Katalońskie pęknięcie w rodzinie

Brat za niepodległością, siostra przeciw. Bywa, że mąż i żona mają inną wizję przyszłości Katalonii. Głębokie rany szybko się nie zabliźnią.

Aktualizacja: 15.12.2017 00:37 Publikacja: 14.12.2017 23:26

Zwolennicy niepodległej Katalonii demonstrują w Brukseli (7 grudnia 2017 r.), gdzie przebywa lider s

Zwolennicy niepodległej Katalonii demonstrują w Brukseli (7 grudnia 2017 r.), gdzie przebywa lider secesjonistów Carles Puigdemont

Foto: AFP, Emmanuel Dunand

Jordi dał się namówić na spotkanie. Pod warunkiem że pozostanie Jordim. Bez nazwiska, bez podawania instytucji i stanowiska, które w niej zajmował. Właściwie nadal zajmuje, choć instytucja nie działa, bo reprezentowała kataloński rząd, a jego nie ma. Rozwiązały go władze hiszpańskie po ogłoszeniu przez parlament regionalny niepodległej republiki Katalonii.

Teraz Katalonią zarządza bezpośrednio Madryt. Nie wiadomo, czy zmieni się to po przyśpieszonych wyborach, które się tu odbędą 21 grudnia, jeżeli większość mandatów znowu zdobędą secesjoniści.

Jordi Bez Nazwiska nie pozwala nagrywać rozmowy, nie chce łamać zakazu wypowiadania się narzuconego urzędnikom zawieszonych przez Madryt instytucji (nie wolno im też używać służbowego mejla). Siedzi skulony, przygnębiają go hiszpańskie flagi wywieszone przez mieszkańców secesyjnej kamienicy w centrum Barcelony, przy której się spotykamy. W jego dzielnicy wiszą raczej katalońskie. On sam zaczął je wywieszać w 2012 roku – wtedy, dwa lata po wielkiej demonstracji proniepodległościowej, stał się prawdziwym Katalończykiem.

Jordi urodził się zaraz po śmierci dyktatora generała Francisco Franco. Prawie całe życie przeżył w Unii Europejskiej. – Moje pokolenie, w przeciwieństwie do poprzednich, nie znało represji, armii na ulicach, wojny. I ono, pierwsze w historii, poczuło się na tyle wolne, by powiedzieć, czego chcą Katalończycy. Poza tym Madryt nie zrobił nic, by nas przekonać, żebyśmy zostali w Hiszpanii. A teraz, po ogłoszeniu niepodległości, nasłał na nas tysiące policjantów i wojskowych. Mieszkają na statkach cumujących w Barcelonie i Tarragonie, bo hotelarze nie chcieli ich widzieć u siebie – opowiada.

Nie chce mówić o tym, że prawie całe życie przeżył w warunkach szerokiej autonomii, podarowanej Katalonii po upadku dyktatury. Podarowanej z założeniem, że cieszący się wyjątkową w skali Europy niezależnością region (z kulturą katalońską dopieszczoną do tego stopnia, że hiszpańskiego w szkołach dzieci uczą się dwie godziny tygodniowo – czyli czasem mniej niż angielskiego) nie będzie rozbijał integralności terytorialnej kraju. Zadziałał jednak mechanizm: „daj palec, to urwą ci rękę". Secesjonistom i ręka nie wystarczyła. Zażądali całości.

Kataloński przykład będzie dla każdego rządu w Europie argumentem za odrzuceniem żądań autonomii. Bo apetyty nią obdarzonych rosną bez opamiętania.

Na razie praca jest

Jordi spodziewa się, że lada moment straci pracę, bo – jak mówi – hiszpański rząd kontroluje każde euro, które wydaje w Katalonii. Poza pracownikami urzędów związanych z byłym rządem katalońskim o zwolnieniach na razie nie słychać. Mimo że 3 tys. firm, w tym wielkie banki, zlikwidowało tu swoje centrale i przeniosło je do innych regionów królestwa.

– Niektóre bały się bojkotu swoich towarów w innych regionach Hiszpanii, dlatego wolą podawać miejsce produkcji poza Katalonią. Niektóre wyprowadziły swoje centrale, bo nie były pewne, jakie prawo będzie tu obowiązywało. Nie wpłynęło to na zatrudnienie, pracownicy zostali. Ale tak jest teraz. To się może szybko zmienić. Firmy mogę inwestować gdzie indziej – mówi Olga Grau, publicystka lewicowego dziennika „El Periodico". Do redakcji od kamienicy, w której rozmawiałem z Jordim, idzie się parę minut, mijając trzy charakterystyczne dla Barcelony skrzyżowania ulic – tworzące ośmiokątne place.

„El Periodico" wychodzi w dwóch wersjach językowych – po hiszpańsku gazeta ma winietę na tle czerwonym, po katalońsku – niebieskim, artykuły powstają po hiszpańsku i są tłumaczone na kataloński, nakład w każdym języku jest mniej więcej taki sam.

Gazeta nie poparła niepodległości Katalonii, stara się jednak zachować obiektywizm i promować dialog. Publikuje obserwowane z uwagą przez obie strony konfliktu sondaże przed wyborami. Wynika z nich, że partie secesjonistyczne nie mogą być pewne, iż uzyskają większość mandatów.

Cierpienie w Brukseli

Zwolennicy pozostania w Hiszpanii zwani są unionistami albo konstytucjonalistami, bo popierają konstytucję, której artykuł 155 mówi: „Jeżeli wspólnota autonomiczna nie wykonuje obowiązków, które konstytucja i inne ustawy na nią nałożyły, albo działa w sposób poważnie godzący w interes powszechny Hiszpanii, rząd, po uprzednim bezskutecznym upomnieniu przewodniczącego wspólnoty autonomicznej i za aprobatą bezwzględnej większości Senatu, może przedsięwziąć środki konieczne dla zobowiązania wspólnoty do przymusowego wypełnienia owych obowiązków lub dla ochrony wspomnianego interesu powszechnego".

Od paru tygodni Katalonia jest – zgodnie właśnie z artykułem 155 – zarządzana bezpośrednio przez rząd w Madrycie. A liderzy partii, które opowiedziały się za niepodległością, mają procesy. Czterech, w tym Oriol Junqueras, przywódca Republikańskiej Lewicy Katalonii (ERC), siedzi w więzieniu. Najważniejszy, były szef rządu regionalnego (zwany tu prezydentem) Carles Puigdemont, jest w Brukseli. Jego wyjazd wyglądał jak ucieczka przed aresztowaniem, a Polakom przyzwyczajonym do tego, że przywódca ruchu niepodległościowego poświęca się dla kraju, kojarzył się pewnie nawet ze zdradą.

Takie sugestie oburzają jednak katalońskich secesjonistów. – On tam cierpi, zostawił dwie córki w swojej rodzinnej Gironie – mówi Jordi.

– Przecież nie jest tam na wakacjach, z dala od bliskich – podkreśla Jaume Clotet, wiceszef sztabu wyborczego partii Puigdemonta (centrowej platformy Razem na rzecz Katalonii – JxCat), z którym rozmawiam w tymczasowym biurze przy wąziutkiej ulicy Jezusa.

I wdaje się w ryzykowne porównania: – Przecież politycy polskiego rządu na uchodźstwie w czasach komunistycznych też nie wracali do kraju. Puigdemont jest i pozostanie naszym przywódcą – jak Nelson Mandela. Afrykański Kongres Narodowy nie odciął się od niego, gdy siedział w więzieniu.

Nuria Carbo, młoda aktywistka antykapitalistycznej Kandydatury Jedności Ludowej (CUP), też „szanuje decyzję Puigdemonta": – Nie jest żadnym zdrajcą czy tchórzem, tu nie miałby szansy na uczciwe potraktowanie, hiszpański rząd kontroluje bowiem wymiar sprawiedliwości.

Nawet Olga Grau z „El Periodico" uważa, że Puigdemont nie uciekł, bo w momencie, gdy opuszczał Hiszpanię, nie był oskarżony. Jej zdaniem żaden polityk nie powinien siedzieć za kratami, lecz w domu czekać na decyzję sądu. – To przecież nie są groźni gwałciciele czy mordercy, nie zatrą śladów, nie są zagrożeniem dla ludzi.

Grau zapewnia, że na jej dziennik nikt nie wywiera presji, a w szczególności rząd w Madrycie nie narzuca żadnej cenzury. – Jesteśmy gazetą prywatną, może inaczej jest w mediach publicznych, w katalońskiej telewizji – dodaje. Pytałem ją o cenzurę, bo skarżył się na nią Jordi. Twierdził, że hiszpański rząd zakazał używania określeń „więzień polityczny" wobec przebywających w zakładzie karnym w Madrycie liderów partii secesjonistycznych oraz nazywania Puigdemonta prezydentem na uchodźstwie.

Pojawia się też argument, że w Brukseli „nasz prezydent" Puigdemont ma szansę przedstawić Europejczykom racje secesjonistów. Przed referendum i ogłoszeniem niepodległości on i jego ludzie zapewniali jednak Katalończyków, że te racje są znane i nowa republika zostanie uznana.

– Może byliśmy naiwni, sądząc, że państwa Unii Europejskiej z radością przyjmą powstanie niepodległej Katalonii. Ale bez ogłoszenia tego nie dowiedzielibyśmy się, jak jest naprawdę – mówi przygnębiony Jordi i zapewnia, że „na poziomie społeczeństw, nie rządów" poparcie dla niepodległej Katalonii jest w Europie duże. A nawet część polityków jest za nią. Podaje znany przykład flamandzkich nacjonalistów i – zaskakujący – „dużej grupy" posłów ze Słowenii i Estonii, krajów, które ćwierć wieku temu wyrwały się na wolność.

Inny secesjonista sugeruje wręcz, że nieoficjalnie Bruksela daje inne sygnały niż te z urzędowych pism (referendum i ogłoszenie niepodległości uznano w nich za nielegalne i podkreślono, że przyszłość Katalonii to wewnętrzna sprawa Hiszpanii).

Co dalej? – Jesteśmy uparci i cierpliwi. Bruksela sobie uświadamia, że fala eurosceptycyzmu nie jest przypadkiem – mówi tajemniczo Jaume Clotet.

Szef rozkazuje po katalońsku

Puigdemont do więzienia" – tego sobie życzą unioniści. Takie hasło wznosili podczas wiecu z okazji Dnia Konstytucji, 6 grudnia. Nie była to wielka demonstracja, na znajdujący się w starej, gotyckiej dzielnicy plac świętego Jakuba przyszło kilkanaście, może 20 tys. ludzi. Ale jeszcze parę miesięcy temu nikt na ulicach nie bronił jedności królestwa. Śpiewali: „Niech żyje Hiszpania", wymachiwali flagami hiszpańskimi i unijnymi.

– Secesjoniści mówią, że niepodległa Katalonia będzie bogatsza. Raczej nie ma na to dowodów. Ja uważam, że im większy rynek, tym lepiej, oddzielanie się temu szkodzi – mówi 40-letni Jaime, właściciel fabryki mebli handlującej z połową Europy, w tym z Francją, Włochami i Polską. Przyszedł na demonstrację z żoną Susaną. Mówią o sobie: hiszpańskojęzyczni Katalończycy. Po hiszpańsku rozmawiają w domu, ale biegle posługują się i katalońskim.

– Zwolennicy niepodległości czasem terroryzują przyjaciół i współpracowników. Mówią: „Musicie poprzeć wolną Katalonię, bo to najlepsze rozwiązanie!". Ale poza zapewnieniami, że w kasie barcelońskiej będzie dzięki temu więcej pieniędzy, niewiele mają do zaoferowania – opowiada Susana, która pracuje w dużym banku. Jej szef do pracowników odzywa się wyłącznie po katalońsku.

Rodzina Jaime i Susany nie ma problemu, wszyscy, łącznie z ciotkami i wujkami, są unionistami. Nie kłócą się o przyszłość Katalonii, wielu krewnych przyszło świętować Dzień Konstytucji.

Jordi też zapewnia, że jego rodzina nie ucierpiała z powodu polityki. Bo cała jest za niepodległością. – No, z jednym wyjątkiem. 89-letnia babcia ogląda tylko hiszpańską telewizję, a tam straszą wojną, niszczeniem kraju. Babcia żyje fizycznie w Barcelonie, ale wiedzę czerpie z Madrytu. To Madryt próbuje wmówić, że my dzielimy rodziny – uważa.

Nuria Carbo z radykalnej partii CUP, dla której ideałem są „sprawiedliwe społecznie i nowoczesne obyczajowo" państwa socjalistyczne, ma rodzinę po swojej stronie. A nie zawsze tak było. Jej ojciec był radnym z socjalistycznej partii PSOE (przeciwnej niepodległości Katalonii). Ale się zniechęcił, bo była zbyt mało socjalistyczna.

