Kolorowy rewolucjonista

Szymon Konarski wylądował na historycznej ławce rezerwowych. Był zbyt nieokiełznany, by znaleźć się w pierwszym składzie

Aktualizacja: 08.03.2008 07:01 Publikacja: 08.03.2008 00:36

Kolorowy rewolucjonista

Foto: Wikipedia

Red

Dwór w Dobkiszkach stoi na lekkim wzniesieniu. W cieniu zdziczałych jabłonek pasą się krowy.– Może je przepędzę – zaproponowała leciwa pastereczka, widząc że chcę zrobić zdjęcie.

Nie miałem nic przeciwko rogaciźnie, a ten, dla kogo tu przyjechałem, może by się nawet cieszył, że chłopskie mućki skubią pańską trawę. Dwieście lat temu, 5 marca 1808 roku, urodził się tu Szymon Konarski – wybitny oficer powstania listopadowego, działacz emigracyjny, zaliwszczyk, wydawca i poeta. Zasłynął jako organizator najpotężniejszej przed 1861 r. siatki konspiracyjnej, nieugięty w śledztwie męczennik.Mniej się pamięta, że Konarski był też ciekawym pisarzem politycznym, który sformułował bardzo nowoczesny program „wybicia się na niepodległość”. Zawierał on postulaty radykalnych reform społecznych, ale także odważne wizje współpracy narodów uciemiężonych przez carat. „Oswobodzenie Polski przez wojnę lub rewolucję, oswobodzenie ludów północno-wschodnich… jest naszym celem” – pisał. Był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli, że bez przemian wewnętrznych w Rosji Polska nie odzyska wolności.

Deportowany z Prus do Belgii, ze Szwajcarii do Francji, z Francji do Anglii, szybko się też przekonał, co znaczy realpolitik zachodnich mocarstw. Wyzbyty uprzedzeń społecznych, wyznaniowych i narodowościowych był otwarty na ludzi różnych stanów i poglądów. Z nadprezydentem Prus Schonem rozmawiał o wyzwoleniu chłopów, w Petersburgu spotykał się z przedstawicielami rosyjskich elit, zwracając się do Żydów Rzeczypospolitej, nazywał ich (czy nie jako pierwszy?) „Polakami wyznania mojżeszowego”. Do rangi symbolu urasta fakt, że to rosyjski oficer Kuźmin-Karawajew zorganizował spisek, by go uwolnić z więzienia, a doniósł o tym Polak Orzeszko.

Stary dwór w Dobkiszkach się nie zachował. Obecny budynek powstał przed pół wiekiem i jest dość udaną repliką oryginału. W czasach sowieckich mieściła się tu szkoła i stanica pionierska. Posiadłość ma od niedawna nowych właścicieli, ale nie przebywają tu na stałe. Stróż mieszka samotnie w domku nieopodal dworu. Zaprasza do siebie i pokazuje pisane na maszynie książki o Konarskim i jego czasach. Los pokolenia konarszczyków nie jest mu obcy. Jego ojciec był po wojnie więziony na Syberii, a potem przez długie lata nie pozwalano mu wrócić na Litwę.

– To ja pojechałem do niego – mówi stróż. – Mieszkaliśmy tam aż do lat 70.

Zsyłka, katorga, Sybir brzmią dziś dość abstrakcyjnie. Tu jednak zupełnie niedawno były czymś przerażająco teraźniejszym. Czy historia przestanie się kiedyś powtarzać?

W lipcu 1834 r. Konarski był w Szwajcarii. Nie miał pieniędzy. Pisał, że nie może wyjść na ulicę, bo ma jedną brudną koszulę; ponadto kilka dni wcześniej ktoś postawił mu piwo i on teraz nie chciał go spotkać, bo nie miał jak się zrewanżować. Szukał pracy, był głodny. Przy wiejskiej drodze dostrzegł krzak malin – „…i kiedym pierwszą malinę niósł do gęby, przypomniały mi się maliny z Dobkiszek, na które z Tobą Stanisławie, dziećmi będąc, biegaliśmy nad brzeg kanału. Przypomniało mi się, matko moja, jak moja dziecinna dusza radowała się, kiedym ci je przynosił na ręku…”.

