Jeśli zna się historię cywilizacji, właściwie trudno temu zaprzeczyć, bo pomijając dynamikę dziejów związaną z najazdami stepowych barbarzyńców, wszystko, co trwałe i nowoczesne, rodziło się w ośrodkach miejskich. Dzięki współczesnej archeologii to właśnie one najlepiej opowiadają historię postępu. Nie inaczej było w Polsce od czasów wczesnopiastowskich, ale ten wątek wyjątkowo zostawmy na boku, by skupić uwagę na kilku obserwacjach z mniej zamierzchłej przeszłości.
Jest bowiem pewien obszar naszej nieodległej historii, który – mam wrażenie – nie doczekał się kompleksowego opisu ani analizy. Są na ten temat prace naukowe, dotyka go w swojej „Prześnionej rewolucji" Andrzej Leder, ale brakuje ważnej i szerzej publikowanej narracji. To opowieść o cywilizacyjnych narodzinach polskich miast po 1945 r., po epoce przesiedleń i migracji, po Holokauście i rewizji granic. W końcu po zafundowanej przez komunistów rewolucji przemysłowej, która w stosunkowo krótkim czasie przesiedliła miliony chłopskich dzieci do industrializowanych naprędce, głodnych rąk do pracy miast.
Najłatwiej ogarnąć statystyczną skalę tych przemian. Dotyczyły one milionów ludzi. Cały łańcuch wielkich poniemieckich metropolii był niemal wyludniony. Półmilionowy Wrocław, Szczecin, Kołobrzeg, Gdańsk, Zielona i Jelenia Góra, Opole, miasta Górnego Śląska przyjęły w błyskawicznym tempie miliony przesiedleńców, a przecież wymieniam tylko największe ośrodki miejskie. Tylko część osiedleńców była „transferem ze wschodu". W znacznej mierze w poniemieckich miastach i miasteczkach meldowali się mieszkańcy centralnej i południowej Polski. Innym kierunkiem migracji był osiedlanie się ludności wiejskiej w rosnących jak na drożdżach ośrodkach przemysłowych. Jeszcze innym zasiedlanie mniejszych, wyludnionych przez Holokaust miast w południowej i wschodniej Polsce.
Jakże szybki i dynamiczny był ten proces, jakie przyniósł skutki, jak się odbił na tkance urbanistycznej kraju! Jak dramatycznie zaważył na historii Polski. W ciągu dwóch dekad powstało nowe mieszczaństwo, które na dodatek miało niewiele wspólnego z przedwojennym. Może poza dwoma, trzema większymi miastami, takimi jak Kraków czy Poznań, które zachowały ciągłość zasiedlenia. Ale także i im zafundowano zmianę oraz napięcia społeczne, do których nie były dostatecznie przygotowane.
Kiedy analizuje się skalę i szybkość przeprowadzenia tego projektu, łatwo dojść do wniosku, że nie tylko nie miał w historii Polski precedensu. Charakterystyczne też, że jego reżyserzy wykazali się kompletnym brakiem wyobraźni, nie umiejąc przewidzieć prawdziwych skutków tej przebudowy społeczeństwa. Zamiast dochować się karnego, zlaicyzowanego na wzór sowiecki proletariatu stworzono gotowe na rewolty, tradycjonalistyczne środowiska robotnicze, bliskie Kościołowi i bardzo podatne na jego wpływy. Zamiast postępowej inteligencji wychowano grupę przychylną wszelkim możliwym rewizjonizmom. Największą porażką była kolektywizacja wsi, która już po dwóch dekadach okazała się całkowitym niewypałem.