Henryk Bereza. Krytyk, który czytał wszystko

Krall, Masłowska, Głowacki, Kapuściński, Pilch i inni są bohaterami bezkompromisowych recenzji w „Wypiskach ostatnich" Henryka Berezy, wyjątkowego krytyka, który znał całą powojenną polską prozę.

Publikacja: 11.12.2020 10:00

Henryk Bereza w swoim mieszkaniu z zeszytem dziennika, z którego pochodzą wypiski opublikowane pośmi

Henryk Bereza w swoim mieszkaniu z zeszytem dziennika, z którego pochodzą wypiski opublikowane pośmiertnie w książce. Premiera 15 grudnia

Foto: Fotorzepa, Paweł Orzeł

Ta historia zaczyna się jak literacki thriller. „Po śmierci Henryka szczególnego znaczenia nabrała dla mnie niepozorna szafka z drewna orzechowego. Znajdowała się nieopodal drzwi balkonowych i przeważnie jawiła się wyłącznie jako niepozorny przedmiot, na którym leżały różnego rodzaju słowniki i książki co najmniej XIX-wieczne. Otworzył ją przy mnie spadkobierca. Zobaczyłem szereg dużych zeszytów na dwóch półkach, ustawionych ściśle obok siebie. Chwilę później widziałem, że ułożone były chronologicznie i tylko niektóre zaburzały tę harmonię, leżąc horyzontalnie na innych. Chyba można posłużyć się określeniem, że szafka pękała w szwach" – wspominał w „Kontekstach" pisarz Paweł Orzeł o archiwum najbardziej zorientowanego w polskiej literaturze krytyka. Zaś otwierając „niepozorną szafkę z drewna orzechowego", stanął wobec tajemnicy dziennika i pisarskiego dzieła stanowiącego zapis życia Henryka Berezy, pracy w miesięczniku „Twórczość", jego towarzyskich relacji, spotkań w Spatifie i Czytelniku.

Jednak kwestię tego, co Bereza napisał do szuflady w latach 2004–2012 o najważniejszych postaciach życia literackiego, jak przystało na thriller, zostawmy na później. Czas na didaskalia.

Czytane w maszynopisie

Henryk Bereza (1926–2012) był krytykiem literackim wyjątkowym już choćby dlatego, że mniej więcej połowa środowiska literackiego była mu, delikatnie rzecz ujmując, niechętna – mówi Janusz Drzewucki, poeta, krytyk literacki, członek redakcji „Twórczości". – Powodów tego było kilka, ale po kolei. Przede wszystkim zasłynął jako ten, kto jako jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy, poznał się na talentach, a także na wyjątkowej skali talentów takich pisarzy, jak Marek Hłasko, Marek Nowakowski, Edward Stachura czy Wiesław Myśliwski. Jego teksty o tych twórcach mają walor tekstów pionierskich, kluczowych i podstawowych. Wyszły, dosłownie, spod jego pióra, uwaga! – Henryk Bereza do końca życia pisał bowiem wyłącznie piórem wiecznym i czarnym atramentem. Nie używał, ale też nie miał, ani maszyny do pisania, ani komputera. Co więcej, pisał też o Leopoldzie Buczkowskim, o Stanisławie Piętaku, o Włodzimierzu Odojewskim, Tadeuszu Konwickim, o Jerzym Krzysztoniu, ale także o Kazimierzu Orłosiu, Piotrze Wojciechowskim czy Januszu Głowackim, już wtedy, gdy wybitność tych pisarzy jeszcze nie była tak oczywista jak dzisiaj.

Owszem pisał o twórcach znanych i uznanych, takich jak Jarosław Iwaszkiewicz, Julian Stryjkowski, Andrzej Kuśniewicz, Jerzy Andrzejewski, ale z czasem jego uwagę zaczęły przykuwać nazwiska nowe, nikomu jeszcze nieznane – wobec których był, jak to się czasem mówi, tak zwanym krytykiem pierwszym.

Jak podkreśla Janusz Drzewucki, do osiągnięć krytycznoliterackich, zapewniających Berezie miejsce w historii krytyki polskiej XX wieku, należy na pewno sformułowanie tezy o nurcie chłopskim w polskiej literaturze – to w latach 60., a w latach 70. i 80. – o rewolucji artystycznej w polskiej prozie.

