Piotr Zaremba: Która demokracja jest uczciwsza: oparta na gazetach i tv czy z „bańkami”?

Powiedzmy sobie szczerze: to chyba Krzysztof Stanowski w największym stopniu odczarował Karola Nawrockiego. Pomógł w ten sposób także Adrianowi Zandbergowi i – niestety – Grzegorzowi Braunowi.

Publikacja: 27.06.2025 06:00

Politycy PiS przyznają półgębkiem, że szef Kanału Zero Krzysztof Stanowski miał duży wpływ na ich mi

Politycy PiS przyznają półgębkiem, że szef Kanału Zero Krzysztof Stanowski miał duży wpływ na ich minimalne zwycięstwo. Także jako fikcyjny kandydat zadający w wyborczych debatach celne ciosy nieprzyzwyczajonemu do drwin Rafałowi Trzaskowskiemu

Foto: Wojciech Strozyk/REPORTER

Nie da się jednak swobodnie tej historii opowiadać, udając, że nie widzimy, co dzieje się teraz. Mamy bowiem przewidywaną przez pesymistów, niewykluczaną i przeze mnie, „trzecią turę wyborów”. Lub raczej na razie przymiarkę do niej. Politycy Koalicji Obywatelskiej kreują mit o setkach komisji, w których dokonano nadużyć. Sąd Najwyższy sprawdza głosy w kilkunastu z nich, tych, co do których złożono konkretne protesty. Roman Giertych niby na własną rękę snuje wizje zablokowania inauguracji prezydenta elekta. Niby na własną, bo popierając postulat liczenia głosów we wszystkich komisjach, premier Donald Tusk zdaje się coraz wyraźniej przechodzić na jego pozycje.

Czytaj więcej

Telewizję miał dobić internet. Jak to możliwe, że przeżywa największy rozkwit w historii?

Donald Tusk jest więźniem internetu

Po co więc analizować subtelności politycznego marketingu i malowniczość politycznych widowisk, skoro na koniec może dojść do użycia zwykłej przemocy? Z drugiej zaś strony z tej kampanii po kampanii też wyłaniają się zmiany w komunikacji, i to fundamentalne. Akurat te gorsze.

W latach 90. wieku XX czy na początku wieku XXI, czyli w erze przedinternetowej, politycy korzystali z pośrednictwa dziennikarzy. Innej drogi poza billboardami i plakatami nie mieli. Oczywiście, w dobie kampanii rozmawiali przede wszystkim z tymi życzliwymi, ale zawsze dochodziło do choć minimalnej weryfikacji tego, co ogłaszali. Dziś tradycyjne media truchtają za swoimi ulubieńcami, ale oni sami stali się dla siebie dziennikarzami, ba, oberdziennikarzami. Giertych to lider silnej medialnej machiny w internecie, który może napisać, co chce, bez obawy, że ktoś zada mu choćby najbardziej niewinne pytanie. Zdezorientowani internauci (naturalnie nie wszyscy) przyjmują jego najbardziej fantastyczne teorie z wiarą: skoro publikuje, to znaczy, że wie. Tweety Tuska na platformie X mają w gruncie rzeczy tę samą naturę.

Wszyscy tak robią, ale mam wrażenie, że Koalicja Obywatelska, pytanie, czy cała, zaszła z tymi praktykami najdalej, do jakiejś granicy. A jest coś jeszcze. Można znaleźć ileś czysto politycznych motywów, dla których Tusk wszedł w tę awanturę rozpoczętą przez medialno-politycznego zagończyka. To zamysł moralnej (pytanie, czy także prawnej) delegitymizacji przyszłej prezydentury Nawrockiego. Także stawka na zatrzymanie dyskusji o własnych błędach, bo skoro ukradli nam zwycięstwo, to błędów nie było. No i ogólna recepta na permanentną awanturę jako metodę rządzenia.

Możliwa jest i inna interpretacja, która coraz częściej do mnie dociera.Tusk nigdy nie przejmował się opiniami i nastrojami własnego elektoratu. Dziś możliwe, że staje się zakładnikiem nastrojów najbardziej radykalnych jego odłamów. Jest coraz starszy, coraz mniej pomysłowy, więc też przekonany, że to w internecie znajduje prawdziwą mądrość tych, którzy go kochają. Toteż płynie z prądem.

Czy tak jest w istocie? Choroba uzależnienia się od internetowego ludu nie jest dolegliwością polityków jednego obozu. Nie jest też przypadłością wyłącznie polityków. Nietrudno byłoby mi wymienić niejednego rozsądnego komentatora czy statecznego intelektualistę, który zmienił się w toksycznego trolla pod wpływem braw jego followersów.

Miałem kiedyś zabawną rozmowę z politykiem PiS, jednym z tych najważniejszych. Powołałem się na jakiś swój internetowy komentarz. – Ale internauci pana pod nim przeczołgali – triumfował. Ciężko mu było wytłumaczyć, że to jakiś maleńki, całkiem niereprezentatywny wycinek jego wyborców, wśród których grasują na dokładkę płatni trolle, opłacani przez jego partię za to, że dają krytyce jej linii fundamentalny odpór.

Zacząłem od finału, by cofnąć się w czasie. Bo okres tej kampanii przyniósł wiele zmian neutralnych czy nawet pozytywnych. Świat mediów społecznościowych odgrywał w nich dużą rolę.

Sławomir Mentzen wybił się na samodzielność, ale to Krzysztof Stanowski triumfuje

Przypomnę konkluzję Marcina Dumy, szefa fundacji IBRiS zajmującej się badaniami opinii publicznej. Wypowiedział ją na łamach „Plusa Minusa”: „Następuje zmiana modelu komunikacji, zmierzch monopolu tradycyjnych mediów. Platformy społecznościowe powiększają wyłom. Dobrym przykładem jest Kanał Zero. Prowadzone tam rozmowy z politykami oglądają miliony ludzi. Debatę »Super Expressu« obejrzało w tradycyjnych mediach 3 miliony, czyli dokładnie tyle samo co na YouTube Kanału Zero i samego organizatora wydarzenia. Tradycyjne telewizje nie były potrzebne”.

Spróbujmy teraz opisać kilka zjawisk najbardziej dla tych zmian charakterystycznych. Politycy występujący w roli jedynych narratorów to z jednej strony zjawisko mocno mnie niepokojące. Z drugiej jednak jest to czasem recepta na wciśnięcie się w duopol. Ani tradycyjne media prorządowe (TVN, TVP), ani nowe telewizje prawicowe nie interesowały się rozpoczętą na długo przed innymi kampanią Sławomira Mentzena. Był programowo pomijany. Nie oceniam jej teraz merytorycznie, okazało się jednak, że odpowiadała jakimś potrzebom wyborców, zwłaszcza tym najmłodszych. Otóż Mentzen sam torował sobie drogę: na TikToku czy we własnym podcaście. Dostał w finale mniejsze poparcie niż w apogeum swojej sondażowej zwyżki, ale więcej niż zwyczajowe wyniki Konfederacji.

Symbolem tej samodzielności okazał się czas między pierwszą i drugą turą, kiedy dość sprawnie przepytywał polityków ubiegających się o jego poparcie: Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego. Te rozmowy przy pewnych zaburzeniach efektu (piwo Mentzena z politykami KO) stały się kluczem do wyników drugiej tury, kiedy to 86 proc. przeważnie młodych wyborców Mentzena poparło zmianę o konserwatywnych, eurosceptycznych barwach.

Marcin Duma mówi o roli internetowej telewizji, czyli Kanału Zero. Była ona wieloraka. Z jednej strony politycy PiS przyznają półgębkiem, że szef Kanału, dawny dziennikarz sportowy Krzysztof Stanowski, miał duży wpływ na ich minimalne zwycięstwo. Także jako fikcyjny kandydat zadający w wyborczych debatach celne ciosy namaszczonemu, nieprzyzwyczajonemu do drwin Rafałowi Trzaskowskiemu.

Oczywiście, atakowały prezydenta Warszawy także prawicowe telewizje i portale, ale Kanał Zero wyrobił sobie pewną markę wśród normalsów jako medium symetrystyczne, wygrażające ludziom i środowiskom po różnych stronach. Jego sztychy były więc boleśniejsze, bardziej skuteczne. To oczywiście wystarczyło, aby Silni Razem okrzyknęli Stanowskiego mianem agenta PiS.

Tymczasem jest to interpretacja zbyt prostacka. Zaletą Kanału Zero było otwarcie tej telewizji na długie, ciekawe i szczere rozmowy z kandydatami. Podkreślmy: z wszystkimi. To skądinąd znamienne, że nowe medium, w teorii kojarzące się z tempem, skrótowością, uproszczeniami, opowiadało o świecie wedle zupełnie przeciwnych kanonów – nieśpiesznie i z uwagą. Mając na dokładkę markę miejsca, gdzie i wcześniej toczyły się ciekawe, zabarwione odrobinę konserwatywnym polorem, ale niepodporządkowane partyjnym schematom, debaty: o gospodarce, o sprawach międzynarodowych czy o bezpieczeństwie.

Powiedzmy sobie szczerze: to chyba Stanowski odczarował w największym stopniu Karola Nawrockiego. Wcześniej sam go krytykował, przedstawiając jako drewnianego cyborga. Było to odczucie wielu widzów, także tych prawicowych. Długa rozmowa dziennikarza z kandydatem PiS pokazała tego ostatniego jako człowieka sympatycznego, otwartego, w niektórych momentach nawet dowcipnego. Przede wszystkim bardzo ludzkiego.

Nawrocki dostał jedynie szansę, z której skorzystał jednak bez podpórek. Później bywał zresztą, w miarę nowych doniesień o jego przeszłości, nawet ponownie krytykowany przez szefa Kanału Zero. Ale wrażenie pozostało. Mogło być zbudowane tylko na neutralnym gruncie.

Skądinąd Stanowski pomógł w ten sposób także Adrianowi Zandbergowi i chyba – niestety – Grzegorzowi Braunowi. Mam jednak wrażenie, że demokracja, w której niektórych się zakrzykuje czy pomija, jest demokracją co najmniej ułomną. Kanał Zero temu zapobiegł jako gospodarz debaty. Tam dostaliśmy pełną ofertę.

Czytaj więcej

„Big Brother” był rewolucją. Znów wszyscy oglądamy reality shows, ale w internecie

Owszem internet tworzy ideologiczne bańki. Ale może je także przebijać

Trzeci czynnik chyba opisać najtrudniej. Bo przecież nie jest nieprawdziwą opinia, że logika internetu to logika kawałkowania świata, dzielenia go na nieprzenikające się bańki. W latach 90. kilka telewizji i gazet czyniło rozmaite wydarzenia, także oskarżenia czy afery, wspólnymi dla ogółu Polaków. Dziś różne światy często na siebie w ogóle nie patrzą. Ale czy tak było do końca w czasie tej kampanii? Duma powiedział o relacjach z kilku debat w internecie. Uruchomienie wielkiego show w Końskich to najbardziej zasługa prawicowych telewizji dawnego typu: Republiki i wPolsce 24. Po trosze także Stanowskiego, który przewodził pominiętym kandydatom w drodze na dwie debaty: tę na rynku i tę robioną przez trzy telewizje akceptowane przez Trzaskowskiego. Niewątpliwie jednak drugie życie tych i następnych debat w internecie, z wielomilionowymi zasięgami, to osobne zjawisko. Do pewnego stopnia przełamujące bańkowość. Już tu wspominałem o ludziach czerpiących całą swoją wiedzę i wizję świata z TVN, „Wyborczej” czy „Newsweeka”, którzy nagle odkrywali, że Nawrocki, którego wcześniej znali tylko ze słyszenia, „nie jest kompletnym mułem”.

Gdzieś na obrzeżach pojawiały się nawet zjawiska, których nie oczekiwałem w doszczętnie spolaryzowanej i upartyjnionej Polsce. Jak choćby rola portalu Demagog. Robiony podobno przez ludzi o lewicowej wrażliwości, nie wahał się wskazywać na nieprawdę w wypowiedziach Trzaskowskiego, co odegrało pewną rolę zwłaszcza po ostatniej debacie między pierwszą a drugą turą. Kandydat KO zmuszony był do podawania absurdalnych informacji, jak choćby tej, że w Unii Europejskiej nie realizuje się już Zielonego Ładu. Robił to w ramach gubienia rozmaitych ideologicznych ogonów. A tu nagle ktoś na zimno wykazywał, że prawda jest inna. I nie robili tego ludzie z obozu drugiego kandydata.

