Niekiedy potrafimy z tym walczyć, podnosimy się na chwilę, by wygrać, bądź szybko unosimy ręce w geście kapitulacji. Zjawisko namacalne czy raczej stan ducha? Efekt zmęczenia, wyczerpania się osobistych zasobów energii, pasji, tolerancji wobec świata i ludzi? A może choroba? Albo jedno i drugie, starość i gasnąca wraz z nią wiara w sens wszelkiego wysiłku i samej egzystencji.
Wróciłem przed kilkoma dniami do odstawionej dawno temu lektury Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Kiedyś jego „Inny świat" i opowiadania budowały moją umiejętność rozpoznawania rzeczywistości, uwrażliwiały moralnie, uczyły, jak myśleć i czuć. Zarazem dyktowały życiowe wybory. W młodości odbierałem tę literaturę niezwykle emocjonalnie. Zostawiała w pamięci gęste ślady. Wydawało się, że ślady na zawsze. Nie jestem pewien, co mnie skłoniło, by wrócić do tej lektury po niemal 30 latach, ale kiedy wziąłem już do ręki te książki, jedynym pytaniem było, czy opowiadania zachowały swoją świeżość. Czy jeszcze potrafią wstrząsnąć nieprzypadkowym przecież czytelnikiem? Czy odnajdę tamte ślady? „Wieża", „Most", „Gasnący Antychryst".
A jednak. Znów nie mogłem się oderwać od lektury. Trędowaty z Aosty, który walczy z beznadzieją trzymania się życia, a zarazem łaknie śmierci. Herling genialnie wydobywa w tej postaci paradoks samotności: chcieć żyć, tęsknić za ludźmi i jednocześnie bać się tego trwania wbrew czy mimo śmierci. Pipistrello, człowiek nietoperz, mieszkaniec Ponte della Sanita, mostu w podrzędnej dzielnicy Neapolu. Na pozór uosobienie wegetacji w cieniu prawdziwego życia, ale gdzieś głębiej człowiek szukający osobnego wymiaru przestrzeni. Takiego wymiaru, jakiego my, ludzie, nie jesteśmy w stanie ani dostrzec, ani nawet przeczuć. Czy go znajduje? Odpowiedzią jest śmierć Pipistrella, jakże zwyczajnie ludzka, samobójcza.