– Swoje śmiałe i budzące sprzeciw sądy formułował w pojedynkę, nie oglądając się na innych krytyków – mówi Drzewucki. – Ale też nie miał na kogo się oglądać, bo nikt przed nim nie pisał o takich twórcach, jak Edward Redliński, Józef Łoziński, Ryszard Schubert, Tadeusz Siejak, Andrzej Łuczeńczyk, nie wspominając już o Dariuszu Bitnerze czy Januszu Rudnickim. W swoich sądach podważał to wszystko, co wydawałoby się oczywiste, co raz na zawsze zadawałoby się ustalone i zaakceptowane przez opinię społeczną. Uważał, że rolą krytyka jest odkrywać nieznane lądy literackie, a tym samym burzyć, a przynajmniej kwestionować dotychczasową hierarchię. Uważał, że literatura to nieustanna twórczość, a więc żywioł. Dlatego stawiał na żywą polszczyznę. Szansę prozy widział w tym, że pisarz pisze tak, jak mówi, a nie tak, jak pisać się powinno, czy jak wypada, że pisarz ma prawo łamać gramatyczne reguły. To, o czym i o kim pisał i jak pisał, budziło niechęć środowiska uniwersyteckiego i akademickiego, które jak diabeł wody święconej boi się w swoich szkicach i literaturze pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej. A tak właśnie Bereza pisał i zbierał za to cięgi. Nie uprawiał jak większość krytyków akademickich historii literatury, pracował nie na uczelni, ale w miesięczniku „Twórczość", i jak nikt wyczuwał puls współczesnej polskiej prozy, znał tę ją z pierwszej ręki, zanim ukazała się w książkach. Dowodem jest jego wieloletni cykl „Czytane w maszynopisie", publikowany w tym najstarszym polskim czasopiśmie literackim obchodzącym w tym roku swoje 75-lecie – podkreśla Drzewucki.

Interesowały go teksty trudne w odbiorze, łamiące literackie konwencje i stereotypy, teksty jak najbardziej artystyczne, a więc nie bestsellery, wymagające od czytelnika wyobraźni, wrażliwości, cierpliwości, ale także otwartości. Jego entuzjazm wzbudzali piszący tak, jak nikt przed nimi nie pisał. Tych piszących tak jak inni nie krytykował, lecz ignorował, zbywał milczeniem.

Miłość jak katorga

Niepozorna orzechowa szafka trzeszczała w szwach, ponieważ od 24 czerwca 1976 r. do śmierci Henryka Berezy „przez właściwie 36 lat nieprzerwanej pracy powstało 56 zapisanych drobnym pismem zeszytów formatu a4, w liczbie stron wahających się między 100 a 500" – ujawnia Paweł Orzeł, który zapiski przepisał na komputer, jest redaktorem dwutomowego wydawnictwa, a miał też satysfakcję przeczytać u Berezy o swojej prozie: „Takiej przenikliwości w stosunku do tworzywa, czyli języka literatury, u nikogo innego z młodych pisarzy nie dostrzegam".

Pisząc zaś o charakterze „Zapisków", Paweł Orzeł akcentuje, że Bereza, zajmując się „umieszczaniem w nich kolejnych elementów lub „projektów" – na przykład „Oniriady", która była zapisem snów – stworzył „manifest znoszący granicę między literaturą a życiem, tym, co ważne, a tym, co z pozoru nieistotne".

Niecierpliwi pisarze, ich bliscy, spadkobiercy oraz ci czytelnicy, którzy chcą już teraz, jeszcze przed premierą książki 15 grudnia, poznać opinie Berezy – niech skierują uwagę na koniec tekstu. Moim zdaniem jednak wcześniej warto zapoznać się z tym, co napisał we wprowadzeniu do książki profesor Andrzej Skrendo, dyrektor Instytutu Literatury i Nowych Mediów Uniwersytetu Szczecińskiego. Skrendo wysnuwa swoje przemyślenia z emocjonalnego wypisku Berezy o lekturze „Radosnej wiedzy" Fryderyka Nietzschego w nowym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz: „Nie chcę oskarżać, nie chcę oskarżać nawet oskarżycieli. Jedynym przeczeniem z mojej strony niechaj będzie odwracanie wzroku. A w sumie i ogólnie: chcę kiedyś wreszcie mówić już tylko «tak»!".

