pewne, lecz na pewno nie poddał się dyktaturze żadnego z XX-wiecznych izmów – abstrakcji, suprematyzmu, fowizmu, kubizmu. Widać u niego zapożyczenia z tych kierunków, ale do końca życia pozostał rosyjskim marzycielem z czułością opisującym zaginiony świat dzieciństwa i młodości. Nie jest on do końca ani fikcją, ani naśladowaniem rzeczywistości, jest subiektywną interpretacją świata. Ale spectrum twórczości Chagalla jest szersze. Jest autorem fresków i witraży, ilustracji książkowych, murali, witraży, tworzył ceramikę, projektował kostiumy teatralne. W Luksemburgu można oglądać 40 gwaszy, którymi zilustrował Stary Testament. Zostawił kilkanaście płócien przedstawiających ukrzyżowanie Chrystusa. Motywy judaizmu i chrześcijaństwa są w nich przemieszane.

A w całej twórczości powraca motyw Żyda tułacza, z workiem przewieszonym przez ramię – symbol biedaka, wędrowcy, którego kataklizmy dziejowe rzucają z jednego końca świata na drugi. Spokój wrócił do płócien Chagalla dopiero pod koniec życia, gdy zamieszkał na południu Francji. Jego płótna stały się wtedy pogodniejsze, nabrały śródziemnomorskiego kolorytu.

W kolejce na wystawę Chagalla za mną i przede mną stały Rosjanki. Rosyjski od pewnego czasu jest tutaj pierwszym po francuskim i chińskim językiem, jakim rozmawia się w metrze i w miejscach turystycznych. Rosjanie kochają Paryż i chętnie przyjeżdżają wydawać tu pieniądze. Francuzi zawsze czuli feblika do mocarstwowej Rosji, której nigdy nie udało im się pokonać, więc kompleks został. Rosjanie odwzajemniają to uczucie na miarę swoich środków, kupując wille na Lazurowym Wybrzeżu i sukienki Chanel. Odwrotny kierunek migracji jest na razie reprezentowany nielicznie...

Rudolf Nuriejew, wielki rosyjski tancerz, był tu uwielbiany i Paryż pamięta go do dziś. Teraz w Opera Garnier, w dziesiątą rocznicę jego śmierci (zmarł na AIDS w 1993 roku), wystawiona jest składanka opracowanych przez niego choreografii do oper, m.in. „Dziadka do orzechów" i „Jeziora łabędziego". W odróżnieniu od Nuriejewa, który był w Paryżu wielką gwiazdą, Alina Szapocznikow, polska rzeźbiarka, która mieszkała tu i pracowała wiele lat, pozostaje kompletnie nieznana. Ale jej twórczość ostatnio przedostaje się do powszechnej świadomości. Jesienią sporą wystawę oglądałam w nowojorskim Metropolitan Museum, teraz jej rysunki i rzeźby wystawione są w Centrum Pompidou. Szapocznikow była żoną Romana Cieślewicza, grafika, który stworzył makietę francuskiego magazynu „Elle". Zmarła na raka w 1973 roku w wieku 47 lat, zostawiając cykl przejmujących rzeźb, w których przedstawia cierpienie kobiecego ciała zniekształconego przez chorobę.

Na ubraniach nie zarobisz

Gdy wiosna zapowiada zmianę pogody i garderoby, na parę dni krytyka prezydenta Hollande'a, cięcia budżetowe i bezrobocie wśród młodych ustępują miejsca pytaniu: co będzie się nosiło? Na ustach wszystkich pojawia się jedno słowo: moda. Z pierwszych stron gazet walą zdjęcia modelek i sukienek. Na najbliższą jesień/zimę, bo jeśli chodzi o letnie ubrania, to dawno wiszą już w sklepach. Szalika wiosną nie uświadczysz, choćbyś zamarzał, za to szorty – jak najbardziej.

Od ponad 20 lat przyjeżdżam do Paryża dwa razy do roku na pokazy mody. Do niedawna ta impreza nazywała się jeszcze „ pret-a-porter". Teraz mamy już Fashion Week. Zaciekle broniącym swego języka Francuzom nie udało się uratować ojczystej nazwy. Nawet w modzie, która tutaj jest przecież sprawą wagi narodowej, wszystko pożarła globalizacja.

