Szkielet fabularny pozostaje niemal nienaruszony. Anglia, rok 1937. Oto Charles Condomine (niezdrowo przerysowany Dan Stevens), nagradzany pisarz, przechodzi kryzys twórczy (a przy okazji również seksualny). Poszukując inspiracji i chcąc wpleść do kreślonego właśnie scenariusza motywy spirytualistyczne, zaprasza do swego domu medium (Judi Dench). Podczas spotkania niespodziewanie zostaje przywołany duch Elviry, zmarłej przed laty pierwszej żony literata, siejącej od teraz spustoszenie i pałającej niechęcią do jego obecnej partnerki, czyli Ruth (Isla Fisher).
Elvirę widzi tylko bohater, więc to bez wątpienia główne źródło komizmu, absolutnie niewykorzystane przez Halla, ograniczającego się na tym polu do zaledwie kilku nieśmiesznych gagów. Całość jest zresztą wyjątkowo pozbawiona poczucia humoru – jak na film o przywracaniu zmarłych zza grobu doprawdy niewiele jest tu życia. Na domiar złego nowa adaptacja nie wnosi niczego świeżego do tematu, być może poza dość nieudolnie awizowanym wątkiem ghostwritingu oraz przypisywania sobie przez mizoginistycznych mężczyzn kobiecych zasług.