Dres i żupan

Polską modą rządzi ekonomia, dlatego hitem sezonu są dresy wkładane do wszystkiego. O haute couture nad Wisłą niemal nikt już nie marzy.

Publikacja: 25.10.2013 20:14

Liczba kolekcji quasi-sportowych była porażająca (9. FashionPhilosophy Fashion Week Poland)

Liczba kolekcji quasi-sportowych była porażająca (9. FashionPhilosophy Fashion Week Poland)

Foto: Moda Forte, Łukasz Szeląg Łukasz Szeląg

Red

Polska moda jest modna. Każde szanujące się miasto – od Warszawy przez Białystok po Mielec – musi mieć swój fashion week lub przynajmniej fashion weekend. Po eksplozji modowych blogów w Internecie można wnioskować, że na każde piętro w każdym bloku w naszym kraju przypadają  dwie blogerki. Trwa ekspansja internetowych sklepów z polskimi autorskimi markami, co rusz otwierają się designerskie butiki w modnych kwartałach śródmieścia czy apartamentowcach, a projektanci stali się celebrytami. A ci, którzy jeszcze nie są, wkrótce się staną.

Właśnie rusza emisja programu „Projektanci na start" w Fox Life, a TVN szykuje własną wersję amerykańskiego reality show „Project Runaway" – obie produkcje pokażą zmagania młodych o wejście do profesjonalnego świata mody. Przez co możliwe jest, że szycie  – podobnie jak było to w przypadku  tańca i gotowania – dzięki telewizji stanie się nowym hobby  Polaków.

Pretensja do awangardy

Asama moda? Zakończony właśnie tydzień mody w Łodzi (pokazywano kolekcje na przyszłoroczną wiosnę i lato) to dobra okazja do przyjrzenia się, jaki jest nasz gust i na czym obecnie zarabia się pieniądze. A zarabia się głównie na dresach. Liczba kolekcji quasi- -sportowych pokazanych na łódzkim wybiegu i w strefie showroomów (rodzaj targów towarzyszących tygodniowi mody) była porażająca. Bawełniane dresy od polskich designerów mają pretensje do awangardowej mody, stąd sporo tu aplikacji, nadruków, skórzanych wstawek, kolorowych gadżetów. Do dresowej bluzy można nosić krawat, do dresowych spodni – frak. Są też dresy w wersji etno – hophopowej w estetyce M.I.A, brytyjskiej piosenkarki cejlońskiego pochodzenia, której osobliwie zdobny styl wyraźnie przypadł do gustu projektantom pokazywanych w Łodzi kolekcji. Po dresy sięgają zarówno amatorzy mający problemy z podstawowymi zagadnieniami krawiectwa, jak i młode, ale profesjonalne marki, by wspomnieć o Local Heroes, w której projektach pokazali się swego czasu nawet globalni celebryci Rihanna i Justin Bieber. Nic dziwnego, że dresy kuszą też uznanych projektantów, którzy – jak na przykład Łukasz Jemioł – włączają je do swojej linii basic.

Na czasie przez przypadek

Basic to hasło-klucz do zrozumienia polskiej mody. Przez lata polegała ona na szyciu efektownych sukni dla gwiazd. Lista nazwisk aktorek w kosztownych kreacjach naszych twórców musiała jednak w końcu się wyczerpać (a i same gwiazdy nie wyrywają się z płaceniem grubych tysięcy za kreację na jednorazowe wyjście), więc w końcu projektanci zwrócili się w stronę statystycznego Kowalskiego.  On nie kupi sukni z muślinu za równowartość dwóch średnich pensji, ale dzianinową tunikę czy bluzę za dwieście złotych – jak najbardziej.

„Miękkie T-shirty, obszerne bluzy, wygodne spodnie i płaszcze oversize – to esencja współczesnego luzu. Przyjemne do noszenia i łatwe do zestawiania. Na co dzień wybieramy praktyczne rozwiązania i lekkie, oddychające tkaniny. Dzianina i bawełna króluje" – tak styl basic charakteryzuje sklep Mostrami.pl, jeden z najważniejszych kanałów dystrybucji polskiej mody. Zaiste trafnie. Basic to nasz strój narodowy – żupan XXI wieku. Stąd mają go w ofercie nawet Maciej Zień i duet Paprocki & Brzozowski, gwiazdy rodzimego czerwonego dywanu. Dostępność basiku to jedna z przyczyn sukcesu polskiej mody. Dość wspomnieć, że Mariusz Przybylski, znany z wyrafinowanego krawiectwa męskiego, otworzył niedawno tuż obok designerskiego zagłębia, czyli ulicy Mokotowskiej w Warszawie, salon z linią Philosophy w cenach zbliżonych do Zary.