Oczywiście, była też druga strona kampanii w sieci. Hejterskie materiały na potrzeby internetu były kręcone przez obie strony. W przypadku pozbawionego pieniędzy PiS to było jednak chałupnictwo. Tymczasem środowisko KO poszło drogą przetestowaną już w kampanii parlamentarnej roku 2023, czyli tak zwanych akcji profrekwencyjnych. Filmiki nakierowane na karykaturalny obraz już nawet nie polityków prawicy, ale ich wyborców, nie były wliczane do kosztów kampanii Trzaskowskiego, choć to jego wspierały. Ich obrońcy powołują się na zmiany w prawie dokonane za czasów PiS, który często manipulował legislacją tak, jakby miał rządzić wiecznie. Problemem pozostaje jednak nadal finansowanie tej wyborczej propagandy z zagranicznych środków.

Obecna wrzawa wokół rzekomo sfałszowanych wyborów pozwala wyciszyć ten wątek, łącznie z mylącymi informacjami rządowej agencji NASK na ten temat. I łącznie z milczeniem ABW pytanej o te spoty przez Państwową Komisję Wyborczą.

Kto panował nad emocjami na TikToku

Z drugiej strony otwarte pozostaje pytanie, czy te wszystkie triki okazały się skuteczne, a nawet czy w pewnych sytuacjach nie zaszkodziły Trzaskowskiemu i jego obozowi. Skądinąd czytam w antyprawicowej „Polityce” ciekawy wywiad z Krzysztofem Izdebskim, ekspertem Fundacji Batorego. Przekonuje on, że prawica wygrywała z Trzaskowskim i innymi kandydatami koalicji czystymi emocjami, że opanowała na przykład pod tym względem TikToka. Izdebski do emocji prawicowych odnosi się co najmniej nieufnie, ale ma pretensję do Trzaskowskiego, że potraktował swoje zadanie zbyt schematycznie, bo nie umiał ich wykrzesać, a kreowanie siebie jako kogoś ponad podziałami jeszcze mu to utrudniło. Ja bym dodał, że ta „ponadpartyjna rola” była często serwowana kosztem wiarygodności. A jednak wiara, że wszystko można Polakom sprzedać, to co najmniej uproszczenie. Jest forma, ale jest i treść.

Nie znajduję prostej odpowiedzi na pytanie, która demokracja była uczciwsza: ta oparta na kilku gazetach, kilku stacjach radiowych i telewizjach, czy ta obecna, bardziej „bańkowa”. Na pewno ta stara wymuszała na politykach większe przywiązywanie wagi do własnych słów, ale też ułatwiała dominację opcji liberalno-lewicowej. W tym świecie ich reprezentanci byli po prostu „dziennikarzami”. Ja – „dziennikarzem prawicowym”, czyli kimś z definicji mniej wiarygodnym.

Internetowy gąszcz pozostawia rozliczne luki: korzystał z nich Mentzen, a w ostatniej fazie także Karol Nawrocki. Mam wrażenie, że odpowiedzią na nie Tuska jest z kolei pokusa sięgnięcia po środki administracyjnego przymusu, a sprzedaje się to za pomocą histerycznej kampanii udającej obywatelską. Niektórzy biorący w niej udział nawet zdaje się w fałszerstwa uwierzyli. Ta kampania także toczy się i w starych, i nowych mediach. Efekty, o których myślę z niepokojem, poznamy niebawem.

Nie da się jednak swobodnie tej historii opowiadać, udając, że nie widzimy, co dzieje się teraz. Mamy bowiem przewidywaną przez pesymistów, niewykluczaną i przeze mnie, „trzecią turę wyborów”. Lub raczej na razie przymiarkę do niej. Politycy Koalicji Obywatelskiej kreują mit o setkach komisji, w których dokonano nadużyć. Sąd Najwyższy sprawdza głosy w kilkunastu z nich, tych, co do których złożono konkretne protesty. Roman Giertych niby na własną rękę snuje wizje zablokowania inauguracji prezydenta elekta. Niby na własną, bo popierając postulat liczenia głosów we wszystkich komisjach, premier Donald Tusk zdaje się coraz wyraźniej przechodzić na jego pozycje.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Po co wydano miliony na Polaka w kosmosie? Bareja znowu miał rację
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Iran - raj w szponach starców
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: AI myśli lepiej od nas, ale w jednym nie zastąpi człowieka
Plus Minus
„Big Brother” był rewolucją. Znów wszyscy oglądamy reality shows, ale w internecie
Plus Minus
Telewizję miał dobić internet. Jak to możliwe, że przeżywa największy rozkwit w historii?