Reklama
Rozwiń

Nelson Mandela wybrał rugby, by połączyć RPA. Przełomowy triumf w Pucharze Świata 1995

30 lat temu prezydent RPA Nelson Mandela zjednoczył podzielony naród. Użył do tego sportu, a ściślej rugby, które nie było oczywistym wyborem.

Publikacja: 27.06.2025 14:30

Kapitan reprezentacji RPA w rugby François Pienaar z trofeum za wygranie Pucharu Świata w 1995 roku.

Kapitan reprezentacji RPA w rugby François Pienaar z trofeum za wygranie Pucharu Świata w 1995 roku. Pierwszy z lewej Nelson Mandela

Foto: Ross Kinnaird - EMPICS

24 czerwca 1995 r., Johannesburg, finał Pucharu Świata w rugby, najważniejszy mecz w tej dyscyplinie sportu odbywający się raz na cztery lata, Afryka Południowa gra z Nową Zelandią. Gospodarze dopiero od niedawna znowu mogą rywalizować ze światową elitą, ponieważ obowiązujący do początku lat 90. apartheid był powodem izolacji kraju również na arenach sportowych. Sportowcy nie brali udziału w igrzyskach olimpijskich, piłkarskich mundialach ani szczególnie tu uwielbianych zmaganiach w rugby. Dlatego drużynie zwanej Springboks (po polsku springbok to skoczek antylopi, gatunek antylopy występujący głównie na południu Afryki) nie dawano wielkich szans na zwycięstwo w turnieju. Niespodziewanie dotarła jednak do wielkiego finału.

Na stadionie Ellis Park zgromadziło się ponad 60 tys. fanów, w zdecydowanej większości białych, bo kadra narodowa w rugby – tu dochodzimy do sedna sprawy – była drużyną tworzoną przez białych zawodników i ukochaną przez białych kibiców. W czasach apartheidu czarni mieszkańcy RPA przychodzili na mecze rugby właściwie tylko po to, by na złość swoim współobywatelom dopingować ich rywali. Zwykle zajmowali jeden sektor i nie ukrywali radości po punktach zdobywanych przez przeciwników Springboks. Zielono-złote barwy tej drużyny stały się jednym z symboli opresyjnego systemu opartego na segregacji rasowej. W 1995 r. apartheid już nie obowiązywał, ale jego wspomnienie było żywe, a podział społeczeństwa wciąż bardzo głęboki.

Kiedy drużyny RPA i Nowej Zelandii ustawiły się na murawie gotowe do rozpoczęcia zawodów, z tunelu wyłonił się jeszcze jeden człowiek ubrany w koszulkę Springboks. Starszy pan nie był graczem rugby, lecz prezydentem kraju. Nelson Mandela pięć lat wcześniej wyszedł z więzienia, od roku był głową państwa i robił, co mógł, by zjednoczyć podzielony naród. Miał na sobie koszulkę z numerem 6, którą wcześniej otrzymał od kapitana reprezentacji, oraz czapeczkę z charakterystyczną antylopą. Wyszedł, by przywitać się z zawodnikami i życzyć im udanego meczu. Po chwili konsternacji, zgromadzony na stadionie biały tłum skandował imię człowieka, którego jeszcze do niedawna uważał za terrorystę: „Nelson, Nelson”.

Czytaj więcej

NBA czekała na niego jak na zbawiciela. Teraz 40-letni już LeBron James wciąż nadaje ton

Sport może zmieniać świat

Nelsonem ochrzciła go nauczycielka angielskiego w szkole prowadzonej przez chrześcijańskich misjonarzy, naprawdę miał na imię Rolihlahla. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie, które posłano do szkoły. Sport zawsze był dla niego ważny, ale jako indywidualista przedkładał bieganie i boks ponad gry drużynowe. Wolał być zdany tylko na siebie. Potem przydało mu się to w więzieniu.

Na Robben Island, zwanej u nas Wyspą Fok, położonej na południe od Kapsztadu i oblanej niespokojnymi wodami pełnymi rekinów, spędził 18 lat (kolejne dziewięć w więzieniach o znacznie mniejszym rygorze). Nie było stamtąd ucieczki, nieliczni śmiałkowie, którzy próbowali, nie wychodzili z tego żywi. Mandela nie próbował, ale pozostał nieugięty w swoich poglądach, nawet kiedy był kuszony propozycją uwolnienia w zamian za wycofanie się z polityki. Wolał siedzieć zamknięty w celi o wymiarach dwa na dwa metry, do której trafił w 1964 r., pracować w kamieniołomie i zbierać wodorosty, bo tak wyglądała więzienna codzienność.

Skazańcy też uprawiali sport, na wyspie istniała piłkarska liga Makana (nazwę wzięto od imienia uznawanego za proroka wojownika żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku, toczącego boje z Brytyjczykami, a potem osadzonego na Robben Island). Mandela jako więzień szczególny został pozbawiony możliwości uczestnictwa w rozgrywkach, ale może właśnie wtedy zrozumiał, jak bardzo sport jednoczy ludzi. Więźniowie, niezależnie od wszelkich dzielących ich różnic oraz animozji, wspólnie kopali futbolówkę.

Kiedyś Mandela powiedział: „Sport może zmieniać świat. Jest potężniejszy niż wszystko inne. Niewiele jest na świecie rzeczy, które tak bardzo oddziałują na ludzi i są dla nich zrozumiałe bez względu na ich pochodzenie, kolor skóry, mowę, wiarę czy przekonania”. Innym razem dodał: „Najbardziej żałuję tego, że nie zostałem mistrzem świata w boksie w wadze ciężkiej”. Gdy usłyszał to czterokrotny mistrz świata Ray „Sugar” Leonard, podarował przywódcy RPA własny mistrzowski pas. Mandela gościł u siebie również inne legendy boksu – Joe Fraziera i Muhammada Alego, a także wielu innych wybitnych ludzi świata sportu, jak golfista Tiger Woods, piłkarz David Beckham czy słynny trener Manchesteru United sir Alex Ferguson. Po śmierci Mandeli w 2013 r. uznawany za najlepszego piłkarza świata w historii Pele napisał: „Był moim bohaterem i przyjacielem”.

Po 27 latach spędzonych w niewoli Madiba – rodacy często posługiwali się jego klanowym imieniem – postanowił wykorzystać sport do zasypania rowu dzielącego białych i czarnych. Puchar Świata w rugby w 1995 r. uznał za niepowtarzalną okazję, ale na tym nie poprzestał. Już rok później kraj organizował Puchar Narodów Afryki w piłce nożnej. I wydarzył się cud – reprezentacja RPA triumfowała, pokonując w finale Tunezję. Na dekorację zwycięzców Mandela zabrał ze sobą króla Zulusów oraz Frederika de Klerka, swojego poprzednika na urzędzie prezydenta kraju. Kapitanem tamtej drużyny, z którą identyfikowali się przede wszystkim czarni, był biały Neil Tovey.

Potem Mandela zabiegał o organizację mistrzostw świata w piłce nożnej. W 2006 r. jeszcze się nie udało, ale w 2010 r. już tak. Na ceremonii zakończenia tej imprezy po raz ostatni pojawił się publicznie, siedział na wózku inwalidzkim. Wtedy RPA było już zupełnie innym krajem niż 15 lat wcześniej, gdy zaczynał się Puchar Świata w rugby.

Spotkanie w pałacu

Apartheid oznaczał osobną ziemię, szkoły, komunikację publiczną, ale i sport. W RPA uprawiano przede wszystkim trzy sporty: Afrykanerzy grali w rugby, potomkowie Brytyjczyków i Azjatów w krykieta, a czarnoskórzy w piłkę nożną. Po wyjściu Mandeli na wolność świat odwołał sportowy bojkot, a przyznanie RPA organizacji najbardziej prestiżowej imprezy w rugby było swoistą nagrodą dla zakochanych w tej dyscyplinie sportu gospodarzy.

Jednak pomysł Mandeli, by akurat rugby miało połączyć zwaśniony naród, a drużyna Springboks stać się symbolem pojednania, wydawał się ekstremalnie ryzykowny, żeby nie powiedzieć karkołomny. Przecież – jak zauważył John Carlin w książce „Playing the Enemy: Nelson Mandela and the Game that Made a Nation” – przez prawie stulecie rugby było grą Afrykanerów, a jego brutalna przemoc zdawała się dobrze pasować do tego narodu żołnierzy-rolników. A teraz Springboks mieli być symbolem pojednania? Ktoś powiedział, że to tak, jakby swastyka miała zostać symbolem powojennych Niemiec. Domagano się zastąpienia antylopy innym emblematem. Mandela z największym trudem odwiódł od tego swoich przyjaciół z Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Przekonywał, że czarni nie mogą się teraz mścić, nie czas na rozdrapywanie ran, trzeba wyciągnąć rękę do zgody.

Przed turniejem Mandela zaprosił do siebie kapitana drużyny François Pienaara. Podjął go w Pałacu Prezydenckim. Sportowiec wspominał po latach, że długo żył w przekonaniu, że więzień z Robben Island jest terrorystą. Tak mówiło się o nim w jego rodzinie i na uniwersytecie. Biali obywatele RPA naprawdę w to wierzyli. Zresztą trzeba przypomnieć, że przyszły zdobywca Pokojowej Nagrody Nobla (w 1993 r., wspólnie z de Klerkiem) zaczynał od tworzenia partyzanckiej bojówki i przez pewien czas stał na stanowisku, że czarni muszą używać przemocy, jeśli chcą obalić niesprawiedliwy system. Tyle że od tamtego czasu jego poglądy ewoluowały. Podczas spotkania przy herbacie w Pałacu Prezydenckim Pienaar poznał ujmującego człowieka, z którego bił spokój, ale i charyzma. I który chciał przekonać cały naród do wsparcia Springboks.

W drużynie RPA na Puchar Świata 1995 był tylko jeden zawodnik o ciemnym kolorze skóry – Chester Williams. Jak na złość, kontuzja wykluczyła go z pierwszych meczów turnieju, ku utrapieniu Mandeli, który widział w nim ważny symbol dla czarnych kibiców. Jego obecność w kadrze była kluczowa dla przekonania czarnoskórych do rugby, twarz zawodnika pojawiła się nawet na billboardach. Williams był na szczęście gotowy na fazę pucharową. W rugby grał też jego ojciec oraz dwaj wujkowie, w jednej z drużyn prowadzonych dla kolorowych graczy.

„Marzyłem o byciu Springboksem, mimo że w tamtych czasach było to prawie niemożliwe” – wspominał w 2015 r. „Dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości dostałem szansę. Nigdy tak naprawdę nie miałem talentu, ale chciałem osiągnąć sukces” – dodawał, nieco sobie umniejszając. Po zakończeniu kariery sportowej został trenerem, a jego przyjaźń z Mandelą przetrwała: noblista został ojcem chrzestnym jego dzieci. Zresztą podobnie było w przypadku dzieci Pienaara.

Czytaj więcej

Barbarzyńcy w ojczyźnie futbolu

Wsparcie 43 milionów

Żeby misterny plan Mandeli się powiódł, potrzebny był jednak również sukces sportowy. W pierwszym meczu, 25 maja, gospodarze podejmowali Australię, która broniła tytułu sprzed czterech lat. Springboks nie przestraszyli się mistrzów i wygrali 27:18. W drugim meczu łatwo rozprawili się z Rumunią (21:8), a na zakończenie zmagań grupowych nie dali żadnych szans Kanadzie (20:0). W fazie pucharowej najpierw uporali się z Samoa Zachodnim (42:14), ale w półfinale mierzyli się z rywalem znacznie groźniejszym – Francją. Mecz poprzedziła ogromna ulewa. Zawodnicy obu drużyn dosłownie tarzali się w wodzie, a później w błocie. Gospodarze byli górą w tej ekstremalnej walce, wygrali 19:15. W finale czekała imponująca Nowa Zelandia, która po drodze do najważniejszego meczu dosłownie demolowała kolejnych rywali.

Na finał wyszło słońce. Przed meczem Mandela odwiedził drużynę RPA w szatni. Chester Williams wspominał: „Miałem łzy w oczach. Ale niektórzy koledzy byli tak wzruszeni, że płakali. To, że ten człowiek, który tak wiele wycierpiał, wybaczył i chciał, żebyśmy wygrali, było niesamowite. To była jedyna motywacja, jakiej potrzebowaliśmy”. Na murawie Mandela witał się z zawodnikami obu drużyn. Gdy doszedł do reprezentanta Nowej Zelandii Jonaha Lomu, zatrzymał się na chwilę. – Ty jesteś tym jedynym – zwrócił się do olbrzyma, który był pierwszą globalną gwiazdą rugby. James Small, który miał go powstrzymywać, wspominał po latach, że atmosfera przed meczem była wyjątkowa. Gdy jechał na stadion wraz z drużyną, widział rozgorączkowany tłum, a w nim transparenty skierowane do Lomu: „You have a Small problem”. Miał gęsią skórkę – opowiadał potem zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi, który opisał to na łamach „Guardiana”.

Nowozelandczycy, zwani All Blacks, zaczęli jak zawsze od swojej firmowej oszałamiającej haki, czyli maoryskiego wojowniczego tańca, ale nie przestraszyli gospodarzy. Finałowy mecz nie obfitował w efektowne akcje, a jednak emocje były ogromne. Faworyci robili wszystko, by skruszyć opór rywali, ale Springboks przeciwstawili im niesamowitą obronę i ostatecznie byli górą, wygrywając po dogrywce 15:12.

François Pienaar odebrał Puchar Webba Ellisa z rąk Mandeli i uniósł go w górę, spełniając marzenie kibiców. – Dziękuję za wszystko, co zrobiliście dla RPA – powiedział mu Mandela. – Nigdy nie zrobimy tyle, ile zrobiłeś ty – odpowiedział kapitan zwycięskiej reprezentacji. A zapytany o wsparcie kibiców zgromadzonych na trybunach, odpowiedział, że to nie było 60 tysięcy, tylko 43 miliony mieszkańców RPA.

Scenariusz na film

To był gotowy scenariusz na film, z okazji skorzystał Clint Eastwood. W obrazie „Invictus – Niepokonany” (scenariusz oparto na wspomnianej książce Johna Carlina) w rolę Mandeli wcielił się przekonująco Morgan Freeman, a kapitana Springboks gra Matt Damon. Warto zobaczyć, nawet jeśli nie jest to najlepszy film Eastwooda, bo pokazuje ogromną pracę, jaką wykonał Mandela, żeby przekonać swoich czarnych braci, że Springboks mogą być również ich drużyną w myśl hasła „Jeden zespół, jeden kraj”. Na stadionie wydarzyła się historia (jak zauważył Wojciech Jagielski w książce „Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli”, tak się układało w historii RPA, że większość najważniejszych wydarzeń odbywała się na stadionach, choćby uroczystości pogrzebowe Chrisa Haniego zamordowanego przez Janusza Walusia oraz samego Mandeli – na niemal stutysięcznym FNB Stadium w Johannesburgu).

Po latach François Pienaar ubolewał jednak, że wielka szansa, jaką było mistrzostwo z 1995 r., nie została w pełni wykorzystana. Bo mimo całego romantyzmu tamtej historii, jeszcze w 2012 r. Zola Ntlokoma, sekretarz Soweto Rugby Club, mówił cytowany przez BBC: „Nie obchodzi mnie, jak radzi sobie drużyna Springboks. To nie jest odzwierciedlenie narodu. To nie jest nasza drużyna. Zamiast tego kibicuję All Blacks. Nie kibicujemy drużynie narodowej, ponieważ jest to biała drużyna z RPA. To nie jest prawdziwa reprezentacja RPA”. Miał rację o tyle, że w zespole, który triumfował w Pucharze Świata w 2007 r., było zaledwie dwóch czarnych. Rasowe napięcia nie znikły, nie udało się stworzyć „ludu tęczy”, o którym marzył anglikański arcybiskup Desmond Tutu, inny wielki orędownik pokoju w RPA, przyjaciel Mandeli i laureat pokojowego Nobla z 1984 r.

Czytaj więcej

Wolą być cicho i dryblować? LeBron James dał przykład

Zresztą nawet w drużynie z 1995 r. nie było sielankowo. Chester Williams w swojej książkowej autobiografii oskarżył Jamesa Smalla o używanie wobec niego rasistowskiego języka. Pytany o to później przez polskiego dziennikarza sportowego, świetnie zorientowanego w afrykańskiej tematyce Michała Zichlarza, mówił, że to już nie ma znaczenia, wtedy liczył się tylko wspólny cel. Natomiast Small twierdził, że nie pamięta takiej sytuacji. Żaden już tego nie wyjaśni, obaj zmarli przedwcześnie w 2019 r. (cztery lata wcześniej odszedł gwiazdor All Blacks Jonah Lomu). Drużyna RPA w 2019 r. w swoim pierwszym meczu podczas Pucharu Świata – a tak się złożyło, że był to mecz przeciw All Blacks – wyszła w strojach z wizerunkiem Williamsa.

W jej składzie było już znacznie więcej czarnych zawodników, a kapitanem Springboks, pierwszym czarnoskórym w historii, został Siya Kolisi. Urodził się w gminie Zwide, niedaleko Port Elizabeth, został wychowany przez babcię, która sprzątała kuchnie, aby związać koniec z końcem, bo rodzice byli nastolatkami, gdy pojawił się na świecie. Dorastał w biedzie, na swoich pierwszych treningach występował w bokserkach, bo nie miał innego stroju. Los uśmiechnął się do niego, gdy miał 12 lat, został wówczas zauważony przez trenera z prywatnej szkoły i zaoferowano mu stypendium. Mama zmarła, gdy miał 15 lat, a wkrótce potem babcia. W 2019 i 2023 r. poprowadził Springboks do kolejnych triumfów w Pucharze Świata. W rodzinnej wiosce Kolisiego panowała euforia.

Springboks to dziś najbardziej utytułowana drużyna w historii Pucharu Świata – wygrywała czterokrotnie, poza triumfem w 1995 r. także w latach 2007, 2019 i 2023. Trzy zwycięstwa mają na koncie Nowozelandczycy, a dwa Australijczycy. Jak powiedziałby Nelson Mandela: „Zawsze wydaje się, że coś jest niemożliwe, dopóki nie zostanie to zrobione”.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”

24 czerwca 1995 r., Johannesburg, finał Pucharu Świata w rugby, najważniejszy mecz w tej dyscyplinie sportu odbywający się raz na cztery lata, Afryka Południowa gra z Nową Zelandią. Gospodarze dopiero od niedawna znowu mogą rywalizować ze światową elitą, ponieważ obowiązujący do początku lat 90. apartheid był powodem izolacji kraju również na arenach sportowych. Sportowcy nie brali udziału w igrzyskach olimpijskich, piłkarskich mundialach ani szczególnie tu uwielbianych zmaganiach w rugby. Dlatego drużynie zwanej Springboks (po polsku springbok to skoczek antylopi, gatunek antylopy występujący głównie na południu Afryki) nie dawano wielkich szans na zwycięstwo w turnieju. Niespodziewanie dotarła jednak do wielkiego finału.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie
Plus Minus
Michał Kwieciński: Trzy lata z Chopinem