O ile wspomniany basic jeszcze wpisuje się w światową modę ulicy, o tyle do trendów z najsłynniejszych pokazów mody w Mediolanie czy Paryżu polscy kreatorzy podchodzą z dystansem. To efekt kalkulacji. Nie chcą ryzykować, że jakiś konkretny kolor, deseń czy typ dodatku się nie przyjmie i zostaną z niesprzedanym towarem. Czekają, aż pojawi się na ulicach. Rośnie wówczas prawdopodobieństwo, że sprzeda się i u nich. Zerknijmy na trendy lansowane przez zachodnie domy mody.

Promowany na świecie róż pojawił się w Łodzi bodaj tylko u świetnych skądinąd MMC. Logotypy i nadrukowane w różnych miejscach  ubrań napisy/komunikaty, na które na Zachodzie panuje prawdziwy szał, wykorzystał duet Nenukko oraz Joanna Startek. I to w zasadzie tyle. Ale już motywy kwiatowe, którymi szafują ostatnio zachodni projektanci (Dolce & Gabbana, Hermes), nie znalazły uznania w oczach Polaków.

Choć trzeba przyznać, że jednym ze światowych trendów, które przykładnie wdrożyli do swoich letnich kolekcji nasi twórcy, są elementy garderoby jesiennej czy wręcz zimowej – głównie płaszcze i ciepłe swetry. Ale to znowu bardziej wynik rachunku ekonomicznego niż podążania za  modą. Polscy projektanci nagminnie szykują lekkie kolekcje na jesień i zimę, a ciepłe – na wiosnę i lato. To pozorne mylenie pór roku wynika z faktu, że naszym twórcom zależy na jak najszybszym sprzedaniu kolekcji. Stąd, na przykład, sweter z kolekcji na nadchodzącą wiosnę trafia na półki i e-półki już w październiku czy listopadzie. Jeśli będzie gruby, jak na zimne miesiące przystało, sprzeda się lepiej. Stąd nie jest leciutkim kardiganem, tylko potężnym swetrzyskiem. Rekordziści wystawiają w sklepie Mostrami.pl  swoją kolekcję na przyszły sezon w pięć minut po zakończeniu pokazu.

Paradoksalnie być może  wyprzedzają w ten sposób trendy. Poważni analitycy branży odzieżowej apelują, żeby zmienić cały światowy cykl prezentacji kolekcji. Okres między pokazem kolekcji na którymś z tygodni mody a pojawieniem się jej w sklepach to około pół roku. Ten czas wykorzystują tanie sieciówki, takie jak Zara i H&M, zdolne do wprowadzenia nowych trendów do swoich sklepów nawet w miesiąc. Często więc okazuje się, że dom mody, który wykreował modę, wprowadza go do swoich butików jako... ostatni. Stąd pomysł, by paryscy czy londyńscy kreatorzy publicznie pokazywali kolekcje na aktualny sezon, a tylko kupcom z domów towarowych czy sklepów internetowych prezentowali je wcześniej, by ci zdążyli złożyć konkretne zamówienia na dostawy.

Wniosek jest więc taki, że jeśli polski sektor mody jest na czasie, to głównie przez przypadek. Znacznie częściej projektanci lansują mody, które obecne są już od kilku sezonów czy wręcz już minęły. Na fashion weeku w Łodzi tym razem była to nagła, spóźniona ofensywa plecaków (zarówno męskich, jak i damskich, w wersji sportowej lub eleganckiej),  cyfrowych nadruków na tkaninie czy pianki poliuretanowej użytej jako pełnoprawny materiał ubrania.

T-shirt a sprawa polska

Typowo polską specyfiką, a przy okazji odrębną gałęzią rodzimej mody są marki T-shirtowe. Robi się często tak, że zazwyczaj projektant kupuje hurtowo niezbyt drogie białe koszulki. Na ogół pozbawia się je nożyczkami  ściągacza czy innego wykończenia przy szyi, przez co wyglądać mają bardziej nonszalancko i „modowo". W rzeczywistości jednak zabieg ten pozwala ukryć nie najlepszą jakość T-shirtu. Wykończenia tanich koszulek błyskawicznie wyciągają się przy szyi, a i sam rzut oka na ściągacz w takich T-shirtach potrafi je zdyskwalifikować. Stąd przybierająca rozmiary plagi tendencja, by polski T-shirt eksponował dekolt. Również męski. Sukces tych koszulek polega na ich mniej lub bardziej chwytliwych hasłach. Aktualnie na topie są tematy związane z hipsterami, widać wyraźną nadreprezentację słowa hejt (spolszczona wersja angielskiej nienawiści), a rozchwytywane są te ze słowem bitch (suka) w rozmaitych konfiguracjach. Gorącą nowością łódzkiego fashion weeku były koszulki z wizerunkiem Hansa Klossa. To aluzja do prowokacji Filipa Chajzera z TVN, która kilka tygodni temu w światku mody wywołała prawdziwy wstrząs. Odpytał on szafiarki i szafarzy (rodzaj blogerów skoncentrowanych wyłącznie na własnym wyglądzie i własnej garderobie, z których najbardziej znana jest Kasia Tusk) ze znajomości takich „projektantów", jak Helmut Kohl, Karel Gott i wspomniany Kloss, a ankietowani nieświadomie kompromitowali się analizą rzekomych kolekcji tych postaci. Ale twórcy T-shirtów nie zawsze górują intelektualnie nad blogerami. Na jednym ze straganów trafiłem na T-shirty z napisami w stylu „W dupach się poprzewracało". Czy w dupach – tego nie wiem. Ale że w głowie – to z pewnością.

Najsłynniejszym polskim T-shirtem pozostaje farbowana na zimno (specjalna metoda, dzięki której przypomina wyglądem sprany, cieniowany dżins lub barwioną chałupniczo w czasach PRL pieluchę) koszulka Roberta Kupisza z nadrukiem orła. Nosili już ją chyba wszyscy od Natalii Siwiec po Marylę Rodowicz. Mimo kosmicznej jak na T-shirt ceny 350 złotych rozchwytywana jest do dziś, choć pochodzi z kolekcji sprzed dwóch lat. Doczekała się nawet podróbek na bazarze i parodii, by wspomnieć o koszulce z emblematem orzełka i napisem „Kupisz orła?" popularnej marki She's a Riot.

Oczywiście, nie ma się co oszukiwać, że za podażą T-shirtów stoi wyłącznie potrzeba rynku. Decydujący jest tu koszt ich surowca i wykonania. Podobnie jak w przypadku ortalionu – zmory łódzkiego fashion weeku. Tylko kilku najlepszych (a może najzamożniejszych?) projektantów potrafi obejść się bez niego. Pozostali co sezon hurtowo stosują nylony, pochodne taniej tkaniny o nazwie Lotos, do szycia płaszczy, kurtek, sukienek, peleryn, a nawet szortów i T-shirtów. Ortalion ten jest atrakcyjny, bo fabrycznie barwiony na głębokie kolory, połyskujący i łatwy w szyciu wygląda „drogo". Umiejętnie wykorzystany może udawać jedwab albo i skórę.

Brak – z nielicznymi wyjątkami – ekskluzywnej mody w Łodzi to nasz rodzimy paradoks na tle światowych fashion weeków, na których nie pokazuje się tania awangarda, tylko imperia pokroju Diora, Chanel czy Armaniego. Nic jednak dziwnego, skoro drogie ubrania, jak każde dobro luksusowe, wymagają odpowiedniej oprawy. Wszak nie bez powodu fashion weeki organizowane są w najbogatszym mieście danego kraju, gdzie swoje siedziby ma wielki biznes i media. O Łodzi trudno by było to powiedzieć. Może i to miasto fascynujące, ale zdecydowanie podupadłe. Gdyby nie fakt, że to łódzki, a nie warszawski magistrat wyłożył pieniądze na taką imprezę, tydzień mody powinniśmy mieć w stolicy.

