Prezydent Andrzej Duda desygnował do roli premiera Mateusza Morawieckiego. Rozumiem grę na czas, rozumiem wierność dawnym zapowiedziom sprzed wyborów. Ale mam wrażenie, że na pewno Morawiecki, a chyba i cała Zjednoczona Prawica, bardziej na tej grze straci, niż zyska.
Nie ma w tym żadnego straszliwego uchybienia, jak wynikałoby z bicia w bębny i z gromkich alarmów (jeszcze) opozycji. Prezydent ma prawo nie chcieć przyłożyć ręki do namaszczenia Donalda Tuska na premiera – po to jest konstrukcja trzech kroków zapisana w konstytucji. Natomiast te dwa tygodnie, podczas których Morawiecki nic nie utarguje i będzie ignorowany przez potencjalnych adresatów koalicyjnej oferty, jego samego jeszcze bardziej naznaczą stygmatem autora porażki. Ale wykażą też bezsilność PiS pozbawionego zdolności koalicyjnych. Na niespełna pół roku przed wyborami samorządowymi to nie będzie dobre wiano. Nie wiem, dlaczego liderzy PiS tak bardzo przebierają do tego nogami.