„Life is Strange: True Colors" sprawnie łączy wątki kryminalne z science fiction, ale dotyka też ludzkich emocji, lęków, nadziei i rozczarowań. Robi to co prawda kosztem swobody rozgrywki – wszystkie wydarzenia i zwroty akcji zostały przez twórców starannie zaplanowane – ale bez wątpienia potrafi wzruszyć.
Szczęśliwe dzieciństwo Alex i jej brata Gabe'a dobiegło końca wraz ze śmiercią ich matki. Niedługo po tym ojciec załamał się i stracił pracę. Nie był w stanie udźwignąć problemów, które spadły na jego barki, więc pewnego dnia spakował się i opuścił rodzinę. Dzieciaki rozdzielono, a teraz po latach Alex i Gabe spotykają się ponownie. Próbują zamieszkać razem w niewielkiej górniczej osadzie Haven Springs. Kto wie, może nawet odszukać ojca?
Jednak pewnego dnia dochodzi do wypadku, w wyniku którego ginie Gabe. Winnych nie ma, dlatego Alex postanawia odkryć prawdę o jego śmierci. Pomoże jej w tym niecodzienna umiejętność rozpoznawania uczuć otaczających ją ludzi, a nawet słyszenia ich myśli. Dzięki temu bohaterka pozna zaskakującą prawdę o tym malowniczym miasteczku i jego zwykłych-niezwykłych mieszkańcach. Spróbuje też poradzić sobie z własnymi emocjami.
Zabawę rozpisano na mniej więcej osiem godzin, przy czym „Life is Strange: True Colors" nie popędza gracza. Niczym każda dobra opowieść pozwala na spokojnie zastanowić się nad znaczeniem kolejnych wskazówek, do tego podelektować się pięknem otoczenia i zagłębić w problemy postaci pobocznych. I choć rozwiązanie zagadki okazuje się sztampowe, to produkt amerykańskiego studia Deck Nine zapada w pamięć. Chciałoby się częściej widywać takie gry.