Powiatowy koktajl

Sam fashion week w zimnej hali – namiocie, z kiepskim zapleczem usługowym i strefą VIP, przypominającą swoim wyglądem bardziej powiatowy koktajlbar niż miejsce, w  którym światowi inwestorzy nawiązują kontakty, też nie poraża ekskluzywnością. Stąd większość znanych projektantów – Maciej Zień, Tomasz Ossoliński czy Gosia Baczyńska dla przykładu – nie chce się na nim pokazywać. Zwłaszcza że to stołeczne pokazy zapewniają im sponsorów, obecność niewidywanych w Łodzi gwiazd oraz mediów. Ale jest też w tym i trochę obłudy, bo brak prestiżu nie przeszkadza niektórym uznanym projektantom pokazywać się w... Ptak Outlet Centre w podłódzkim Rzgowie – dość tandetnym centrum tanich zakupów, podczas gdy w tym samym dniu na fashion weeku prezentuje się luksusowy Dawid Tomaszewski.

To jedno z nazwisk, z którymi polski świat mody wiąże szczególne nadzieje. Jesteśmy głodni światowego sukcesu, a Dawid Tomaszewski regularnie pokazuje się na fashion weeku w Berlinie. W tym mieście zresztą ma swoje atelier. To moda luksusowa, przemyślana, dystyngowana. Ogląda się ją jak dobry film i rozmyśla o niej jeszcze długo po zakończeniu pokazu. W ubiegłym miesiącu mieliśmy też po raz pierwszy polskiego twórcę na najbardziej prestiżowym tygodniu mody w Paryżu. Gosia Baczyńska, wpisana w kalendarz tej imprezy, pokazała się w tym samym dniu (i na tych samych prawach) co giganci pokroju Louisa Vuittona. Obserwatora rodzimego podwórka sukces projektantki akurat nie dziwi, bo Baczyńska swoim kunsztem i perfekcjonizmem bije resztę polskich twórców na głowę. Pokazaną w Palais de Tokyo najnowszą kolekcją, którą nawiązuje do lat 60. i 70., do Davida Bowiego, epoki disco i ówczesnej obsesji na punkcie podboju kosmosu, Baczyńska stawia mały krok w świecie tej największej mody. Czy będzie to wielki krok w dziejach polskiego designu – czas pokaże.

Podczas gdy Baczyńska wyfrunęła do Paryża, do Łodzi zawitała Ewa Minge, przykład typowej polskiej megalomanii. Minge także ma za sobą epizod paryski, choć poczyniony na własną rękę (zorganizowała pokaz w czasie trwania tamtejszego fashion weeku, nie będąc doń wpisana). Inaczej było w Nowym Jorku. Tam pokazała się oficjalnie, choć przy wsparciu naszego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który z pieniędzy podatników opłacił jej chłodno przyjętą w Ameryce kolekcję poświęconą ruchowi „Solidarności". Świadoma niechęci polskiego światka mody, do Łodzi oprócz zaskakująco mizernej, jak na jej słynny już bizantyjski gust kolekcji, przywiozła bossów American Academy of Hospitality Sciences. Ci wręczyli jej aż dwie nagrody The International Star Diamond Awards. Brzmi światowo, tyle że wspomniana Academy to dość enigmatyczna instytucja wręczająca wyróżnienia w dziedzinie szeroko pojętej turystyki. Nagrody dostali od niej m.in. Lufthansa, pola golfowe Donalda Trumpa, a także lokale gastronomiczne w Kolumbii.

Autor jest krytykiem mody, prowadzi popularnego bloga michalzaczynski.com

Polska moda jest modna. Każde szanujące się miasto – od Warszawy przez Białystok po Mielec – musi mieć swój fashion week lub przynajmniej fashion weekend. Po eksplozji modowych blogów w Internecie można wnioskować, że na każde piętro w każdym bloku w naszym kraju przypadają  dwie blogerki. Trwa ekspansja internetowych sklepów z polskimi autorskimi markami, co rusz otwierają się designerskie butiki w modnych kwartałach śródmieścia czy apartamentowcach, a projektanci stali się celebrytami. A ci, którzy jeszcze nie są, wkrótce się staną.

Właśnie rusza emisja programu „Projektanci na start" w Fox Life, a TVN szykuje własną wersję amerykańskiego reality show „Project Runaway" – obie produkcje pokażą zmagania młodych o wejście do profesjonalnego świata mody. Przez co możliwe jest, że szycie  – podobnie jak było to w przypadku  tańca i gotowania – dzięki telewizji stanie się nowym hobby  Polaków.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał