W ostatnich tygodniach prasa światowa otrąbiła uwolnienie pedofilii od ciężaru karygodności. A wszystko to w ślad za – ostatecznie cofniętą – decyzją Stowarzyszenia Psychiatrów Amerykańskich, które postanowiło pedofilię określić mianem „orientacji", a nie, jak było dotychczas, „zaburzeniem".
Mamy tutaj do czynienia z pewną ewolucją językową jasno określającą kierunki kulturowej transformacji postnowoczesnego świata. Nasuwa się analogia do lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to pod silnym wpływem środowisk gejowskich to samo stowarzyszenie wykreśliło homoseksualizm z kategorii zaburzeń psychicznych. Można przypuszczać, iż podobny nacisk aktywistów pedofilskich zadziałał teraz.
Nieszkodliwe doświadczenia
Na transformację myślenia w tym względzie bez wątpienia miały wpływ badania guru rewolucji seksualnej w USA Alfreda Kinseya, którym do dziś inspiruje się wielu specjalistów w dziedzinie seksuologii. W jego drugim „Raporcie" znalazł się paragraf zatytułowany „Kontakty osób w wieku przedmłodzieńczym z dorosłymi mężczyznami", zawierający opisy relacji seksualnych pomiędzy dorosłymi a dziećmi. Można tam, między innymi, napotkać następujące spostrzeżenie: „Trudno zrozumieć, z jakich powodów dziecko – chyba że uwarunkowane typem wychowania – miałoby doznawać niepokoju w momencie dotykania jego genitaliów bądź też na widok genitaliów osób dorosłych, czy też wskutek bardziej specyficznych kontaktów seksualnych".
W 1998 roku w prestiżowym „Biuletynie Psychiatrycznym" ukazał się artykuł trzech naukowców amerykańskich, prof. Bruce'a Randa z Temple University, prof. Philipa Tromivitscha z Uniwersytetu w Pensylwanii oraz prof. Roberta Bausermana z Uniwersytetu w Michigan. Autorzy ci podjęli się nowej definicji „seksualnego wykorzystania dzieci", zaznaczając, iż „doświadczenia nabyte w następstwie tegoż wykorzystania, tak w przypadku płci męskiej, jak i żeńskiej, wydają się dość nieszkodliwe. (...) Wykorzystanie seksualne dziecka niekoniecznie prowadzi do powstania długotrwałych negatywnych skutków".
W obliczu całej masy protestów i oskarżeń autorzy wspomnianego wyżej podręcznika diagnostycznego obiecali wprowadzić rozróżnienie pomiędzy pedofilią a zaburzeniem pedofilskim, gdzie to drugie oznacza nadal jednostkę patologiczną, pierwsze niezmiennie traktowane jest jako normalne ukierunkowanie ludzkiej seksualności.
Mogą tylko wprawić w ciężkie zdumienie sofizmaty wygłaszane przez tych samych ludzi, którzy w poprzednich latach na salach sądowych i w mediach występowali w roli łowczych w polowaniu na pedofilów w Kościele katolickim. W opiniach biegłych psychiatrów nie dało się wówczas dostrzec tej samej taryfy wyrozumiałości i tolerancji, którą odznaczył się nowy podręcznik amerykańskiej diagnostyki.