Tuż za dworem w Dobkiszkach sączy się lichy strumyczek. Malinowy chruśniak rośnie gęsto. Przyroda lubi się powtarzać.

Pani Janina Hajdukiewicz jest najstarszą mieszkanką podwileńskiej Krzyżówki.

– Do mnie tu różni przyjeżdżali… – mówi lekko zblazowana – …z gazety nawet. Ja dużo pamiętam.

Pani Janina rozwodzi się szeroko nad kolejami swego losu na tle burzliwej epoki. Pytam o karczmę. – Była tu karczma, ale w czasie wojny rozebrali; należała do Jankiela. Dobrze z nim żyliśmy, bo jak letnicy i bałaguły do niego zjeżdżali, to brał u nas mleko, jaja. A dlaczego pan pyta o tę karczmę? Coś tu z nią było… – zamyśla się. – Mama opowiadała, że tu kogoś łapali, że niby biali z czerwonymi… Ktoś dokumenty do ognia rzucił. Ale to nie za tamtej wojny, to dawniej jeszcze, het temu!Mama pani Janiny nie chodziła do polskiej szkoły, wygląda więc na to, że w ludowej pamięci przetrwało jakieś wspomnienie o aresztowaniu Konarskiego.

W 1835 r. Konarski wrócił do kraju. Szybko wciągnął do spisku około trzech tysięcy osób od Dorpatu do Odessy. Jego biograf Alina Barszczewska pisze, że udało mu się to w znacznym stopniu dzięki „osobistemu urokowi i wyjątkowej umiejętności zjednywania sobie ludzi… Niemal wszyscy późniejsi konarszczycy, a także inni znający Konarskiego, utrwalili w pamiętnikach, relacjach i wspomnieniach szczególnie silne wrażenie, jakie na nich wywierał. Osobowość Konarskiego fascynowała…”, a jego działalność spędzała sen z powiek „najwyższym czynnikom” państwa, nie tylko zresztą rosyjskiego. Gdy jesienią 1837 r. do Wilna przyjechał car Mikołaj I, gubernator Dołgoruki meldował, że na Litwie panuje spokój. „A Konarski? – miał wtedy krzyknąć imperator. – Ja wiem, że on tutaj!”.

Konarski był śmiały, przebiegły i świetnie zorganizowany, często zmieniał miejsce pobytu i dokumenty. Carskim agentom może nigdy nie udałoby się go pochwycić, gdyby nie pomoc niemieckich i przede wszystkim francuskich kolegów. Dokładny rysopis i wyczerpujące informacje o „jednym z najwybitniejszych, ogromnie niebezpiecznym, przebiegłym i szaleńczo odważnym emisariuszu” na osobistą prośbę króla Ludwika Filipa zostały przekazane Mikołajowi IW maju 1838 r. Konarski przybył do Wilna. Chciał kupić maszynę drukarską. Nie wiedział, że policja depcze mu po piętach. Tylko dzięki zimnej krwi i brawurze udało mu się wyrwać z pułapki zastawionej w winiarni Rosenthala. Po kilku dniach wyjechał w przebraniu z miasta. W karczmie w Krzyżówce, pierwszej stacji w drodze na Mińsk, na moment stracił czujność. Został rozpoznany przez policjanta, notabene Polaka, i aresztowany. Wielomiesięczne więzienie i śledztwo u bazylianów było ostatnim, najbardziej ponurym, a zarazem heroicznym okresem, który w znacznym stopniu ukształtował jego legendę. Konarski, poddany wyszukanym torturom moralnym i fizycznym, się nie ugiął. Wspierał złamanych, bronił współoskarżonych, nie wydał nikogo. Brał na siebie wszystkie winy, nawet te, do których przyznali się już inni – udawał oburzenie, że próbują oni przywłaszczyć sobie jego „zasługi”, podpowiadał, w jaki sposób mają kłamać, by obciążać tylko jego.

Zajmującym świadectwem jego ostatnich dni są wspomnienia Stanisława Szumskiego, byłego marszałka szlachty powiatu wileńskiego. Szumski był najwyższym rangą i majątkiem spośród dotkniętych wówczas represjami. Zostawił ciekawy portret psychologiczny Konarskiego, choć na dobrą sprawę nigdy się z nim nie spotkał. Ich cele sąsiadowały i znaleźli oni oryginalny sposób komunikacji. Rozmowy były zakazane, ale można było śpiewać, więc panowie wyśpiewywali swe dialogi po francusku. Surowa, żołnierska relacja Szumskiego ma wartość dokumentu. Szczególnie wstrząsająca jest wymiana myśli „o dobrej śmierci” w przeddzień egzekucji. Szumski radzi Konarskiemu, by spotkał się z pastorem, a ten odpowiada, że nie zależy mu na kapłanie swego wyznania, ale na kimś inteligentnym i nie szpiclu, który w ostatniej godzinie próbowałby coś z niego wyciągać.

Pan doktor prowadzi mnie posępnymi podwórkami wileńskich chruszczowek – czynszówek zbudowanych za Nikity Siergiejewicza.– Sam już tu dawno nie byłem – rozgląda się zafrasowany. Zaczepia starszą panią z pieskiem, ale ona nie słyszała o żadnym pomniku. – Może to na Konarskiego, dwie przecznice dalej – sugeruje, wskazując na budynki litewskiej telewizji. Konarski jest dziś na Litwie jedną z najbardziej znanych postaci… tyle że w podobny sposób jak u nas Woronicz! Mijamy jeszcze jeden zaułek. W prześwicie ulicy Wiwulskiego nieduży trójkątny skwer. Jest. Poczerniały sztuczny kamień z betonową podporą. U szczytu dwa ukręcone pręty, które podtrzymywały kiedyś metalowego orła. Na płycie krzyż opleciony cierniem i napis, że w tym miejscu rozstrzelano Szymona Konarskiego. Tą samą informację po litewsku podaje metalowa tabliczka przed pomnikiem.

Karę śmierci wymierzano w przedrewolucyjnej Rosji dość rzadko, tylko wobec szczególnie niebezpiecznych i nierokujących poprawy przestępców. Za takiego uznano Konarskiego. Jednocześnie, w drodze łaski, skazano go na rozstrzelanie, a przypomnijmy, że kilkanaście lat wcześniej przedstawicieli świetnych rosyjskich rodów, dekabrystów, hańbiąco wieszano.

Egzekucja była publiczna. Gdy huknęła salwa, z tłumu wyskoczył młody człowiek, dopadł ziemi przed dymiącymi jeszcze lufami i nagarnął w czapkę ziemi z krwią męczennika. Był to Aleksander Wejsztord, student medycyny, prawosławny, w konsekwencji zesłaniec.

„Tak skończył Konarski, uwielbiany nie tylko przez swoich, nawet tych, co przez niego cierpieli, ale i przez Moskali, którzy oddawali sprawiedliwość jego szlachetnemu charakterowi” – pisze Szumski we wspomnieniowym epitafium.

– Niech pan czyta. – Doktor każe zgiąć kark przed płytą. Tuż nad ziemią ledwo widoczne słowa „ale Polskę zbaw Panie!”. – To z wiersza jego napisanego w noc przed śmiercią – wyjaśnia.

