Czy powtórzenie w naszym kraju „wariantu rumuńskiego” – rozumianego, czy to dosłownie jako zwycięstwo kandydata prawicy i następnie unieważnienie wyborów pod zarzutem otrzymania przezeń podejrzanego wsparcia z zagranicy, czy też szerzej w ramach użycia w celu niedopuszczenia zwycięzcy do objęcia urzędu jakiegoś innego pretekstu lub dokonanie wcześniejszej manipulacji, zniekształcającej wynik, jest możliwe?
Na to pytanie można odpowiedzieć na kilka sposobów. Można zastanawiać się nad możliwością istnienia takich intencji w „grupie trzymającej władzę” i tego, czy do pomyślenia jest, że spróbuje ona te intencje zrealizować. Ale można też rozważać to, czy jest realne, aby jej się to udało, o ile spróbuje. Rozwiązanie obu tych kwestii może być różne. Zanim jednak zaczniemy je analizować, pomyślmy, dlaczego w ogóle je stawiamy. Bo niby po co rządzący mieliby rozpatrywać takie scenariusze, skoro Rafał Trzaskowski może w pełni wygrać wybory najzupełniej uczciwie, i to z bezpiecznym dystansem? I na dobitkę dziś więcej wskazuje na taką możliwość niż na jakąkolwiek inną?