W Polsce często czytamy i słyszymy, że koniec komunizmu był naszym sukcesem, bo mogliśmy wrócić do zachodniej wspólnoty cywilizacyjnej. Ale nie wszystkie kraje postkomunistyczne integrują się z Zachodem, o czym świadczy przypadek Ukrainy. Może projekt, który zaaplikował nam Zachód, obciążony jest licznymi wadami, których w roku 1989 polskie elity nie dostrzegały?
To, co nam wtedy zaproponowano, oznaczało demobilizację ruchu społecznego. U nas nie odbyła się dyskusja między społeczeństwem a władzą o tym, jaki model łączących ich relacji wybrać. Taka dyskusja nawet teraz odbywa się trochę na Ukrainie. Ukraińcy próbują rozmawiać o kosztach strefy wolnego handlu, bo przewidywałaby ją umowa stowarzyszeniowa z Unią Europejską. Wiktor Janukowycz w jakiś sposób zdaje sobie z tych kosztów sprawę. Ale jedynym środowiskiem w Polsce, które w tej sprawie ma realne kontakty na Ukrainie, są związkowcy z „Solidarności". Tłumaczą oni swoim ukraińskim kolegom, żeby uważali na różne niebezpieczeństwa oznaczające nierówną rywalizację z kapitałem globalnym. Tymczasem w Polsce opowiada się nieprawdziwe rzeczy o Okrągłym Stole i udaje się, że to rozwiązanie pasuje do dzisiejszej sytuacji ukraińskiej. To nieporozumienie, bo tam mamy próbę nacisku społecznego na demokratycznie wybrane władze, podczas gdy w Polsce rozmawiały ze sobą elity. Na Ukrainie zatem sytuacja jest zupełnie inna od tej, która była w Polsce 25 lat temu...
Cały wywiad Filipa Memchesa w Plusie Minusie
Tu w sobotę możesz kupić elektroniczne wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem
Możesz też zaprenumerować weekendowe wydanie „Rzeczpospolitej" z Plusem Minusem