Podobnie jak angielskie słowa wypierają francuskie, tak międzynarodowe, korporacyjne marki wypychają z paryskich głównych ulic firmy krajowe. Armani, Gucci, Burberry, Prada, Bottega Veneta, Ralph Lauren stały się równie, a może i bardziej pożądane jak Yves Saint Laurent, Chanel i Dior. A kto w tych zagranicznych domach mody projektuje, już wszyscy się pogubili. Hiszpańsko-francuska firma Balenciaga zatrudnia amerykańskiego Chińczyka, Celine Angielkę, dla Japończyka Kenzo działającego w Paryżu pracuje dwóch Hiszpanów Humberto Leona i Carlosa Lima... Wieża Babel.

Kogo zresztą to tak naprawdę obchodzi poza małą grupką fashion people? Drogie marki z wysokiej półki są wylęgarnią pomysłów, ale gdyby chciały żyć ze sprzedaży ciuchów, dawno poszłyby z torbami. W tym biznesie zarabia się tylko na dodatkach i perfumach, bo na ciuchy z górnej półki może sobie pozwolić niewielki procent odbiorców. Według danych francuskiego Institut de la Mode jest to od trzech do ośmiu procent populacji, w zależności od regionu. W Paryżu bogatych jest oczywiście najwięcej.

Masowy klient idzie do sieciówki. I jeśli przeciętna Francuzka zachwyci się widzianym w telewizji czy w piśmie kobiecym płaszczem couture, to i tak, żeby go kupić, pójdzie do tańszej marki, która w kilka tygodni po pokazach wypuści coś podobnego do tego, co pokazali u Lanvin, Chloe czy Stelli Mc Cartney.

Namiot na 15 pokojów

Do tej pory tanie sieci nie prezentowały swoich kolekcji na wielkich pokazach mody.

W tym roku miał miejsce precedens. 27 lutego w Musee Rodin pokazał jesienną kolekcję szwedzki koncern H&M. Z rozmachem, w namiocie o powierzchni ponad tysiąca metrów zbudowanym przy Musee Rodin, w którym zaaranżowano mieszkanie z lat 70. z 15 pokojami, salonem, jadalnią, nawet łazienką. Był pokój marokański, art deco, pokój dziecinny, nawet łazienka z marmuru. Kuchnię zaanektowali rosyjscy dziennikarze, którzy porozsiadali się przy stołach nakrytych srebrnymi sztućcami i kryształowymi kieliszkami. Obok nich Emmanuelle Alt, redaktor naczelna francuskiego „Vogue'a", Emmanuelle Seigner, żona Romana Polańskiego, oraz Hamish Bowles, redaktor „Vanity Fair". Od 5 września kolekcja zaprojektowana przez Ane Sofie Johansson znajdzie się w sklepach H&M na całym świecie. Są w niej rzeczy codzienne i wieczorowe, haftowane żakiety, moherowe swetry, jedwabne bluzki, spódnice z piór, w tonacjach granatu, czerni, bieli.

Ta interakcja mody wysokiej i niskiej pokazuje zmianę, jak dokonała się w modzie w ciągu ostatnich paru lat. Tanie z drogim wymieszały się. Kilka dni wcześniej na ceremonii Oscarów Helen Hunt wystąpiła w granatowej sukni H&M. To dowód, że za dostępną cenę można stworzyć rzeczy dobrze zaprojektowane, odsuwając podejrzenia, że sieciówki jedyne, co potrafią, to pasożytować na pomysłach wielkich kreatorów.

Impreza H&M pokazuje także, jak bardzo „Fashion Weeki" przestały być już tylko imprezami informacyjnymi dla zamkniętego grona fachowców. Stały się wielkimi spektaklami rozrywkowymi, które wychodzą do publiczności. Pokazują je Internet, telewizja. Piszą gazety, jak widzicie państwo na niniejszym przykładzie.

Dzisiaj moda stała się magnesem, który przyciąga młodych. Masowo garną się do niej, marząc o karierze, sławie, pieniądzach. Zostać modelką, projektantem, fotografem, czymkolwiek, choćby asystentem. A najlepiej celebrytą. I najlepiej od razu.

Patrzcie na mnie

W latach 90., kiedy grupa dziennikarzy i stylistów przechodziła ulicą Paryża czy Nowego Jorku, udając się na pokaz mody, przechodnie, zatrzymywali się i pytali: czyj to pogrzeb? Wzorem ówczesnych minimalistycznych idoli mody: Comme des Garcons czy Yohji Yamamoto, wszyscy ubrani byli na czarno. Z niżej podpisaną włącznie.