Jest Boże Narodzenie 2008 r., a Bereza zachwyca się refleksjami niemieckiego filozofa łączonego często z pojęciem „śmierci Boga". Dla krytyka ważniejsze jest pogodzenie się z tragizmem ludzkiego życia, w którym człowiekowi nie pozostaje nic więcej jak tylko zaakceptować to, co jest okrutne, śmiertelne. Ale i piękne. Entuzjazm Berezy podczas lektury Nietzschego bierze się stąd, że odnajduje w jego dziele to, co sam pisał na początku swojej pracy krytyczno-literackiej w 1956 r: „Po dewaluacji fideistycznych koncepcji moralnych, dotyczących przeznaczeń człowieka i sensu ludzkiego życia, w sztuce XX wieku wzmogła się tendencja do laickich poszukiwań moralnych. Sztuka współczesna naturalnym biegiem rzeczy objęła ten zakres pytań, na które odpowiedź znajdowała dawniej religia". I dodaje: „sztuka nie ma sama w sobie żadnych obowiązków moralnych. Jedyną moralnością artysty jest mówienie prawdy, a rzeczą innych jest wyciąganie z tej prawdy takich czy innych wniosków moralnych". Autor jest więc kimś w rodzaju delficiej Pytii, wieszczącym w oparciu o swoje emocje. A jednak pomocnym w rozpoznaniu świata. Kompensującym „rany zadawane przez nowoczesność".

Jak podkreśla Skrendo, Bereza „zawsze pragnął być czytelnikiem nieskończenie wyrozumiałym dla wszelkich przejawów ekspresji artystycznej i że swą rolę pojmował nie jako krytykowanie pisarzy, ale troskę o nich". Jednocześnie w programowym szkicu „Sztuka czytania" domagał się unowocześnienia relacji autor–czytelnik w duchu partnerskiej relacji podmiot–podmiot.

Partnerstwo w tej relacji, niemal intymność, miała być też remedium na służebność i zależność literatury wobec partii, państwa, Kościoła. Walczył z taką periodyzacją literatury, która była zakładnikiem politycznych i ustrojowych przełomów. Uważał, że rządzi nią podskórny, autonomiczny nurt. Z tego powodu zwalczał sformalizowane mody. Z myślą o tych, którzy pisali dla zaspokajania potrzeb rynku, Bereza stworzył określenie „żurnalizm", piętnując prostytuowanie się pisarzy.

Odkrywając Marka Hłaskę, Bereza napisał o jego debiucie „Pierwszy krok w chmurach", przyjaźnił się z pisarzem, mieli razem wyjechać do Paryża. Bereza został w Polsce, Hłasko nigdy już do niej nie wrócił. Z czasem, jak podkreślał krytyk literacki i tłumacz Ryszard Matuszewski, opinie Berezy stały się „wyznacznikiem literackiej rangi". Krzysztof Mętrak podkreślał, że wielu młodych pisarzy „mówi o sobie wyłącznie słowami wyjętymi z omówień Berezy".

Na dwa miesiące przed śmiercią, w ostatnim wywiadzie udzielonym „Polityce" Bereza wyznał, że dla niego „literatura jest wszystkim". A jednocześnie nazywał się „katorżnikiem". To nie kokieteria. Nazwany przez Skrendo „największym czytelnikiem w powojennej polskiej krytyce literackiej" – tylko w wydanych właśnie wypiskach omówił 500 przeczytanych tytułów. Wobec krytyka, który dla określenia życia Edwarda Stachury stworzył termin „życiopisania" – można użyć terminu „życioczytanie".

Głowacki i Bernhard

Czas na danie głównie. Bezkompromisowe recenzje największych (których Bereza za życia nie krytykował publicznie), ale przecież i pochwały. O książce „Podróże z Herodotem" Jerzego Kapuścińskiego Bereza napisał: „Jej zdumiewająca trywialność jest rodem wyłącznie z dziennikarstwa, Ryszard Kapuściński swoją dziennikarskość, która mu przyniosła światowy sukces, chyba lekkomyślnie konfrontuje z dziełem pisarskim największej miary, nie należało chyba tego robić z czystej przezorności". Książka razi go „obcesowością i może zadufaniem". „Narrator najbardziej zdumiewa się tym, że Herodot jest doskonale pogodzony ze swoją sytuacją cywilizacyjną, nie dysponując takimi możliwościami, jakie stanowią chleb codzienny narratora". Kapuściński napisał: „Herodot żyje pełnią życia, nie przeszkadza mu brak telefonu i samolotu, nie może się nawet martwić, że nie ma roweru. Te przedmioty pojawią się dopiero za tysiące lat, ale to nic, nie przypuszcza, żeby mu były potrzebne, doskonale się bez nich obywa". Trudno odeprzeć celne argumenty.

