Skoro już wzięliście mnie z zaskoczenia i pytacie o literacką ojczyznę, to mam dwie: Rosję i Niziurskiego, czyli książki dzieciństwa, którymi nasiąknąłem. I wiem, że mówienie o Rosji z jednej strony jest banalne, a drugiej trzeba się tłumaczyć, bo ktoś pomyśli, że ma to jakieś podteksty. Otóż nie ma.
Nigdy nie miałem złudzeń co do natury władzy w Moskwie, ale to mi nie przeszkadzało jako studentowi podróżować po Rosji. To skończyło się ciężką rusofilią i nieuleczalną miłością do Wieniedikta Jerofiejewa, chyba jedynego pisarza, którego autentycznie czczę i wielbię. Czytałem oczywiście Sołżenicyna, Warłamowa, genialnie przetłumaczoną przez Andrzeja Mandaliana Jewgieniję Ginzburg, a później odkryłem Gieorgija Władimowa. „Generał i jego armia” oraz „Wierny Rusłan” bardzo mnie poruszyły. Kiedyś Igor Zalewski, znając moją niechęć do science fiction, polecił mi Kira Bułyczowa. Przeczytałem „Opowiadania guslarskie”, które na szczęście nie są żadnym s.f., tylko satyrą na życie w komunizmie, i się zachwyciłem.