„Za miliony kocham i cierpię katusze" – chcieliby zapewne powiedzieć celebryci-cierpiętnicy, lecz w ich wypadku miliony przekładają się na zarobki, bo na pewno nie ludzi. Ci mają po prostu być i podziwiać, co się przekłada na zarobki, a miłość i cierpienie dotyczą tylko samego siebie. Czemu cierpienie? Czasy takie, że przebicie się w gąszczu medialnym jest trudne, więc w cenie są głupota i brednia, aczkolwiek czasem i to nie wystarcza. Dlatego znani chwytają się wszelkich sposobów, żeby zwrócić uwagę, bo presja zaistnienia jest ogromna: ochotnicy godzą się nie tylko na sprzedawanie siebie, ale i chwile męczeństwa.
Miło jest przecież zawisnąć na pluszowym krzyżu – żeby nie bolało, co najwyżej połaskotało – i zyskać poklask. Szloch krokodylich łez musi się wtedy odbywać w blasku kamer, by gazety, którym nie jest wszystko jedno, też podjęły temat – i o to chodzi, gdyż efekt jest starannie obliczony. Ale uwaga: bywa, że męczeństwo przychodzi samo, jednak coraz częściej trzeba je sztucznie wygenerować i takich przykładów mamy na pęczki.
Rozumiem deficyt pochwał, które dla wielu są w smak, więc prosi się o więcej. Ale każdy kij ma dwa końce, każda akcja wiąże się z reakcją. Przepraszam za te oczywistości, jednak wiele osób ze świecznika chyba tego nie rozumie albo rozumie aż za dobrze i gra konwencją. Bawisz się z tabloidami – nie dziw się, gdy przeżują i wyplują. Szydzisz z internautów – nie narzekaj, gdy zmiażdżą i ukrzyżują. Palniesz nieprzemyślaną bzdurę – nie miej pretensji, gdy ktoś za nią zbeszta.
Obnosisz się publicznie z cierpieniem – nie protestuj, gdy zostaniesz skrytykowany za prywatę i odesłany do psychologa. Jeśli opowiadasz o tym, kogo zapraszasz do łóżka – nie krzycz, gdy spod kołdry wyskoczy tabun paparazzich, żeby sprawdzić, czy nie blefujesz.
Znani ludzie – nawet nie tylko puści celebryci, bo zjawisko jest znacznie szersze i pochłania aktorów, piosenkarzy, dziennikarzy – skarżą się wtedy, że są represjonowani, chociaż owe represje zafundowali sobie sami. Kpią więc czy o drogę pytają?
Udławcie się
Monika Richardson, która znalazła miłość u boku Zbigniewa Zamachowskiego, chciała dzielić się szczęściem ze światem, pomimo że ów świat patrzył na to sceptycznie: aktor zostawił żonę z czwórką dzieci, na co przyzwolenia – także wśród celebrytów – nie było. Dziennikarka, szczebiocząc niczym nastolatka, na portalu społecznościowym z dumą oznajmiała, że nawet jej suczka Jumba, biały piesek rasy bolońskiej, jest pod wrażeniem Zbyszka, bo wtula się w jego kolana, gdy ten siedzi na kanapie z poranną kawą. „U nas sielanka" – mówi podpis do fotografii. W wywiadach opowiadała o ich pierwszym razie i porannym seksie, choć ulubionej pozycji nie zdradziła. Szerokim gestem zapraszała do swojego życia, co zakrawa na uzależnienie, by potem... mieć pretensje i narzekać, że tabloidy ich inwigilują.
Nagle przestało się podobać, że o nich głośno i jak ktoś śmie złośliwie komentować słodkie fotki? Richardson groziła więc pozwami gazetom publikującym „fałszywe informacje". Lamentowała, że ktoś nieprzychylny karmi media nieprawdziwymi donosami i chce ich zniszczyć. „Mam już tego wszystkiego dosyć! Mam dość kłamstw na nasz temat" – burzyła się, ekspiacji dokonując zresztą na łamach plotkarskiego „Show". „Chcę, żeby ludzie przestali kłamać na nasz temat, żeby dali nam spokój". Szkopuł w tym, że sama sobie zgotowała ten los i – jak widać – nie zna słowa „autodestrukcja".