„Uchodźców" Henryka Grynberga określa jako „kicz powieściowy". Hannie Krall zarzuca w „Wyjątkowo długiej linii" „całkowitą bezradność w czymś takim, co ma uchodzić za prozę artystyczną". Lansował Marka Nowakowskiego, ale jego „Nekropolis" to w „zasadzie ściśle ideologiczna schematyczność". Berezę męczy Janusz Anderman, choć napisał książkę „w najlepszym ideologicznie wydaniu, czyli według zamówienia Adama Michnika". „Piaskową górę" Joanny Bator nazwał „wymyślną pizd...watością". Dostaje się też za „Niesamowitą słowiańszczyznę" Marii Janion. Bereza uważa, że lepiej by było, gdyby wystąpiła „pod sztandarem bardziej literackim i eseistycznym niż w rynsztunku naukowym". W „Nioniu" Tomasza Piątka nie podoba mu się „manieryczny lingwizm niekiedy wręcz nieznośny". Po lekturze „Rzeki podziemnej" Tomasza Jastruna jest zdegustowany „totalnością konfesji fizjologicznej".

Ale przyznaje się też do pomyłek. O Piotrze Matywieckim pisze najpierw, że „nie jest poetą urodzonym, lecz poetą z własnej woli i wyboru". Potem uznaje go jednak za „poetę prawdziwego". Kontynuując lekturę „Gottlandu" stwierdza: „muszę przyznać, że we wczorajszym zapisie jestem niesprawiedliwy wobec Mariusza Szczygła". Niejednoznaczne opinie ma Bereza o Jerzym Pilchu. O „Moim pierwszym samobójstwie" napisał: „W języku narracji jest jakaś ciężkość jakby niemiecka, właśnie nic z austriackich luzów (żeby pozostać w tym kręgu porównań), nic z lekkości czy ulotności słowa, za to jakaś ociężałość, zawiłości konstrukcji czasów i czasu pisania, czasu zdarzeń, relacje czasowe między poszczególnymi zdarzeniami akcji i fabuły opowieści i opowiadań". O „ustawicznej multiplikacji stylistycznych efektów" stwierdza: „Tak robią często autorzy beletrystyki młodzieżowej i taki majster efektów narracyjnych dla mas jak Henryk Sienkiewicz, Sienkiewicza może nawet Jerzy Pilch nie lubi ze względów ideologicznych, ale jego efekciarstwem narracyjnym wcale nie pogardza".

Jednocześnie Berezę zachwyca w wyborze felietonów Pilcha „Pociąg do życia wiecznego" tekst „Polskie wieprze, ubeckie perły". Pisze: „Był perłą od początku tak jak perły felietonowe z czasów drugiego roku władzy bliźniaków (najosobliwszej władzy w historii powszechnej), gdy felietonów Pilcha oczekiwało się jak deszczu na nieskończonej pustyni". Tekst o „Liście Wildsteina" nazywa „pozadziennikarskim arcydziełem arcydzieł", dodając, że „felietony Jerzego Pilcha w literaturze polskiej mają wieczność literacką gwarantowaną".

Bereza świetnie przewidział przekleństwo dzisiejszego rynku wydawniczego. Pisze: „przeczytało mi się »Domofon« z niekłamaną przyjemnością. Thrillerowość stanowi dla mnie zbędny balast niezależnie całkiem dobrej powieściowości, jest to więc debiut nie tylko pod względem zręcznego thrillera, lecz debiut utalentowanego prozaika". To o pierwszej książce Zygmunta Miłoszewskiego.

„Debiut Doroty Masłowskiej z pewnością ustępuje »Pawiowi królowej« pod względem kunsztowności literackiej i autorskiej świadomości artystycznej, ale taki debiut objawia niezwykły talent pisarski i jest to talent tej miary, że nie ma równego co najmniej w tym wszystkim, co w twórczości kobiet ujawniło się w literaturze polskiej po wojnie".

Zachwyca się noblistami. „Ranga pisarstwa Herty Müller w literaturze niemieckiej niczym nie może dziwić". Proza Imre Kertésza była dla niego „jak grom".

Numerem jeden jest dla Berezy jednak Jarosław Iwaszkiewicz, który przyjmował go do „Twórczości". Pisze: „Na żadną książkę nie czekałem w życiu z taką niecierpliwością i aż tak długo, jak na »Dzienniki« Jarosława Iwaszkiewicza (...) To jest lektura nad lekturami. (...) Jarosław Iwaszkiewicz posługuje się we wszystkim, co pisze, słowem o charakterze artystycznym i nigdy nie pisze słowem innym".