Dzisiaj koniec tych konduktów. Przed wejściem na każdy pokaz rozpościera się barwne widowisko, iście operetkowe. Pchają się fotografowie z obiektywami, przed nimi prężą się wystrojeni, przestrojeni blogerzy mody. Dziewczyny w kolorowych, wielowarstwowych spódnicach, na niebotycznie wysokich obcasach, w dziwacznych nakryciach głowy, z barwnymi włosami. Każdy ubrany jest tak, by najbardziej przyciągnąć uwagę. W filmie Felliniego „Dolce vita" piękni ludzie uciekali przed paparazzimi. Dzisiaj „obiekty"  same proszą się do zdjęć, po to przyszli, wystrojeni w swoje ekstrawaganckie stroje. Anna dello Russo, konsultantka japońskiego „Vogue'a", chodząca ekspozycja tego, co najmodniejsze i najdroższe. Chuda wysoka pięćdziesięciolatka, na monstrualnych szpilkach, w barwnych nakryciach głowy, przebiera się podobno 14 razy dziennie i posiada trzy tysiące par butów. Ona i jej podobni stali się nową generacją idoli mody ery Internetu. Ich sylwetki pokazują takie blogi, jak Jack & Jil, Citizen Couture, Who what wear, Sartorialist. Stali się globalnymi wzorami do naśladowania.

Scott Schuman, autor fotoblogu Sartorialist o modzie ulicznej, sam jest celebrytą, na swoim blogu zarabia sto tysięcy dolarów miesięcznie. Nietrudno się domyślić, że znalazł dziesiątki naśladowców. Są też tacy, którzy nie fotografują innych, tylko samych siebie. Bo dzisiaj wystarczy się ubierać, żeby zostać sławnym. Przynajmniej w pewnych kręgach.

W sumie spektakl, który oglądamy przed każdym pokazem mody, wygląda trochę jak koński targ, bo ludzie nie ubierają się już dla siebie i swoich przyjaciół; ubierają się na pokaz. To jest performance. Przebierają się, i to nie we własne ciuchy, tylko w rzeczy otrzymane od projektantów i domów mody. Przyjmowanie kosztownych prezentów od domów mody stało się rutyną. Blogerzy nie ukrywają: buty mam od tego, płaszcz od tego. Patrzcie na mnie: to, co noszę, jest dobre, wy też to kupcie. Reklama działa. Moda stała się dzisiaj bardziej kwestią statusu niż stylu i sztuki. Z czasem niektórzy z tych przebierańców dostają propozycję, jak Filipińczyk Bryan Boy, któremu H&M powierzył przygotowanie własnej kolekcji.

Główne role w tym spektaklu grają także modelki. Stały się tym, czym kiedyś były gwiazdy Hollywood. Naszą Małgorzatę Belę widać w „Vogue'u" oraz na setkach plakatów reklamujących Galleries La Fayette. Anja Rubik to megagwiazda światowego modelingu. Właśnie przygotowała własną kolekcję dla Giuseppe Zanottiego, kreatora butów (szewca powiedzieć już nie wypada). Uwielbiany przez modelki, ma niewielkie szanse zainteresować przeciętną zjadaczkę mody. Średnia wysokość obcasa – 12 cm, cena – od 500 euro, styl fetyszystowsko-erotyczno-sado-maso.

Zresztą w ogóle, gdy rozejrzeć się po paryskiej ulicy, nie bardzo widać, kto będzie wprowadzał w życie pomysły kreatorów. Paryż ubrany jak zwykle na czarno, w pikowane puchówki, w płaskich, sportowych butach, jedzie metrem, spieszy się do pracy.

A wieczorem, gdy telewizje pokazują migawki z Fashion Week, gospodynie domowe, nakładając na talerz sałatę, rzucają okiem na ekran i stwierdzają: piękne, tylko kto to wszystko będzie nosił?

Na początku marca Paryż dopiero budzi się ze snu zimowego. Luty był miesiącem turystycznego niżu, w tym roku wyjątkowo zimnym i szarym. Na klombach żonkile i narcyzy jeszcze nie zakwitły, lokalsi i turyści w kurtkach i czapkach. Wielkie wystawy przyciągające tysiące turystów przygotowują się do skoku w nowym sezonie. Jesienny hit, prezentacja Edwarda Hoppera w Grand Palais, została zamknięta 3 lutego. Przedłużona o tydzień, przyciągnęła prawie 800 tysięcy widzów. Przez ostatni weekend do muzeum, otwartego non stop, tłum walił nieprzerwanie – przyszło 50 tysięcy zwiedzających! „Nocturne", nocne godziny zwiedzania, to zresztą w Paryżu norma, tam muzeów nie zamykają o piątej jak u nas. Luwr dwa razy w tygodniu można zwiedzać do dziesiątej wieczór.

Rosjanie atakują

Na razie trzeba zadowolić się mniejszymi rzeczami. W pawilonie w Ogrodzie Luksemburskim niezrażona zimnem kolejka czeka cierpliwie na wejście na wystawę Chagalla „Między wojną i pokojem". Stałam półtorej godziny i nie żałuję. Chagall, jak van Gogh, zbanalizowany jest kilkoma najczęściej reprodukowanymi obrazami, zredukowany do twórcy fruwających Żydów i kozich głów. Szkoda byłoby na tym poprzestać, bo to malarz o bogatym życiorysie i rozległych możliwościach artystycznych. Jego długie życie wchłonęło najważniejsze wydarzenia XX wieku. Doświadczył carskiej Rosji, rewolucji bolszewickiej, obu wojen światowych, emigracji i wygnania. Wędrował od Rosji do Francji, do Niemiec, potem znów do Francji. Wygnany wojennymi prześladowaniami Żydów uciekł do Ameryki. Do Francji wrócił po wojnie i zmarł w 1985 roku na południu, w Vence, tam gdzie Gombrowicz, przeżywszy prawie 100 lat.

„Nie jestem malarzem fantastyki, jestem realistą" – powiedział o sobie. Czy do końca realistą, nie jest pewne, lecz na pewno nie poddał się dyktaturze żadnego z XX-wiecznych izmów – abstrakcji, suprematyzmu, fowizmu, kubizmu. Widać u niego zapożyczenia z tych kierunków, ale do końca życia pozostał rosyjskim marzycielem z czułością opisującym zaginiony świat dzieciństwa i młodości. Nie jest on do końca ani fikcją, ani naśladowaniem rzeczywistości, jest subiektywną interpretacją świata. Ale spectrum twórczości Chagalla jest szersze. Jest autorem fresków i witraży, ilustracji książkowych, murali, witraży, tworzył ceramikę, projektował kostiumy teatralne. W Luksemburgu można oglądać 40 gwaszy, którymi zilustrował Stary Testament. Zostawił kilkanaście płócien przedstawiających ukrzyżowanie Chrystusa. Motywy judaizmu i chrześcijaństwa są w nich przemieszane.

A w całej twórczości powraca motyw Żyda tułacza, z workiem przewieszonym przez ramię – symbol biedaka, wędrowcy, którego kataklizmy dziejowe rzucają z jednego końca świata na drugi. Spokój wrócił do płócien Chagalla dopiero pod koniec życia, gdy zamieszkał na południu Francji. Jego płótna stały się wtedy pogodniejsze, nabrały śródziemnomorskiego kolorytu.

W kolejce na wystawę Chagalla za mną i przede mną stały Rosjanki. Rosyjski od pewnego czasu jest tutaj pierwszym po francuskim i chińskim językiem, jakim rozmawia się w metrze i w miejscach turystycznych. Rosjanie kochają Paryż i chętnie przyjeżdżają wydawać tu pieniądze. Francuzi zawsze czuli feblika do mocarstwowej Rosji, której nigdy nie udało im się pokonać, więc kompleks został. Rosjanie odwzajemniają to uczucie na miarę swoich środków, kupując wille na Lazurowym Wybrzeżu i sukienki Chanel. Odwrotny kierunek migracji jest na razie reprezentowany nielicznie...

Rudolf Nuriejew, wielki rosyjski tancerz, był tu uwielbiany i Paryż pamięta go do dziś. Teraz w Opera Garnier, w dziesiątą rocznicę jego śmierci (zmarł na AIDS w 1993 roku), wystawiona jest składanka opracowanych przez niego choreografii do oper, m.in. „Dziadka do orzechów" i „Jeziora łabędziego". W odróżnieniu od Nuriejewa, który był w Paryżu wielką gwiazdą, Alina Szapocznikow, polska rzeźbiarka, która mieszkała tu i pracowała wiele lat, pozostaje kompletnie nieznana. Ale jej twórczość ostatnio przedostaje się do powszechnej świadomości. Jesienią sporą wystawę oglądałam w nowojorskim Metropolitan Museum, teraz jej rysunki i rzeźby wystawione są w Centrum Pompidou. Szapocznikow była żoną Romana Cieślewicza, grafika, który stworzył makietę francuskiego magazynu „Elle". Zmarła na raka w 1973 roku w wieku 47 lat, zostawiając cykl przejmujących rzeźb, w których przedstawia cierpienie kobiecego ciała zniekształconego przez chorobę.

Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem