Oczywiście. Nie tylko publikacja, ale pewnie także dzieła literackie i filmy, bo to fantastyczna, budująca historia tajnego polsko-żydowskiego sprzysiężenia na rzecz ratowania ludzkiego życia. Tylko najpierw musimy zakończyć prace związane z zebraniem i opracowaniem wszystkich źródeł.
Toczy się debata, czego było więcej: pomocy, bezinteresowności Polaków wobec Żydów czy krzywd. Ambasador Kumoch, zanim zajął się grupą berneńską, polemizował z szacunkami liczby Żydów zabitych rzekomo z winy Polaków – prof. Jan Grabowski oceniał ją na 200–250 tys. Pan ma na ten temat zdanie?
Na Zachodzie pokutują stereotypy, a przecież państwo polskie żadnej współpracy z Hitlerem nie podjęło, wręcz przeciwnie, zajmowało się pomocą i ratowaniem. Jednocześnie jest problem relacji polsko-żydowskich w kraju. Przygotowujemy publikację, która się do tych relacji odnosi. Problem polega na tym, że każda pojedyncza historia dotycząca współsprawstwa wpisuje się w negatywny stereotyp. Z kolei historie pokazujące pomoc udzielaną Żydom są odbierane jako próba wybielania Polaków.
Nie da się załatwić tego dylematu jednym, kilkoma zdaniami?
W tej chwili nie. Samo policzenie ocalałych Żydów jest trudne, liczby przyjęte przez prof. Grabowskiego są dobrane arbitralnie. Kiedy u nas w ośrodku zrobiliśmy na ten temat seminarium, ktoś zauważył: dane są tak niejasne, że badacz jest w stanie z powodzeniem pompować albo liczbę polskich zbrodniarzy, albo liczbę bohaterów. Po awanturze o nowelizację ustawy o IPN w Izraelu trafiłem na mnóstwo medialnych reakcji krzywdzących dla Polski. Historie dotyczące zwykłego bandytyzmu były uogólniane, łączone z rządem emigracyjnym, z Armią Krajową. Chaos pojęciowy. A wszystko jest tak naprawdę przed nami. Mamy źródła w postaci „sierpniówek", które może coś wyjaśnią.
„Sierpniówki" – co to takiego?
Akty oskarżenia na podstawie dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 31 sierpnia 1944 r. karzącego za współpracę z Niemcami, między innymi za przestępstwa przeciw Żydom. Jeżeli mamy do czynienia z informacją, że na jakimś terenie Polacy mordowali Żydów, co to oznacza? Szajkę kilku osób czy ruch społeczny? Zbadanie wszystkich „sierpniówek" może skorygować obraz, podważyć stereotyp polskiej wsi uczestniczącej w zagładzie Żydów.
Historia grupy berneńskiej to istotny konkret. Czy wcześniej, zbierając tak zwane zapisy terroru, doszliście do czegoś równie przełomowego?
Pierwszym krokiem było samo udostępnienie materiału, a nie jego analiza. Z założeniem: my zbierzemy źródła, historycy zaczną korzystać. W zeszłym roku zrealizowaliśmy projekt na temat doświadczenia dwóch totalitaryzmów, efektem była książka, zbiór esejów. Zgromadziliśmy interdyscyplinarny zespół autorów: prawników, filozofów, politologów, literaturoznawców. Szukaliśmy różnych spojrzeń i wrażliwości.
A jaki jest klucz zbierania źródeł?
Zaczęliśmy od rzezi Woli z początku sierpnia 1944 r., opublikowaliśmy zbiór kilkuset zeznań na ten temat i na tej podstawie zrobiliśmy międzynarodową konferencję prawników i historyków. Był William Shabas, był Michael Heller, Yoram Dinstein. Daliśmy im te zeznania i spytaliśmy, czy to spełnia kryteria ludobójstwa. Odbyła się debata podważająca twierdzenie, że jedynym ludobójstwem był Holokaust. Przecież podczas drugiej wojny światowej zginęło około 2,5 mln Polaków. To nie byli żołnierze.
W grudniu organizujemy konferencję na temat konwencji ONZ przeciw ludobójstwu z 1948 r. Te konferencje wiążą się z potrzebą umiędzynarodowienia takich tematów.
Macie źródeł na stulecia i bardzo mało czasu, żeby tym zainteresować świat.
Pracy jest dużo, ale nasze kwerendy pozyskane w krajach zachodnich dotyczą źródeł, z których nikt jeszcze nie korzystał. W ciągu kilku tygodni ogłosimy np. sensacyjne dokumenty i zdjęcia dotyczące Powstania Warszawskiego. A wydawało się, że wszystko o nim wiemy. Opowieść o drugiej wojnie światowej jest wciąż niekompletna. Grupa berneńska też jest tego przykładem. Bierzemy się do badania właśnie odzyskanego archiwum Abrahama Eissa. Zostało zakupione dzięki pieniądzom z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i zaangażowaniu Ambasady RP w Bernie. Nad udostępnieniem tego wszystkim zainteresowanym pracują właśnie badacze Instytutu Pileckiego.
Co można odkryć w zachodnich archiwach?
Na przykład kopie polskich filmów z czasów międzywojennych, ze znanymi aktorami, które w Polsce uznano za zaginione. A z historii drugiej wojny światowej można znaleźć listy ludzi do likwidacji przygotowane przez Niemców na początku wojny. Albo archiwa urzędów gestapo z poszczególnych miast Polski. Będziemy to digitalizować, żeby było dostępne dla każdego.
Podobno pomagacie też zachodnim badaczom.
Angielskiemu dziennikarzowi Jackowi Fairweatherowi, który pisze książkę o Witoldzie Pileckim. On trafił na raporty Pileckiego, zafascynowała go konspiracja w cieniu obozu śmierci. Wydać ma to Penguin. Pomagaliśmy mu w kwerendach, on nie zna polskiego.
IPN to wielki kombinat, wy gnieździcie się w pokoikach. Nie potrzeba wam większej maszynerii?
I dlatego doszło do połączenia dwóch instytucji w jedną, aby nadać naszym działaniom większy rozmach. Już dziś mamy świetny zespół. Młodzi i bardzo sprawni badacze, także teraz, gdy rozmawiamy, pracują w archiwach w kilku krajach europejskich i w ciszy tworzą wielkie rzeczy, na których historycy będą bazować przez wieki, opisując tragiczny XX wiek.
A ile takich osób przekopuje archiwa?
Kilkanaście. Rok temu zajęliśmy się nieznanymi materiałami komisji Narodów Zjednoczonych badającej zbrodnie z okresu drugiej wojny światowej. To potężny materiał, 450 tys. skanów, a dla nas szczególnie fascynująca jest część dotycząca Polski. Dowiadujemy się, jak wiele wiedział polski rząd na temat sytuacji w kraju, także losów Żydów. Nasi politycy mieli szczegółową wiedzę o funkcjonowaniu obozów koncentracyjnych, łącznie z nazwiskami członków załogi. Historię aresztowania profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego jesienią 1939 r. zrekonstruowano tak, że z pewnością relacje pochodziły od naocznych świadków. Na wiele sposobów informowaliśmy o tym aliantów, a te dokumenty są tego dowodem.
Gdzie to wszystko będzie dostępne?
Stworzymy bibliotekę Instytutu Pileckiego oraz archiwum cyfrowe, tak aby każdy zainteresowany historią mógł skorzystać z tych materiałów w jak najprostszy sposób. Kładziemy też ogromny nacisk na tłumaczenie materiałów na język angielski. Co ważne, nowa ustawa daje nam prawo przyznawania grantów i stypendiów na badanie historii Polski także obcokrajowcom.
Sami staraliście się o granty, teraz będziecie je dawali innym.
Robimy wszystko, aby się włączyć do międzynarodowej dyskusji naukowej. Nie tylko stypendiami, także obecnością na najważniejszych konferencjach na świecie czy udostępnianiem materiału cyfrowego w prosty sposób zagranicznym historykom. Byłem w styczniu 2018 r. na zjeździe American Historical Association w Waszyngtonie. Przysłuchiwałem się dyskusji panelowej o tym, jak uczyć historii Polski na amerykańskich uczelniach. Pewna Amerykanka zaczęła narzekać, że brak jej polskich źródeł dotyczących niemieckiej okupacji na naszych ziemiach. Z dumą mogłem podnieść rękę i powiedzieć jej, że są takie źródła w sieci – i to po angielsku. To jest sens naszej pracy – dostępność.
Prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński zapowiadali uhonorowanie Ukraińców, którzy pomagali Polakom podczas rzezi wołyńskiej. Czy tacy ludzie znajdą się pośród odznaczonych z rekomendacji instytutu?
Mogę potwierdzić, że kandydaci do odznaczenia to także obywatele Ukrainy.
Na pierwszej liście będą przede wszystkim osoby, które pomagały Żydom?
Nie mogę podać więcej szczegółów. Uhonorujemy osoby, których działalność pokazuje, że w czasie drugiej wojny światowej na polskich ziemiach oprócz zbrodni, zniszczenia, demoralizacji zdarzały się rzeczy piękne i szlachetne.
Wojciech Kozłowski jest doktorem historii, przed objęciem funkcji dyrektora Instytutu Witolda Pileckiego był zastępcą dyrektora ds. programowych Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95