„Papierek" jest tu synonimem aktu ślubu. A ten – jak zapewniają celebryci, dziennikarze, a coraz częściej także znajomi ze szkół czy przedszkoli naszych (to znaczy moich i żony) dzieci – niczego nie zapewnia, nie gwarantuje dozgonnej miłości ani nawet nie jest nikomu do niczego potrzebny. I biada temu, kto chciałby powiedzieć co innego, pokazać, że małżeństwo jest jednak potrzebne, że do czegoś się przydaje, albo – o zgrozo – zapewniać, że jest ono lepsze niż życie na kocią łapę czy w konkubinacie (tak bowiem w języku polskim nazywa się życie bez papierka). Na głowę takiego gościa, a przekonałem się o tym wielokrotnie, natychmiast posypałyby się gromy.