Na początku marca Paryż dopiero budzi się ze snu zimowego. Luty był miesiącem turystycznego niżu, w tym roku wyjątkowo zimnym i szarym. Na klombach żonkile i narcyzy jeszcze nie zakwitły, lokalsi i turyści w kurtkach i czapkach. Wielkie wystawy przyciągające tysiące turystów przygotowują się do skoku w nowym sezonie. Jesienny hit, prezentacja Edwarda Hoppera w Grand Palais, została zamknięta 3 lutego. Przedłużona o tydzień, przyciągnęła prawie 800 tysięcy widzów. Przez ostatni weekend do muzeum, otwartego non stop, tłum walił nieprzerwanie – przyszło 50 tysięcy zwiedzających! „Nocturne", nocne godziny zwiedzania, to zresztą w Paryżu norma, tam muzeów nie zamykają o piątej jak u nas. Luwr dwa razy w tygodniu można zwiedzać do dziesiątej wieczór.
Rosjanie atakują
Na razie trzeba zadowolić się mniejszymi rzeczami. W pawilonie w Ogrodzie Luksemburskim niezrażona zimnem kolejka czeka cierpliwie na wejście na wystawę Chagalla „Między wojną i pokojem". Stałam półtorej godziny i nie żałuję. Chagall, jak van Gogh, zbanalizowany jest kilkoma najczęściej reprodukowanymi obrazami, zredukowany do twórcy fruwających Żydów i kozich głów. Szkoda byłoby na tym poprzestać, bo to malarz o bogatym życiorysie i rozległych możliwościach artystycznych. Jego długie życie wchłonęło najważniejsze wydarzenia XX wieku. Doświadczył carskiej Rosji, rewolucji bolszewickiej, obu wojen światowych, emigracji i wygnania. Wędrował od Rosji do Francji, do Niemiec, potem znów do Francji. Wygnany wojennymi prześladowaniami Żydów uciekł do Ameryki. Do Francji wrócił po wojnie i zmarł w 1985 roku na południu, w Vence, tam gdzie Gombrowicz, przeżywszy prawie 100 lat.
„Nie jestem malarzem fantastyki, jestem realistą" – powiedział o sobie. Czy do końca realistą, nie jest pewne, lecz na pewno nie poddał się dyktaturze żadnego z XX-wiecznych izmów – abstrakcji, suprematyzmu, fowizmu, kubizmu. Widać u niego zapożyczenia z tych kierunków, ale do końca życia pozostał rosyjskim marzycielem z czułością opisującym zaginiony świat dzieciństwa i młodości. Nie jest on do końca ani fikcją, ani naśladowaniem rzeczywistości, jest subiektywną interpretacją świata. Ale spectrum twórczości Chagalla jest szersze. Jest autorem fresków i witraży, ilustracji książkowych, murali, witraży, tworzył ceramikę, projektował kostiumy teatralne. W Luksemburgu można oglądać 40 gwaszy, którymi zilustrował Stary Testament. Zostawił kilkanaście płócien przedstawiających ukrzyżowanie Chrystusa. Motywy judaizmu i chrześcijaństwa są w nich przemieszane.
A w całej twórczości powraca motyw Żyda tułacza, z workiem przewieszonym przez ramię – symbol biedaka, wędrowcy, którego kataklizmy dziejowe rzucają z jednego końca świata na drugi. Spokój wrócił do płócien Chagalla dopiero pod koniec życia, gdy zamieszkał na południu Francji. Jego płótna stały się wtedy pogodniejsze, nabrały śródziemnomorskiego kolorytu.
