Łzy podstarzałej Lolity

Żadnych bajek o bocianach – mówią nowocześni edukatorzy seksualni. Nakazują natomiast, aby w wieku od czterech do sześciu lat rozpocząć dostarczanie dziecku wiadomości na temat „miłości łączącej osoby tej samej płci".

Publikacja: 29.11.2013 21:35

Red

W ostatnich tygodniach prasa światowa otrąbiła uwolnienie pedofilii od ciężaru karygodności. A wszystko to w ślad za – ostatecznie cofniętą – decyzją Stowarzyszenia Psychiatrów Amerykańskich, które postanowiło pedofilię określić mianem „orientacji", a nie, jak było dotychczas, „zaburzeniem".

Mamy tutaj do czynienia z pewną ewolucją językową jasno określającą kierunki kulturowej transformacji postnowoczesnego świata. Nasuwa się analogia do lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to pod silnym wpływem środowisk gejowskich to samo stowarzyszenie wykreśliło homoseksualizm z kategorii zaburzeń psychicznych. Można przypuszczać, iż podobny nacisk aktywistów pedofilskich zadziałał teraz.

Nieszkodliwe doświadczenia

Na transformację myślenia w tym względzie bez wątpienia miały wpływ badania guru rewolucji seksualnej w USA Alfreda Kinseya, którym do dziś inspiruje się wielu specjalistów w dziedzinie seksuologii. W jego drugim „Raporcie" znalazł się paragraf zatytułowany „Kontakty osób w wieku przedmłodzieńczym z dorosłymi mężczyznami", zawierający opisy relacji seksualnych pomiędzy dorosłymi a dziećmi. Można tam, między innymi, napotkać następujące spostrzeżenie: „Trudno zrozumieć, z jakich powodów dziecko – chyba że uwarunkowane typem wychowania – miałoby doznawać niepokoju w momencie dotykania jego genitaliów bądź też na widok genitaliów osób dorosłych, czy też wskutek bardziej specyficznych kontaktów seksualnych".

W 1998 roku w prestiżowym „Biuletynie Psychiatrycznym" ukazał się artykuł trzech naukowców amerykańskich, prof. Bruce'a Randa z Temple University, prof. Philipa Tromivitscha z Uniwersytetu w Pensylwanii oraz prof. Roberta Bausermana z Uniwersytetu w Michigan. Autorzy ci podjęli się nowej definicji „seksualnego wykorzystania dzieci", zaznaczając, iż „doświadczenia nabyte w następstwie tegoż wykorzystania, tak w przypadku płci męskiej, jak i żeńskiej, wydają się dość nieszkodliwe. (...) Wykorzystanie seksualne dziecka niekoniecznie prowadzi do powstania długotrwałych negatywnych skutków".

W obliczu całej masy protestów i oskarżeń autorzy wspomnianego wyżej podręcznika diagnostycznego obiecali wprowadzić rozróżnienie pomiędzy pedofilią a zaburzeniem pedofilskim, gdzie to drugie oznacza nadal jednostkę patologiczną, pierwsze niezmiennie traktowane jest jako normalne ukierunkowanie ludzkiej seksualności.

Mogą tylko wprawić w ciężkie zdumienie sofizmaty wygłaszane przez tych samych ludzi, którzy w poprzednich latach na salach sądowych i w mediach występowali w roli łowczych w polowaniu na pedofilów w Kościele katolickim. W opiniach biegłych psychiatrów nie dało się wówczas dostrzec tej samej taryfy wyrozumiałości i tolerancji, którą odznaczył się nowy podręcznik amerykańskiej diagnostyki.

Niegdyś, w czasach moich studiów psychologicznych, modne było twierdzenie, że kompetentni psychiatrzy zastąpią niebawem religijnych kapłanów w dostępie do ludzkiej duszy. Widać, niektórzy świetnie się czują w przebraniu Mojżesza czy papieża, aby dyktować ponowoczesnemu społeczeństwu postetyczny nowy dekalog.

Pewna katolicka szkoła w Turynie, nosząca imię błogosławionego Franciszka Faà di Bruno, słynnego włoskiego matematyka i architekta, postanowiła zorganizować wraz z rodzicami uczniów cykl trzech spotkań poświęconych zagadnieniu homoseksualizmu. Zanim jednak do tego doszło, miejscowe środowiska gejowskie, wsparte przez niektórych radnych z partii lewicowych, którzy zagrozili szkole cofnięciem wparcia ze strony gminy, zdołały rozpętać prawdziwą burzę przeciwko „homofobicznej" placówce oświatowej, doprowadzając do odwołania zaplanowanych spotkań.

