Twórczość Javiera Maríasa poznałem dość późno, bo dopiero w 2010 roku, gdy ukazał się pierwszy tom jego wybitnej trylogii „Twoja twarz jutro”. Wcześniej hiszpański pisarz wprawdzie był w Polsce publikowany, ale mimo międzynarodowego uznania nie zaistniał u nas tak, jak choćby w Niemczech, gdzie jego „Serce tak białe” sprzedało się w milionie egzemplarzy. I to raczej jego bestsellerowy status za zachodnią granicą powinien dziwić, Marías bowiem pisał dla – by sięgnąć po jego ukochanego Shakespeare’a i „Henryka V” – „happy few”. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać, bo przecież jego powieści roją się od literackich nawiązań, postmodernistycznych chwytów, a przede wszystkim niekończących się dygresji.
Jak więc możliwe, że prozaik, który potrafił przenicować każde słowo i analizować jeden pozornie nieznaczący gest na dobrych kilku stronach, zdołał zaistnieć nie tylko w obiegu literatury wysokiej, ale też przebił się do szerokiego grona czytelników? U nas niewątpliwie miał szczęście do tłumaczy – na język polski przekładali go sami znakomici: Carlos Marrodán Casas, Tomasz Pindel, Wojciech Charchalis i – chyba przede wszystkim, bo to ona stała za niezwykle wymagającą trylogią – Ewa Zaleska. Ale choć dziś czasy dla tłumaczy są dobre, to nawet najgłośniejsi spośród nich nie decydują o sukcesie (wyjątkiem może Ann Goldstein, redaktorka „New Yorkera”, która przybliżyła światu anglojęzycznemu powieści Eleny Ferrante), zwłaszcza gdy mowa o prozaiku tłumaczonym na 40 języków i obecnym w ponad 50 krajach.
Najłatwiejsza odpowiedź brzmi zapewne: Marías jak nikt inny potrafił połączyć literaturę popularną z wysoką, ale trudno nie zauważyć, że kultura popularna weszła do prozy artystycznej na długo przed Hiszpanem i dziś zaskakuje raczej brak podobnych nawiązań. Czy zatem to kwestia doskonale wymyślonych fabuł? Być może, lecz z drugiej strony akcja w najbardziej trzymających w napięciu kryminałach czy thrillerach pędzi na łeb na szyję, a powieści Maríasa dałoby się zwykle streścić na dwóch stronach, co zresztą absolutnie nic by o nich nie powiedziało.
Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która wyróżniała Javiera Maríasa, to nie powiedziałbym „uporządkowany strumień świadomości” (tak jego technikę pisarską określił wspomniany Tomasz Pindel), zaskakujące rozwiązania fabularne, mariaż wysokiego z niższym (nie niskim, bo ostatecznie czerpie on z „wysokiego” czy może raczej usankcjonowanego na zasadzie klasyki popu, jak Alexandre Dumas czy Ian Fleming) ani nawet niezrównane gry z ludzką pamięcią – Hiszpan był przede wszystkim absolutnym geniuszem analizy psychologicznej i konstruowania powieściowych relacji międzyludzkich. Nikt bowiem – a przynajmniej ja takiego współczesnego pisarza nie znam – nie opisywał tak wspaniale świata zdrady i miłości, ułudy i knowań, świadków i winnych, a przede wszystkim całej gamy ludzkich namiętności: od atawistycznych po te najbardziej wzniosłe.
Czytaj więcej
Głęboko w ludzkiej psychice tkwi chęć posiadania silnego przywódcy. Możemy to zobaczyć w Chinach, Egipcie, ale też choćby w Stanach Zjednoczonych. Posiadanie przywódcy, który mówi, co należy robić, i który traktuje brutalnie swoich przeciwników i ich poniża, ma ogromny urok – mówi Krzysztofowi Cieślikowi amerykański dziennikarz, autor książkowych reportaży z chin i Egiptu Peter Hessler.