„Rohindżowie stracili wszystko. W Mjanmie są poza wszelkim prawem" – skomentował lakonicznie w rozmowie z Reutersem Nay San Lwin, birmański aktywista i współzałożyciel organizacji Free Rohingya Coalition, która walczy o prawa i los prześladowanych przez birmański reżim członków tej grupy etnicznej. „Facebook zarabiał na naszym cierpieniu. Ci, którym udało się ocaleć z pogromu, nie mieli innego wyjścia, niż pozwać Facebooka. Byłoby wielką niesprawiedliwością, gdyby ocalali nie otrzymali żadnego odszkodowania" – dorzucał działacz.
To najkrótsze podsumowanie pozwów, jakie w imieniu organizacji uchodźców z Mjanmy (dawniej Birmy) przygotowały cztery globalne firmy prawnicze (pierwszy został złożony w sądzie w San Francisco na początku grudnia). Pozywający domagają się łącznie ok. 150 mld dol. odszkodowania, które miałoby powetować straty społeczności Rohindża: wieloletnie prześladowania, represje, pogromy, gwałty i wypędzenia sprzed kilku lat, wreszcie – nędzę i niedole życia w obozach dla uchodźców. Dzisiaj się ocenia, że spośród liczącej 1,4 mln ludzi populacji Rohindżów w Birmie od 2015 r. uciekło poza granice państwa 900 tys. ludzi. Z tego jakieś 740 tys. w okresie zmasowanych akcji pacyfikacyjnych w latach 2016–2017. 100 tys. ludzi nadal jest przetrzymywanych w tymczasowych obozach koncentracyjnych, a kilkadziesiąt tysięcy zginęło.
W oświadczeniu, jakie wysłała brytyjskiej BBC jedna z kancelarii reprezentujących uchodźców, wskazano najważniejsze zarzuty wobec platformy społecznościowej Marka Zuckerberga: wzmacnianie wymierzonej w Rohindżów mowy nienawiści, zaniechanie „inwestycji w moderatorów" i specjalistów mających pojęcie o sytuacji politycznej w Mjanmie, zaniechanie usuwania postów czy profilów, które szerzyły nienawiść wobec tej grupy etnicznej czy w końcu – niepodejmowanie stosownych działań na czas pomimo ostrzeżeń organizacji humanitarnych i mediów.
Czytaj więcej
Po błyskawicznym podboju niemal całego Afganistanu możliwe, że przed talibami stoi trudniejsze wyzwanie. Poukładanie sobie relacji z poszczególnymi grupami etnicznymi tak, by uniknąć rebelii, które mogłyby podkopać ich dominację.
Realne problemy. Traktujemy je poważnie
Trudno zbywać te oskarżenia wzruszeniem ramion. „Musimy ich zwalczać tak, jak Hitler zwalczał Żydów"; „lejcie benzynę i podkładajcie ogień, niech spotkają swojego Allaha szybciej" – między innymi takie posty na temat Rohindżów znaleźli w sieci dziennikarze Reutersa w ramach „śledztwa" (zapewne lepsze byłoby słowo „research") na birmańskich stronach: zarówno indywidualnych profilach, jak i oficjalnych stronach reżimowych firm i instytucji. Niektóre, jak pierwsza z zacytowanych wyżej, pojawiały się już prawie dekadę temu. Praktycznie nikt nie ma wątpliwości, że przez kilka lat przed wybuchem kampanii przemocy w zamieszkiwanym przez Rohindżów stanie Arakan budowano atmosferę nienawiści i pogromów. Rola, jaką miał tu do odegrania Facebook, jest tym bardziej istotna, że mało kto w Birmie ma dostęp do alternatywnych źródeł informacji (uwzględniając nawet oficjalne media, których ton nie odbiegał zbytnio od cytowanych wyżej postów).