Kiedy piszę te słowa, trwa bitwa o telewizję. To późne popołudnie feralnej środy 20 grudnia, kiedy nowy minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz wymienił rady nadzorcze i kierownictwo trzech głównych podległych państwu instytucji medialnych. Dzień wcześniej Sejm przegłosował uchwałę w sprawie przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych i PAP. Do potrzeby rozliczenia TVP swoje dołożył premier Tusk, stwierdzając, że w aktualnym stanie rzeczy rząd nie przewiduje finansowania telewizji. Benzyny dolała też Naczelna Izba Kontroli, kierując do prokuratury zawiadomienie o wykazanej w raporcie o TVP niegospodarności i działaniu na szkodę spółki. Wszystko to wyciągnęło zawleczkę z granatu, który miał wybuchnąć następnego dnia.
Jeszcze we wtorek wieczorem parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości przenieśli się do budynków TVP, by zademonstrować wolę walki o – jak to określili – wolność słowa i pluralizm mediów. Wsparcie dla odwołanego już kierownictwa spółek podtrzymują zresztą do tej chwili. Na Woronicza, placu Powstańców i Brackiej (siedziba PAP) trwają manifestacje z udziałem polityków PiS i ich popleczników. Przy takich emocjach trudno wykluczyć w następnych dniach przypadki manifestacji, okupacji budynków, a nawet konfrontacji siłowej.
Czytaj więcej
Jakość debaty politycznej może się zmienić, ale pod warunkiem, że Donald Tusk nałoży swojej formacji emocjonalny kaganiec.
W sobotę, kiedy będą państwo czytali ten komentarz, będziemy wiedzieli już więcej. Dziś, w tej fazie procesu przejmowania przez rząd mediów publicznych, wyprzedzić faktów po prostu się nie da. Można jednak wyjaśnić kilka spraw. Przede wszystkim to prawnicy, a nie tłum posłów i zwołanych przez nich gapiów, powinni rozstrzygać, czy sposób przejmowania mediów publicznych jest legalny czy nie. Posłowie mają co prawda prawo do tzw. interwencji poselskich, ale zdecydowanie nie powinni wywoływać burd ani doprowadzać do konfrontacji z administracją publiczną. Głównym forum ich aktywności jest i powinien zostać Sejm; to ich naturalny rewir i tam powinni prezentować swoje racje. Ta dość oczywista zasada nie dotyczy jednak, jak widać, partii Jarosława Kaczyńskiego. Prezes zamienił bowiem klub parlamentarny w lotną brygadę, którą można wysłać w zbiorowej interwencji w dowolne miejsce na mapie. Na razie to budynki przy ulicy Woronicza, ale jakie będą kolejne miejsca konfrontacji, to możemy sobie dopiero wyobrazić. Krajowa Rada Sądownictwa? Trybunał Konstytucyjny? Jeśli prezes uzna to za celowe, czemu nie?