Są też w wypiskach „literackie bomby", które zasługują na osobne opracowania. Pod lupę trafi fragment o „Good night, Dżerzi": „Mógłbym nawet zaryzykować przypuszczenie, że Klaus Werner zastąpił w nowej powieści częsty u Janusza Głowackiego ukryty lub jawny mój udział w narracjach Głowackiego. W sposób pozatekstowy mnie zastąpiła Olena Leonenko, która jest powieściową Maszą i formalną żoną Klausa Wernera, im obojgu przypada wspólnie dawna moja rola. Zadeklarowałem, że powieści »Good night, Dżerzi« nie będę nawet dla siebie analizował, osobiście, przyznaję, wczorajszy maraton lekturowy był dla mnie doświadczeniem wręcz doniosłym. W tym utworze Janusza Głowackiego zamyka się ponad półwieczna moja historia z Januszem Głowackim, od wczoraj musi to być historia całkiem inna".

Czytając „Zaburzenie" Thomasa Bernharda w przekładzie Sławy Lisieckiej, Bereza stwierdza: „Jestem pod wielkim wrażeniem tej lektury, to jest dzieło największych ambicji, pisane prawie bezpośrednio po powieści »Mróz« (1963), w czasie, gdy przez Stanisława Jerzego Leca zostaliśmy spiknięci w czasie jego pierwszego pobytu w Polsce, gdy widzieliśmy się codziennie przez czas całego jego pierwszego pobytu (dziesięć dni czy dwa tygodnie), z wyprawami nad Wisłę i do warszawskich knajp". Znajomość z Lecem Bernhardem opisał sam. Ale poszerzone relacje Berezy ze spotkania z Bernhardem będą bezcenne. Kto je odkryje?

Tymczasem skala i ranga wypisków przypomina pytanie postawione w 2018 r. przez internetowy magazyn „Mały Format": „Co po Berezie?". Najmłodszy uczestnik ankiety, Jakub Skurtys, urodzony w 1989 r., nazwał krytyka „ostatnim z prawodawców, którzy wierzyli, że są w stanie opanować wzrokiem i sumieniem całe literackie pole, przeczytać wszystko i w związku z tym zyskać tajemnicze prawo do krytycznego wypowiadania się w imieniu całości literatury".

To prawda, a jednocześnie nie koniec suspensów z niepozornej orzechowej szafki. Paweł Orzeł, przepisując zapiski z zeszytów, odsączył bowiem to, co Bereza napisał o książkach – od tego, co prywatne i poświęcone autorom.

Obyśmy nie czekali na taką książkę równie długo jak na dzienniki Jarosława Iwaszkiewicza.

Henryk Bereza (1928–2012) był żołnierzem Armii Krajowej (1943–1944). Po wojnie, z pomocą Marii Janion i Marii Żmigrodzkiej, zadebiutował w prasie literackiej. Od 1952 pracował w redakcji „Twórczości", gdzie kierował działem krytyki, a w latach 1980–2004 był zastępcą redaktora naczelnego. Od 1977 do 2005 prowadził autorską rubrykę „Czytane w maszynopisie". Przez dwa lata był przewodniczącym jury Nagrody Nike

Ta historia zaczyna się jak literacki thriller. „Po śmierci Henryka szczególnego znaczenia nabrała dla mnie niepozorna szafka z drewna orzechowego. Znajdowała się nieopodal drzwi balkonowych i przeważnie jawiła się wyłącznie jako niepozorny przedmiot, na którym leżały różnego rodzaju słowniki i książki co najmniej XIX-wieczne. Otworzył ją przy mnie spadkobierca. Zobaczyłem szereg dużych zeszytów na dwóch półkach, ustawionych ściśle obok siebie. Chwilę później widziałem, że ułożone były chronologicznie i tylko niektóre zaburzały tę harmonię, leżąc horyzontalnie na innych. Chyba można posłużyć się określeniem, że szafka pękała w szwach" – wspominał w „Kontekstach" pisarz Paweł Orzeł o archiwum najbardziej zorientowanego w polskiej literaturze krytyka. Zaś otwierając „niepozorną szafkę z drewna orzechowego", stanął wobec tajemnicy dziennika i pisarskiego dzieła stanowiącego zapis życia Henryka Berezy, pracy w miesięczniku „Twórczość", jego towarzyskich relacji, spotkań w Spatifie i Czytelniku.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków