Nie da się jednak swobodnie tej historii opowiadać, udając, że nie widzimy, co dzieje się teraz. Mamy bowiem przewidywaną przez pesymistów, niewykluczaną i przeze mnie, „trzecią turę wyborów”. Lub raczej na razie przymiarkę do niej. Politycy Koalicji Obywatelskiej kreują mit o setkach komisji, w których dokonano nadużyć. Sąd Najwyższy sprawdza głosy w kilkunastu z nich, tych, co do których złożono konkretne protesty. Roman Giertych niby na własną rękę snuje wizje zablokowania inauguracji prezydenta elekta. Niby na własną, bo popierając postulat liczenia głosów we wszystkich komisjach, premier Donald Tusk zdaje się coraz wyraźniej przechodzić na jego pozycje.
Czytaj więcej
Tylko ktoś nieznający realiów może twierdzić, że internet zabija telewizję. Jest dokładnie na odw...
Donald Tusk jest więźniem internetu
Po co więc analizować subtelności politycznego marketingu i malowniczość politycznych widowisk, skoro na koniec może dojść do użycia zwykłej przemocy? Z drugiej zaś strony z tej kampanii po kampanii też wyłaniają się zmiany w komunikacji, i to fundamentalne. Akurat te gorsze.
W latach 90. wieku XX czy na początku wieku XXI, czyli w erze przedinternetowej, politycy korzystali z pośrednictwa dziennikarzy. Innej drogi poza billboardami i plakatami nie mieli. Oczywiście, w dobie kampanii rozmawiali przede wszystkim z tymi życzliwymi, ale zawsze dochodziło do choć minimalnej weryfikacji tego, co ogłaszali. Dziś tradycyjne media truchtają za swoimi ulubieńcami, ale oni sami stali się dla siebie dziennikarzami, ba, oberdziennikarzami. Giertych to lider silnej medialnej machiny w internecie, który może napisać, co chce, bez obawy, że ktoś zada mu choćby najbardziej niewinne pytanie. Zdezorientowani internauci (naturalnie nie wszyscy) przyjmują jego najbardziej fantastyczne teorie z wiarą: skoro publikuje, to znaczy, że wie. Tweety Tuska na platformie X mają w gruncie rzeczy tę samą naturę.
Wszyscy tak robią, ale mam wrażenie, że Koalicja Obywatelska, pytanie, czy cała, zaszła z tymi praktykami najdalej, do jakiejś granicy. A jest coś jeszcze. Można znaleźć ileś czysto politycznych motywów, dla których Tusk wszedł w tę awanturę rozpoczętą przez medialno-politycznego zagończyka. To zamysł moralnej (pytanie, czy także prawnej) delegitymizacji przyszłej prezydentury Nawrockiego. Także stawka na zatrzymanie dyskusji o własnych błędach, bo skoro ukradli nam zwycięstwo, to błędów nie było. No i ogólna recepta na permanentną awanturę jako metodę rządzenia.