Najciekawszy podział w rodzinie, jak sugeruje złośliwie Jaume Clotet, ma przywódczyni najsilniejszej partii unionistycznej, liberalnej Ciudadanos, znienawidzona przez secesjonistów Ines Arrimadas. – Jej mąż, Xavier Cima, jeszcze w poprzednich wyborach, w 2015 roku, startował z partii Puigdemonta. I co prawda już w niej nie jest, ale poglądów pewnie nie zmienił – śmieje się Clotet, w którego rodzinie są różne opinie na temat niepodległości. – Siostra i brat są przeciw, siadamy razem do stołu i słyszę od nich, że nie mam racji, ale potem spokojnie jemy ciastka.

Xavier Cima porzucił politykę rok temu, gdy poślubił Ines Arrimadas. Został – jak to sam określa – konsultantem od strategii. Jest też współzałożycielem trzech firm, których profile na Twitterze pojawiły się w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy. Jedna analizuje rynki finansowe, druga jest platformą wymiany myśli, a trzecia zajmuje się kreowaniem wizerunku korporacji. O polityce w ogóle się teraz nie wypowiada, w internecie zamieszcza zdjęcia piłkarzy FC Barcelony.

Lepszy kształt czaszki

Politycy partii secesjonistycznych lubią teraz podkreślać, że oni nic do Hiszpanów nie mają, chętnie rozmawiają z nimi po hiszpańsku. Nuria Carbo mówi wręcz, że się z Hiszpanami przyjaźni, chciałaby tylko, by uznali katalońską tożsamość.

– Nie różnimy się pod względem religii, wyglądu, języki mamy podobne – deklaruje Jordi Bez Nazwiska.

Jednak w ostatnich latach rząd kataloński robił wszystko, by odrębność podkreślić. W informatorze dla turystów zagranicznych przedstawiał legendę „o liczącym sobie tysiąc lat" narodzie. W wypowiedziach zwolenników niepodległości czai się poczucie katalońskiej wyższości, świadczy o nim podkreślanie, że bogata i atrakcyjna Katalonia dopłaca do biednych regionów Hiszpanii.

Czołowy madrycki dziennik, lewicowy „El Pais", przypomniał wypowiedź z 2008 roku odsuniętego od władzy wicepremiera, siedzącego w więzieniu Oriola Junquerasa, który sugerował, że Hiszpanów i Katalończyków nie sposób zaliczyć do tej samej grupy genetycznej. Brzmi rasistowsko.

Wypowiedź Junquerasa pojawiła się w tekście o mającej wielki wpływ na miejscowy nacjonalizm teorii „katalońskiej rasy". Jej wyznawcą był, powołujący się na różnice w budowie czaszek, burmistrz Barcelony z końca XIX wieku Bartolomé Robert. Czaszki katalońskie były jego zdaniem odmienne od tych z Galicji i Asturii, przypominających kształtem czaszki „prymitywnych przybyszów z Afryki Północnej".

Na nazwę „El Pais" paru proniepodległościowych rozmówców reaguje z gniewem, bo „to gazeta z Madrytu". Z całą mocą zaprzeczają, że secesjonizm żywi się niechęcią rasową czy narodową. Jako argument usłyszałem: „Wspierają nas mieszkający w Barcelonie obcokrajowcy, a naziści wspierają Hiszpanię".

* * *

– Nasz ruch jest pokojowy, na ulice wychodziły setki tysięcy ludzi popierających niepodległą Katalonię i żadnej przemocy z ich strony nie było. I nadal będziemy walczyć pokojowo – zapewnia Jaume Clotet z partii Puigdemonta.

Pytanie, jak długo przy tych głębokich podziałach przemoc nie zagości w Katalonii, pozostaje bez odpowiedzi. ©?

Jordi dał się namówić na spotkanie. Pod warunkiem że pozostanie Jordim. Bez nazwiska, bez podawania instytucji i stanowiska, które w niej zajmował. Właściwie nadal zajmuje, choć instytucja nie działa, bo reprezentowała kataloński rząd, a jego nie ma. Rozwiązały go władze hiszpańskie po ogłoszeniu przez parlament regionalny niepodległej republiki Katalonii.

Teraz Katalonią zarządza bezpośrednio Madryt. Nie wiadomo, czy zmieni się to po przyśpieszonych wyborach, które się tu odbędą 21 grudnia, jeżeli większość mandatów znowu zdobędą secesjoniści.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał