Cholewkarz K.

Szewcy, o ile się nie rozpiją, mają skłonność do radykalizmu, wiemy o tym od Kilińskiego i Witkacego – a może po prostu ci najprzezorniejsi gaszą w kieliszku ogień rewolucji? Nic więc dziwnego, że i młody półanalfabeta-cholewkarz, syn drobnego handlarza bydłem, po kilku latach szykan, lokautów, smrodu dziegciu i zachęt starszego brata przystał do leninowskich socjaldemokratów.

Publikacja: 12.04.2014 17:00

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Na krowiej  krwawej skórze, jaką zdarzało mu się w dzieciństwie skrobać do czysta, nie spisać by jego akcji ulotkowych i pikiet.

Jego tryumfy z czterech porewolucyjnych dekad są zwykle nieźle znane: od agitatora w Nowogrodzie do pogromcy rewolty w Turkiestanie, od ministra przemysłu ciężkiego po komisarza transportu. Przez kilka lat, które można by określić mianem rtęciowych, taki był w nich ciężar, płynność wszystkiego, drżenie i trucizna – uważano go za drugiego w państwie: nie przypadkiem to jego imieniem nazwano moskiewskie metro, krój szynela, pół tuzina kołchozów i nowy traktor. Wśród setek ważkich decyzji związanych z rozbudową Moskwy podjął i podpisał również tę o wysadzeniu w powietrze soboru Chrystusa Zbawiciela, co po latach dało pewnemu antysemicie i paranoikowi asumpt do rozważań o „zemście potomków chazarskich kaganów", ale Łazar Mojsiejewicz, z rzeczowym prostokątnym wąsem, bardziej chyba dumny był z nadania jego inicjałów nowemu trolejbusowi niż z piramidy alabastrowego gruzu.

Zwolniony ze stanowisk partyjnych i rządowych w roku 1957 pod zarzutem „brutalnego i  lekceważącego traktowania podwładnych" (19 tysięcy podpisanych osobiście zbiorowych wyroków śmierci nabierało tymczasem w teczkach eleganckiego koloru kości słoniowej), cztery lata później trafił na przymusową emeryturę do Tweru.

Jak relacjonuje historyk Roj Miedwiediew, wkrótce skupił wokół siebie grono sąsiadów emerytów, wielbicieli domina, z którymi rozgrywał niekończące się partyjki na świeżym powietrzu. Ba, posługując się koneksjami w miejscowym aparacie, zdołał – on, budowniczy portów, dworców i lotnisk! – uzyskać zgodę na doprowadzenie na podwórze prądu. Odtąd pod pojedynczą, kołyszącą się na drucie żarówką trwały turnieje do późna w nocy.

Miedwiediew nie pisze wszystkiego: twerski zesłaniec wrócił po kilku latach do Moskwy z własnym kompletem do gry i wkrótce wciągnął do zawodów partyjnych sąsiadów z ulicy Frunzeńskiej. Wydawało się, że, przetrzymawszy Chruszczowa i Breżniewa, będzie żył wiecznie, kocio uśmiechnięty pacjent przychodni na Kremlu i czytelnik Leninki.

Partnerzy do rozgrywki odchodzili, ale Kaganowicz coraz mniej ich potrzebował: spędzał całe dni, ustawiając długie łańcuchy naznaczonych kropkami kamieni – „węże", „spirale", „schody" – by pod koniec dnia trącać blade domina równie bladym paznokciem. Nie patrzył nawet: przymknąwszy oczy, słuchał kościanego klekotu.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą