24 czerwca 1995 r., Johannesburg, finał Pucharu Świata w rugby, najważniejszy mecz w tej dyscyplinie sportu odbywający się raz na cztery lata, Afryka Południowa gra z Nową Zelandią. Gospodarze dopiero od niedawna znowu mogą rywalizować ze światową elitą, ponieważ obowiązujący do początku lat 90. apartheid był powodem izolacji kraju również na arenach sportowych. Sportowcy nie brali udziału w igrzyskach olimpijskich, piłkarskich mundialach ani szczególnie tu uwielbianych zmaganiach w rugby. Dlatego drużynie zwanej Springboks (po polsku springbok to skoczek antylopi, gatunek antylopy występujący głównie na południu Afryki) nie dawano wielkich szans na zwycięstwo w turnieju. Niespodziewanie dotarła jednak do wielkiego finału.
Na stadionie Ellis Park zgromadziło się ponad 60 tys. fanów, w zdecydowanej większości białych, bo kadra narodowa w rugby – tu dochodzimy do sedna sprawy – była drużyną tworzoną przez białych zawodników i ukochaną przez białych kibiców. W czasach apartheidu czarni mieszkańcy RPA przychodzili na mecze rugby właściwie tylko po to, by na złość swoim współobywatelom dopingować ich rywali. Zwykle zajmowali jeden sektor i nie ukrywali radości po punktach zdobywanych przez przeciwników Springboks. Zielono-złote barwy tej drużyny stały się jednym z symboli opresyjnego systemu opartego na segregacji rasowej. W 1995 r. apartheid już nie obowiązywał, ale jego wspomnienie było żywe, a podział społeczeństwa wciąż bardzo głęboki.
Kiedy drużyny RPA i Nowej Zelandii ustawiły się na murawie gotowe do rozpoczęcia zawodów, z tunelu wyłonił się jeszcze jeden człowiek ubrany w koszulkę Springboks. Starszy pan nie był graczem rugby, lecz prezydentem kraju. Nelson Mandela pięć lat wcześniej wyszedł z więzienia, od roku był głową państwa i robił, co mógł, by zjednoczyć podzielony naród. Miał na sobie koszulkę z numerem 6, którą wcześniej otrzymał od kapitana reprezentacji, oraz czapeczkę z charakterystyczną antylopą. Wyszedł, by przywitać się z zawodnikami i życzyć im udanego meczu. Po chwili konsternacji, zgromadzony na stadionie biały tłum skandował imię człowieka, którego jeszcze do niedawna uważał za terrorystę: „Nelson, Nelson”.
Czytaj więcej
LeBron James 40. urodziny uczcił pobiciem kolejnego rekordu. Nie liczby są jednak najważniejsze,...
Sport może zmieniać świat
Nelsonem ochrzciła go nauczycielka angielskiego w szkole prowadzonej przez chrześcijańskich misjonarzy, naprawdę miał na imię Rolihlahla. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie, które posłano do szkoły. Sport zawsze był dla niego ważny, ale jako indywidualista przedkładał bieganie i boks ponad gry drużynowe. Wolał być zdany tylko na siebie. Potem przydało mu się to w więzieniu.