W kolejce na wystawę Chagalla za mną i przede mną stały Rosjanki. Rosyjski od pewnego czasu jest tutaj pierwszym po francuskim i chińskim językiem, jakim rozmawia się w metrze i w miejscach turystycznych. Rosjanie kochają Paryż i chętnie przyjeżdżają wydawać tu pieniądze. Francuzi zawsze czuli feblika do mocarstwowej Rosji, której nigdy nie udało im się pokonać, więc kompleks został. Rosjanie odwzajemniają to uczucie na miarę swoich środków, kupując wille na Lazurowym Wybrzeżu i sukienki Chanel. Odwrotny kierunek migracji jest na razie reprezentowany nielicznie...
Rudolf Nuriejew, wielki rosyjski tancerz, był tu uwielbiany i Paryż pamięta go do dziś. Teraz w Opera Garnier, w dziesiątą rocznicę jego śmierci (zmarł na AIDS w 1993 roku), wystawiona jest składanka opracowanych przez niego choreografii do oper, m.in. „Dziadka do orzechów" i „Jeziora łabędziego". W odróżnieniu od Nuriejewa, który był w Paryżu wielką gwiazdą, Alina Szapocznikow, polska rzeźbiarka, która mieszkała tu i pracowała wiele lat, pozostaje kompletnie nieznana. Ale jej twórczość ostatnio przedostaje się do powszechnej świadomości. Jesienią sporą wystawę oglądałam w nowojorskim Metropolitan Museum, teraz jej rysunki i rzeźby wystawione są w Centrum Pompidou. Szapocznikow była żoną Romana Cieślewicza, grafika, który stworzył makietę francuskiego magazynu „Elle". Zmarła na raka w 1973 roku w wieku 47 lat, zostawiając cykl przejmujących rzeźb, w których przedstawia cierpienie kobiecego ciała zniekształconego przez chorobę.
Na ubraniach nie zarobisz
Gdy wiosna zapowiada zmianę pogody i garderoby, na parę dni krytyka prezydenta Hollande'a, cięcia budżetowe i bezrobocie wśród młodych ustępują miejsca pytaniu: co będzie się nosiło? Na ustach wszystkich pojawia się jedno słowo: moda. Z pierwszych stron gazet walą zdjęcia modelek i sukienek. Na najbliższą jesień/zimę, bo jeśli chodzi o letnie ubrania, to dawno wiszą już w sklepach. Szalika wiosną nie uświadczysz, choćbyś zamarzał, za to szorty – jak najbardziej.
Od ponad 20 lat przyjeżdżam do Paryża dwa razy do roku na pokazy mody. Do niedawna ta impreza nazywała się jeszcze „ pret-a-porter". Teraz mamy już Fashion Week. Zaciekle broniącym swego języka Francuzom nie udało się uratować ojczystej nazwy. Nawet w modzie, która tutaj jest przecież sprawą wagi narodowej, wszystko pożarła globalizacja.
Podobnie jak angielskie słowa wypierają francuskie, tak międzynarodowe, korporacyjne marki wypychają z paryskich głównych ulic firmy krajowe. Armani, Gucci, Burberry, Prada, Bottega Veneta, Ralph Lauren stały się równie, a może i bardziej pożądane jak Yves Saint Laurent, Chanel i Dior. A kto w tych zagranicznych domach mody projektuje, już wszyscy się pogubili. Hiszpańsko-francuska firma Balenciaga zatrudnia amerykańskiego Chińczyka, Celine Angielkę, dla Japończyka Kenzo działającego w Paryżu pracuje dwóch Hiszpanów Humberto Leona i Carlosa Lima... Wieża Babel.
Kogo zresztą to tak naprawdę obchodzi poza małą grupką fashion people? Drogie marki z wysokiej półki są wylęgarnią pomysłów, ale gdyby chciały żyć ze sprzedaży ciuchów, dawno poszłyby z torbami. W tym biznesie zarabia się tylko na dodatkach i perfumach, bo na ciuchy z górnej półki może sobie pozwolić niewielki procent odbiorców. Według danych francuskiego Institut de la Mode jest to od trzech do ośmiu procent populacji, w zależności od regionu. W Paryżu bogatych jest oczywiście najwięcej.