– Że też udało się wam zachować pomnik z takim napisem – mówię wzruszony.– Myśli pan, że to nasza zasługa? To wszystko dzięki Sowietom! Oni potrzebowali nas, Polaków, i naszych miejsc pamięci, by szachować Litwinów. To dlatego nie zburzyli mauzoleum Piłsudskiego i rozwijali polskie szkolnictwo. Dziel i rządź! Trzydzieści kilometrów stąd, na Białorusi, mieszkali tacy sami Polacy, ale tam pomniki zniszczono, a szkół nie zakładano. Dlaczego? Bo Białorusini byli lojalni, a Litwini nie. Tak że to nie zasługa naszych działaczy. Im i dzisiaj to niepotrzebne. Co się dziwić, wystarczy spojrzeć w ich życiorysy – dawna kołchozowa nomenklatura i drobni aparatczycy. Chodziłem ja w sprawie tego pomnika do Związku Polaków, a oni – niech samorząd się tym zajmie. W samorządzie – to wasz „polski” pomnik, to wy o niego dbajcie. To ja znów do naszych działaczy – naciśnijcie wy na samorząd, przecież macie tam swojego wicemera… Kamień wystawiła przed wojną parafia kalwińska, to może niech teraz kalwini płacą – ironizuje gorzko.

Nazwisko Konarskiego figuruje w podręcznikach historii, nie można więc powiedzieć, że został zapomniany. Z drugiej strony jednak zawsze traktowano go z pewnym dystansem, niewspółmiernym do jego wyjątkowości. Przed wojną, gdy wykuwał się stereotyp Polaka katolika, mogła razić jego „heretyckość”, a zapewne jeszcze bardziej indyferentyzm religijny. Można się było spodziewać, że ze swoim wolnomyślicielstwem i radykalizmem społecznym zrobi karierę w PRL. Braterstwo z Kuźmin-Karawajewym predestynowały go dodatkowo do roli pioniera przyjaźni polsko-radzieckiej. Ale nadając nazwy ulic i przydzielając patronów szkołom, wstrzemiężliwie sięgano po Konarskiego. Miał wystąpić na banknocie, w wyselekcjonowanej grupie „postępowych” bohaterów okresu zaborów. Na pięćsetce widniał Kościuszko w chłopskiej sukmanie, „paryski komunista” Dąbrowski na dwusetce, na popularnej stówie suchotniczy Waryński, na dwudziestce Traugutt. Na pięćdziesiątce miał iść właśnie Konarski, ale wyparł go, niepasujący do reszty towarzystwa, generał Świerczewski.

Kluczem do zrozumienia tej sytuacji wydaje się dziennik Konarskiego odnaleziony w moskiewskich archiwach po wojnie i wydany w Polsce w niewielkim nakładzie w 1972 r. Te bardzo osobiste zapiski obejmujące lata 1831 – 1834 ukazują autora w całym jego ułomnym człowieczeństwie. Bulwersują zwłaszcza fragmenty opisujące życie w Besancon, wypełnione nadużywaniem trunków i przygodnymi relacjami o charakterze erotycznym. Dziennik pełen jest zatem wyznań w stylu „wieczorem ogromna pijatyka… Malinowski w pysk mnie wyrżnął” albo „od rana zaczęliśmy pić z Rokickim”, czy rozbrajających konstatacji, jak ta ze stycznia 1832 r. – „zawsze zły jestem, jak niewiele wypiję”. W kwestii podbojów miłosnych Konarski bywa tylko trochę mniej dosadny, a enuncjacje w stylu: „przyszła do mnie z tytuniem, chciałem kupić cztery paczki… została dłużej, nie musiałem wydawać reszty” należą do najdyskretniejszych. Liczba kobiet, które Konarski wówczas poznał (także w sensie biblijnym), wprawia w podziw i zakłopotanie… Ktoś taki nie mógł być wzorem dla młodzieży. To nic, że wszystkie te ekscesy mają w tle głęboką depresję, a autor się skarży na „mordującą jednostajność”. Konarski musiał wylądować na historycznej ławce rezerwowych. Był zbyt wielki, by go po prostu wykreślić, a jednocześnie zbyt nieokiełznany, by stanąć w pierwszym składzie.Dobry czas na Konarskiego mógłby przyjść teraz, i to nie tylko dlatego, że rozluźniły się standardy obyczajowe. Fakt, iż był on tak ludzki, a zarazem potrafił być tak heroiczny, to poniekąd atut. W galerii ascetycznych, odhumanizowanych, zabalsamowanych i nieodwracalnie zmineralizowanych bohaterów jego postać pali się żywymi, mocnymi barwami, które chyba lepiej przemówiłyby do młodych, czujących fałsz narodowych hagiografii. W jego współczesnym wizerunku mógłby się nawet znaleźć fakt, że był przystojny! Gdyby zginął za wiarę, a nie za ojczyznę, zapewne zostałby kanonizowany, a koleje losu żołnierza, grzesznika, wreszcie męczennika przypominają żywot świętego.

Ale jest jeszcze jeden powód dla odkurzenia Konarskiego. Polska uchodzi za inicjatorkę demokratycznych przemian w Europie Wschodniej. Symbolem tego stała się ukraińska pomarańczowa rewolucja. Samozachwyceni własnym prometeizmem ignorujemy opinie krytyczne. Szkoda, bo moglibyśmy się dowiedzieć z nich wiele o sobie. Koronnym zarzutem naszych adwersarzy ze Wschodu jest to, że Polska eksportuje kolorowe rewolucje, by osłabić swych sąsiadów, łatwiej nimi manipulować i odzyskiwać dawne wpływy, że to nowa forma kulturowo-gospodarczego kolonializmu. Najgorsze, że sami dostarczamy do tego argumentów. Głosząc o naszej historycznej misji na Kresach i polskich zasługach cywilizacyjnych, pouczając Ukraińców i Białorusinów jak młodszych braci, zapominamy, że wspaniałe dla nas dziedzictwo Rzeczypospolitej jest tam odbierane niejednoznacznie, często kojarzone z podbojem i wyzyskiem. To trochę tak, jakby kanclerz Kohl uzasadniał niemieckie wsparcie dla polskich reform tradycjami krzyżackiego kulturtragerstwa!

Dlatego powinniśmy przeakcentować naszą retorykę wobec wschodnich sąsiadów, przestać ich truć ckliwym sienkiewiczowskim rewizjonizmem, podkreślać, że nasze hasło to nie „Drang nach Osten”, ale „równi z równymi, wolni z wolnymi”. Patronem takiej wizji, ikoną kolorowych rewolucji mógłby się stać właśnie Konarski. Ze swym nieskazitelnym egalitaryzmem, otwartością i prawością, a do tego zawadiackim luzem nadawałby się do tej roli znakomicie. Komuś takiemu nie można by zarzucić zaborczości, interesowności, megalomanii czy też jezuityzmu – o jakim trąbiły swego czasu kremlowskie media (choćby dlatego, że był ewangelikiem!). Jeśli nikogo to nie przekona, to przynajmniej wytrąci argumenty.

I nie miejmy złudzeń, że nasza aktywność spotka się z wielkim entuzjazmem w Berlinie czy Paryżu. Sam Konarski takich iluzji nie miał.

Dwór w Dobkiszkach stoi na lekkim wzniesieniu. W cieniu zdziczałych jabłonek pasą się krowy.– Może je przepędzę – zaproponowała leciwa pastereczka, widząc że chcę zrobić zdjęcie.

Nie miałem nic przeciwko rogaciźnie, a ten, dla kogo tu przyjechałem, może by się nawet cieszył, że chłopskie mućki skubią pańską trawę. Dwieście lat temu, 5 marca 1808 roku, urodził się tu Szymon Konarski – wybitny oficer powstania listopadowego, działacz emigracyjny, zaliwszczyk, wydawca i poeta. Zasłynął jako organizator najpotężniejszej przed 1861 r. siatki konspiracyjnej, nieugięty w śledztwie męczennik.Mniej się pamięta, że Konarski był też ciekawym pisarzem politycznym, który sformułował bardzo nowoczesny program „wybicia się na niepodległość”. Zawierał on postulaty radykalnych reform społecznych, ale także odważne wizje współpracy narodów uciemiężonych przez carat. „Oswobodzenie Polski przez wojnę lub rewolucję, oswobodzenie ludów północno-wschodnich… jest naszym celem” – pisał. Był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli, że bez przemian wewnętrznych w Rosji Polska nie odzyska wolności.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy