Polecam „Mizerykordię” Alaina Guiraudiego – obecnie w kinach, choć w wąskiej dystrybucji. To kryminał połączony z czarną komedią, pełen zwrotów akcji. Oryginalny, momentami prowokujący, ale przede wszystkim zabawny. W czasach zapętlonych klisz gatunkowych Guiraudie zaskakuje od początku do końca. Dziesięć lat temu zasłynął „Nieznajomym nad jeziorem”, teraz wraca z czymś w stylu baśni braci Grimm dla dorosłych – od połowy seansu widownia dusi się ze śmiechu. To kino nietypowe, balansujące na granicy gatunków, ale jednocześnie bardzo przystępne. Idealny film na wieczór – kryminał z dużą dawką absurdu i autorskim sznytem.
Z seriali zachwycił mnie drugi sezon „Próby generalnej” (platforma Max) – kolejny narracyjny eksperyment Nathana Fieldera. Trudny do streszczenia, balansuje między dokumentem a fikcją; między rekonstrukcją a prowokacją. Fielder jako główny bohater bada naszą poplątaną rzeczywistość i to, jak konstruujemy własne tożsamości. Od drugiego odcinka zaczyna się totalne pomieszanie form, które wymyka się wszelkim klasyfikacjom. To najoryginalniejsza rzecz telewizyjna ostatnich lat – jednocześnie śmieszna, dziwna i niepokojąca. Fielder przeskoczył samego siebie po „Dobrych radach Johna Wilsona” (które produkował). Literacko – tradycjonalizm z twistem.
Na UW współprowadzę zajęcia z adaptacji szekspirowskich, więc żywo interesuje mnie, jak klasyka rezonuje dziś. Niedawno PIW wydał drugi tom tragedii rzymskich Szekspira w nowym przekładzie Antoniego Libery: „Koriolan” i „Tytus Andronikus”. Obie sztuki mają ekranowe wersje, ale to „Koriolan” wydaje się dziś szczególnie aktualny – opowiada o politycznym oportunizmie, manipulacji tłumem, rozgrywkach elit i sile osobowości. Libera robi świetną robotę – język jest wierny oryginałowi, ale zarazem żywy, rytmiczny, klarowny. Aż się prosi o nowe wystawienie. Szekspir w tej odsłonie nie trąci myszką, przeciwnie – odzyskuje swoje dramatyczne napięcie.
Muzycznie wracam do soundtracków – ostatnio Lalo Schifrina, ale też Johna Williamsa, z okazji 50-lecia „Szczęk”. Polecam dokument „Muzyka filmowa: John Williams” (Disney+), który pokazuje jego wszechstronność. Williams zaczynał jako jazzman, a jego ścieżki dźwiękowe, choć kojarzone z Hollywood, mają zaskakująco dużo swobody i finezji. U mnie w słuchawkach króluje muzyka filmowa, ostatnio zwłaszcza jego kompozycje – świetne do pracy, jazdy tramwajem albo po prostu do patrzenia w sufit.not. luko