Jednocześnie w innej szkole, państwowym gimnazjum im. Antonio Gramsciego – notabene słynnego włoskiego komunisty – wystawiono na scenie pewien rodzaj teatralnej „pogawędki", przygotowanej w następstwie uprzedniego uświadamiającego mityngu na temat seksualnych dyskryminacji w społeczeństwie. Dwunastoletnie dzieciaki recytowały ze sceny listę współczesnych przykładów nietolerancji, od „chudzielców" po „grubaski", by dojść do kolejnych przykładów ludzkiej bezduszności: „nazywają mnie pedałem", „mówią o mnie, że jestem lesbą", „wszyscy mówimy: dosyć!".

Zaraz potem odtworzono scenę debaty parlamentarnej, gdzie pod dyskusję posłów został poddany projekt ustawy o związkach partnerskich. Zwolennicy ustawy reprezentowali partię noszącą w nazwie Godność, Wolność i Ochronę, ci natomiast, którzy bronili stanowiska, iż rodzina ma być oparta na związku mężczyzny i kobiety oraz że pary gejowskie powinny być pozbawione prawa do adopcji dzieci, gromadzili się pod sztandarami Strachu, Pogardy i Uprzedzenia. Najważniejsza jest miłość – podsumowywali młodzi, uświadomieni rycerze walki z dyskryminacją: mój tata mnie kocha, moja mama mnie kocha, mój pies mnie kocha, a więc i ci, którzy są tej samej płci co ja, również mogą mnie kochać. Kto tego nie rozumie, jest „biednym egoistą bez serca".

Nic dziwnego. Wiele organizmów międzynarodowych w ostatnim czasie formuje gorące apele o objęcie określonym typem (i tylko takim) edukacji seksualnej najmłodsze pokolenie. Niedawno trafił do ministerstw zdrowia rządów europejskich pewien raport, rodzaj wademekum, przygotowany w 2010 roku przez Federalne Centrum Wychowania rządu niemieckiego oraz Światową Organizację Zdrowia, zatytułowany Standards for Sexuality Education in Europe.

Trzy lata temu przeszedł on bez echa. Służył jednakże za podstawę Parlamentowi Europejskiemu do opracowania relacji na temat zdrowia oraz praw seksualnych i reprodukcyjnych. Na 65 stronach raportu zostaje podjęty postulat powierzenia sztuki właściwego wychowania seksualnego dzieci „osobom kompetentnym", a nie rodzicom. I że edukację tę należy podjąć od pierwszych lat życia małego człowieka.

Można z tego dokumentu wyczytać, że w pierwszych czterech latach życia powinno się poinformować dziecko o przyjemności płynącej z pieszczenia własnego ciała oraz o tym, na czym polega wczesna dziecięca masturbacja, dodając przy tym, że chodzi o zachowania jak najbardziej naturalne.

W wieku od czterech do sześciu lat należy zachęcać dziecko do „mówienia o swoich problemach seksualnych", pomóc mu w określeniu swojej seksualnej identyfikacji (chodzi o dokonanie wyboru własnego „rodzaju"), rozpoczynając jednocześnie dostarczania wiadomości na temat „miłości łączącej osoby tej samej płci".

W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia dziecko oraz jego relacja z dorosłym stały się centrum myślenia i nadawania znaczenia rzeczywistości

Przedział wiekowy sześć–dziewięć lat to, według raportu, odpowiedni moment, by zacząć mówić o wytrysku, miesiączce, środkach antykoncepcyjnych oraz planowaniu rodziny, przy założeniu, że nie chodzi tu jedynie o model tzw. rodziny tradycyjnej.

Żadnych bajek o bocianach, przestrzega raport, jedynie szczera rzeczywistość i, o ile to możliwe, wyprzedzając w myślach dziecięcych pytania na ten temat. Tym sposobem w wieku dziewięciu lat należy przygotowywać maluchy na ich pierwsze doświadczenia seksualne, w wieku lat dwunastu zaś potrzeba pomóc im w „podjęciu odpowiedzialnej decyzji, czy chcą, czy jeszcze nie, posiąść doświadczenia" tego typu, przestrzegając je jednocześnie przed „niebezpieczeństwami i konsekwencjami niezabezpieczonego seksu (niechcianych ciąż)".

Już od szóstego roku życia należy wpajać młodym ludziom świadomość, że „moje ciało należy do mnie", tak aby w wieku 12–15 lat można było z młodzieżą otwarcie mówić o „prawie do aborcji", jak i o możliwości skorzystania z procedur sztucznego zapłodnienia, również w przypadku par gejowskich. O ile już czytelnik ochłonie z szoku, warto się zastanowić, skąd czerpie siłę i tupet takie myślenie o potrzebach dziecka.

Sesje seksualne

Na niemiecką lewicę postępową padł gęsty cień po tym, jak „Der Spiegel" postanowił opublikować dossier zawierające informacje, jak to w latach 80. ubiegłego wieku pewne organizacje o sympatiach komunistycznych oraz niektóre środowiska intelektualne, walcząc o prawa dla homoseksualistów, sprzymierzyły się z miłośnikami dziecięcej seksualności.

W lipcu 1981 roku gejowskie czasopismo „Rosa Flieder" opublikowało wywiad z deklarowanym bojownikiem o prawa do pedofilii Olafem Stübenem. Dla niego pedofilia to „coś zdrowego i moralnie dopuszczalnego", a twierdzenia o niewinności wieku dziecięcego, która winna chronić dzieci przed doświadczeniami seksualnymi, stanowiły dla rozmówcy „wymysł burżujów dzikiego kapitalizmu".

„Spiegel" dowiódł, iż tego typu obleśne deklaracje nie były w środowiskach lewicujących tamtych lat niczym odosobnionym. W wielu periodykach propagowano seks z nieletnimi. Dla przykładu, na łamach magazynu „Don" wydrukowano w tamtym okresie pięć sztandarowych raportów podchodzących pozytywnie do zjawiska pedofilii pod hasłem „Nie jesteśmy dziecięcymi gwałcicielami".

Ugrupowanie Zielonych, dołączające się chętnie do grona oskarżycieli niemieckich biskupów za nieradzenie sobie z czynną pedofilią wśród duchownych, w marcu 1985 roku przyjęło dokument domagający się zalegalizowania „niewymuszonego seksu" dorosłego z dzieckiem. Postulat liberalizacji kontaktów seksualnych tego typu został usunięty z oficjalnych manifestów tej partii dopiero w 1993 roku.

Tacy znani do dziś politycy, jak Daniel Cohn-Bendit czy Volker Beck, reprezentujący Kolonię w Parlamencie Europejskim, usprawiedliwiali wówczas praktykę zbliżeń z nieletnimi. Obecnie w większości przypadków wypierają oni tamte deklaracje ze świadomości. Potrzeba było interwencji, na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung", matki niemieckich feministek Alice Schwartzer, aby przypomnieć, że jeszcze w 1988 roku działacze ci domagali się pełnej swobody w dostępie do „pedoseksualności". Podobnie postępowe instytuty wychowawcze, takie jak Rote Freiheit, których celem było formowanie „osobowości socjalistycznej", w swym programie, oprócz wystąpień przeciwko imperializmowi, miały „sesje seksualne" wraz z „grupowym obnażaniem się" i lekturą pism pornograficznych. W wielu przypadkach ofiarą nadużyć padali nieletni.

Obecna minister sprawiedliwości w niemieckim rządzie Sabine Leutheusser-Schnarrenberger, jedna z najbardziej cierpkich krytyków Kościoła za przypadki nadużyć seksualnych, sama uczestniczyła w zarządzie organizacji Humanistische Union walczącej o zliberalizowanie wszelkich uznanych za „do przyjęcia" przejawów życia seksualnego, z młodocianymi włącznie. Pisała o tym dziennikarka lewicowego dziennika „Tageszeitung" Nina Apin w książce o aktywistach pedofilach w szeregach lewicy.

Mój tata pedofil

Rewolucja seksualna 1968 roku przedłużała się w nieskończoność. W 1979 roku na okładce magazynu „Zitty" pojawiły się ciała silnie splecione w miłosnym uścisku: dorosłego i dziecka. Tytułem było pytanie: „Miłość z dziećmi. Możliwa?". Dziesięć lat wcześniej 17. numer czasopisma „Kursbuch" zawarł opis życia socjalistycznej komuny Giesebrechtstrasse z Berlina, w której prowadziły wspólne życie trzy kobiety, czterech mężczyzn i dwoje dzieci. Poza wspólnym kontem w banku i brakiem drzwi do łazienek, takie eksperymenty przewidywały też doświadczenia seksualne z dziećmi.

Sophie Dannenberg, pozostawiona w dzieciństwie w jednym z podobnych antyautorytarnych centrów wychowawczych, w swej książce „Das bleiche Herz der Revolution" opowiedziała o swych doznaniach pedofilskich. Podobna placówka edukacyjna Odenwald z Heppenheim, pozostająca pod opieką UNESCO, stała się również słynna ze swych nadużyć seksualnych względem podopiecznych. Do tejże placówki uczęszczał w latach 1958–1965 Cohn-Bendit, ponadto jeden z synów byłego prezydenta niemieckiego Richarda von Weizsäckera, a także Klaus i Wolfgang Porsche, dziś kierujący rodzinnym biznesem samochodowym.

Szkoła z Odenwald była w awangardzie placówek, w których wszelkie zajęcia odbywały się razem między dziewczynkami i chłopcami, a w lekcjach wychowania fizycznego wszyscy brali udział nago.

Podobne wzorce proponowano także we Francji. 26 stycznia 1977 roku dziennik „Le Monde" opublikował manifest  w sprawie „seksualnego wyzwolenia dzieci". Proponowano w nim obniżenie wieku dozwolonej inicjacji seksualnej do 12 lat. Pod dokumentem podpisali się m.in. poeta Louis Aragon, semiolog Roland Barthes, marksistowski filozof Louis Althusser, psychoanalitycy Gilles Deleuze i Felix Guattari, założyciel Lekarzy bez Granic Bernard Kouchner, przyszły minister kultury Jack Lang, guru francuskiego egzystencjalizmu Jean-Paul Sartre i jego towarzyszka życia, feministka Simone de Beauvoir.

Praktycznie cała śmietanka paryska. Jak pisał o nich dziennikarz „Nouvel Observateur" Jean-Claude Guillebaud, „ci idioci wychwalali pod niebiosa swobodę i pedofilską przygodę". Dla środowiska zebranego wokół komunistycznego dziennika „Libération" pedofilia była „kulturą służącą do rozwalenia tyranii burżuazyjnej, czyniącej z miłośnika dzieci potwora z bajki". Toteż bez żenady drukował ów dziennik opisy przeżyć zboczeńców skazanych za nadużycia dokonane na pięciolatkach. „Dziecko jest »uwodzicielem«  wyczekującym na stosunek z dorosłym" – popisywał się znajomością rzeczy Michel Foucault.

Ikoną intelektualnej elity głoszącej tego typu tezy stał się Klaus Rainer Röhl, który w latach 70. i 80. publikował liczne zdjęcia dzieci w lubieżnych pozach. Prywatnie był towarzyszem życia Ulrike Meinhof, najsłynniejszej i najkrwawszej terrorystki niemieckiego RAF. Anja Röhl, córka pochodząca z tego związku, w swej autobiografii napisała: „Jedna z najważniejszych osób, która otwarcie broniła pedofilii, była członkiem mojej rodziny: nazywał się on Klaus Rainer Röhl i był moim ojcem. On wciąż żyje, ale słowa: »to mój ojciec« nigdy nie wyjdą z moich ust".

W strzępach jedynie docierają do nas wiadomości o tym, czym była i czym miała się stać rewolucja seksualna '68 roku na Zachodzie. Trudno uwierzyć, że wielu młodym wówczas bojownikom spod znaku Freuda, Lennona i Che Guevary chodzić mogło o uczynienie z pedofilii tego, co zamierzają uchwalić autorzy podręcznika amerykańskiej psychiatrii, to jest zwykłej inklinacji seksualnej.

W tamtych latach próbowano problemy dzieciństwa i dorastania uczynić głównymi problemami dorosłych. Nabokov, Balthus i Salinger oferowali pomoc w zrozumieniu pragnień dziecka. Pragnienia przemieniały się wnet w pożądanie. Lolita, bohaterka powieści Nabokova, skandalizująca nieletnia uwodzicielka, rozchodziła się w milionach kopii.

Balthus, ekscentryczny pisarz, pochylał się nad okrutnym smutkiem i niejednoznacznością, jaką znajdował w dzieciach, w jego przekonaniu ofiarach zakłamanego świata beznamiętnych dorosłych. Sztuka, skandal i życie przenikały się. Balthus pisał, iż jego wielkim marzeniem jako małego chłopca było pozostać na zawsze uroczym dzieckiem. Humbert Humbert pozostał na zawsze zamknięty w zbrodni usprawiedliwianej pożądaniem i miłością żywioną do dwunastoletniej Lolity.

J.D. Salinger zapisał się w świadomości mas jako buntownik uchodzący w samotność przed walką klas i natręctwem mediów. Prawdziwym jednakże powodem jego dobrowolnego wygnania i zamknięcia się w Connecticut okazał się rodzaj wyuzdanego romansu przeżywanego z szesnastolatką. Jednakże Oona O'Neill – bo o nią tu chodzi – córka słynnego amerykańskiego dramaturga, poślubiła w wieku 18 lat 54-letniego Charliego Chaplina, skazując złamanego na duchu Salingera na sentymentalną karę wzdychania do innych nieletnich ślicznotek.

Być może należałoby podjąć skrupulatne studia tego fenomenu, badając krzyżowanie się przeróżnych czynników literackich, filozoficznych, religijnych, artystycznych, prawnych i antropologicznych oraz przemierzając poszczególne epoki dziejów człowieka, wychodząc od czasów biblijnych. Niemniej wątpię, aby dało się wskazać na inną epokę, w której – podobnie jak w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia – dziecko płci męskiej i żeńskiej oraz jego relacja z dorosłym stały się centrum myślenia i nadawania znaczenia rzeczywistości.

W społeczeństwie panseksualnym, pozbawionym zdziwień i tajemnic, dziejów duszy i wiary w niewinność, elity wielu proweniencji doszły ze sobą do zgody co do jednego – należy z agresją zareagować na Kościół katolicki. Jedynym elementem łagodzącym to stanowisko jest słabość do papieża Franciszka skupionego na sprawach duchowych i niezamierzającego – jak się niektórym chce wydawać – ingerować w moralne wybory społeczeństwa. Religia serca jest oklaskiwana, ale Kościół pchający się z osądami moralnymi w sprawy ciała, seksu i pieniądza – o, to już za wiele!

Wszystko jest dozwolone! Zakazane zakazywać! Konsekwentnie wypowiadane „nie" dla życia poczętego doprowadziło w tym społeczeństwie w ciągu ostatnich 40 lat do eksterminacji niemal miliarda nienarodzonych. Ponadto dostosowywanie tak zwanej regulacji poczęć do prywatnych stylów życia, przeprowadzane selekcje embrionów pod względem płci i innych cech biologicznych – to musiało doprowadzić podstarzałą Lolitę i jej wielbicieli do zareagowania cudem cynizmu i głuchoty moralnej w imię wolności sumienia i pogardy względem norm etycznych.

Diabeł kończy partię szachów

Społeczeństwo dzieciobójcze naznaczone silnym syndromem postaborcyjnym zareagowało paniką i zgrozą wobec skrzywdzonego pedofilią dziecka. W jazgocie oskarżeń i naprędce formułowanych opinii próbuje wytworzyć przekonanie, że powinnością, wręcz obowiązkiem moralnym, jest ratowanie dzieci przed jego krzywdzicielem: dziś – przed Kościołem, jutro – przed jego rodzicami. Bo, w zgodzie z raportem Światowej Organizacji Zdrowia, wychowanie seksualne dzieci należy powierzyć „osobom kompetentnym", a nie rodzicom. Trudno obronić się przed myśleniem, że za takim odruchem muszą kryć się jakiś potworny lęk i poczucie winy.

Tę partię szachów kończy diabeł, próbując zrobić wszystko, by przy okazji obrzydzić ludziom dostęp do Bożego miłosierdzia i przebaczenia. Do „pedofila" pójdziesz się wyspowiadać? Prędzej czy później zmęczymy się wszyscy tym przygnębiającym tematem: dziennikarze i politycy polowaniem na nieodkrytych jeszcze pedofilów w sutannach, a my, księża, biciem się w piersi i rozglądaniem się z lękiem, czy nas ktoś o coś innego nie obwini.

Na murze zaś zawieszona powiewać będzie na wietrze – jak na zdjęciu Balthusa w nowojorskiej galerii Gagosian – kartka spisana przez modelkę, która w każdą środę tygodnia, od ósmego do szesnastego roku życia, chodziła do Grand Chateau di Rossinière, aby pozować do zdjęć pożądliwie patrzącym na nią artystom i fotografom. Dziś już nie jest dzieckiem, ale podstarzałą kobietą. Wściekła, woli wyładować złość na hipokryzji wśród biskupów, niż myśleć o tym, kto ją naprawdę oszukał.

Autor jest katolickim duchownym, teologiem i psychologiem

W ostatnich tygodniach prasa światowa otrąbiła uwolnienie pedofilii od ciężaru karygodności. A wszystko to w ślad za – ostatecznie cofniętą – decyzją Stowarzyszenia Psychiatrów Amerykańskich, które postanowiło pedofilię określić mianem „orientacji", a nie, jak było dotychczas, „zaburzeniem".

Mamy tutaj do czynienia z pewną ewolucją językową jasno określającą kierunki kulturowej transformacji postnowoczesnego świata. Nasuwa się analogia do lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to pod silnym wpływem środowisk gejowskich to samo stowarzyszenie wykreśliło homoseksualizm z kategorii zaburzeń psychicznych. Można przypuszczać, iż podobny nacisk aktywistów pedofilskich zadziałał teraz.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy