Austria to kraj niemiecki, więc jasne, że Hitler go przyłączył, choć Mussoliniemu trochę żal „starej dobrej Austrii”. Hiszpania ma szansę (jeśli frankiści wygrają wojnę domową), ale generalnie fatalnie na stanie narodu odbiła się dominacja arabska. Dlatego są gnuśni, lubią tylko żreć i spać, a zamiast Hiszpanów w wojnie domowej dla Franco wojuje włoski kontyngent i lotnictwo.
[srodtytul]Hitler to fajny kumpel[/srodtytul]
W sytuacji tak głębokiej i powszechnej degrengolady narodów należy nimi rządzić twardą ręką. „Czasy demokracji minęły. Zwyciężają dyktatury. Państwa starego stylu przestały funkcjonować. Tworzą bałagan. Jeden powinien rządzić. My z Hitlerem tworzymy wspólną potęgę i wspólnotę idei. Jesteśmy uosobieniem idei i narodu. W Berlinie podczas parady spacerowaliśmy jak dwóch bogów w obłokach. On w brunatnej, a ja w czarnej koszuli. Niemcy niosą Hitlera, ja niosę Włochy”.
Przy czym „Hitler jest bardzo sympatyczny. Śmieje się, żartuje. Przede mną zawsze czuje respekt, ale zawsze udaje mi się go rozśmieszyć. Fajny kumpel. Jest sentymentalny, ale ma napady agresji. A ten Goebbels – co za poczucie humoru! Jaki żywy. Ciągle żartowaliśmy. On jest bardzo, bardzo włoski. A Goering, wierny, lojalny Goering, coraz bardziej okrągły, jest przezabawny. Ci Niemcy są przesympatyczni”.
W takim towarzystwie miło ruszyć na podbój świata. Mussolini słusznie przewiduje zbliżającą się wielką wojnę i choć opowiada Claretcie o wojennych okropnościach, które sam przeżył, to uważa, że „wojna dobrze robi mężczyźnie, hartuje go. Mężczyźnie potrzebna jest walka. Żołnierz, padając na polu chwały, uświęca swym ciałem ziemię, której broni, użyźnia ją świętą wiarą, dla której zginął”.
[srodtytul]Spójrz na tę szczękę [/srodtytul]
Oczywiście wychować narodu i poprowadzić go na wojnę nie może byle kto. Tylko człowiek szczególnie obdarzony łaską przez Boga i naturę. Prawdziwy Wódz. Mussolini czuje się pomazańcem i boskim darem dla Italii.
Z zapisków Claretty wynika niezbicie, że dalece dominującym elementem osobowości Duce jest chorobliwa wprost megalomania i pycha. Nierzadko trąci Falstaffem i Papkinem. „Taki człowiek jak ja rodzi się raz na kilkaset lat. Już jako dziecko miałem w sobie porażającą siłę. Czułem ją w sobie, czułem w sobie coś nadzwyczajnego, dzikiego. Niczego i nikogo się nie bałem. Już w szkole byłem przywódcą. Czuli, że jestem lepszy. Bo jestem siłą natury. Jak huragan, jak trzęsienie ziemi. Nie do powstrzymania”.
Pokazując Claretcie swoje najnowsze zdjęcie, zachwala: „Spójrz na tę mocną, zdecydowaną szczękę, na ten nos, na te usta. Teraz rozumiem, że kobieta może się zakochać w takim mężczyźnie i trzymać jego zdjęcie pod poduszką”. Przy innej okazji: „Zbudowałem trzecie imperium świata. Napoleon zrobił więcej, ale ja nie miałem jeszcze okazji walczyć w tylu wojnach”.
Z opowieści o przebiegu konferencji w Monachium: „Nie mieli już żadnych pomysłów. Gubili się w dyskusjach. Wtedy wziąłem sprawy w swoje ręce. Zaraz mnie posłuchali. Hitler, którego tylko ja umiałem uspokoić, powiedział w końcu: jeśli tak chce Mussolini, to tak zrobię. Pogodziłem ich wszystkich i uratowałem pokój na świecie. Włosi mogą być spokojni, bo ja jestem. Czujny, zawsze gotowy. Chcę mieć pomnik, jak niewzruszony spoglądam z ogromną szpadą w dłoni, prostą i długą na dwa metry. Żeby dzieci wiedziały, jak wyglądał Mussolini. Będą o mnie dyskutować jeszcze 60 lat po mojej śmierci”.
[srodtytul]Pełnokrwisty antysemita[/srodtytul]
Te i podobne rojenia sprowadziły na Włochy klęskę i niemal pół miliona ofiar. Dla włoskiej opinii publicznej, historyków i biografów Mussoliniego sporym zaskoczeniem jest to, że – jak się okazuje – w te brednie i własny mit święcie wierzył. Podejrzewali bowiem, że za fasadą płomiennych przemówień, bufonady i operetkowych min krył się nawiedzony cynik, manipulant i polityczny spryciarz. Innym zaskoczeniem, a jednocześnie ciosem dla „wybielaczy” Mussoliniego, których we Włoszech do dziś nie brakuje, jest zaświadczony przez pamiętniki rasizm i zwierzęcy wręcz antysemityzm Duce.
Dotychczas sądzono, że ustawy rasowe z 1938 r. Mussolini wprowadził pod naciskiem Hitlera i w imię niejasnych, własnych politycznych kalkulacji. Zwłaszcza że miał przecież żydowską kochankę Margheritę Sarfatti, pisarkę i krytyka sztuki, która napisała w 1925 r. biografię Duce przetłumaczoną na 17 języków. Poza tym ustawy rasowe, jakkolwiek haniebne, jednak traktowały Żydów sporo łagodniej niż ustawy norymberskie Trzeciej Rzeszy.
Tymczasem Mussolini zapewnia Clarettę: „Byłem rasistą od 1921 r. Nie wiem, jak mogą mówić, że naśladuję Hitlera. Chce mi się śmiać”. Dodaje przy okazji, że Sarfatti „śmierdziała jak wszyscy Żydzi”. Dlatego, jak mówi, ogarnęło go obrzydzenie i ją porzucił. Przyznaje, że ten związek był ogromnym błędem.
To z pewnością kłamstwa, zwłaszcza że w ruch faszystowski zaangażowanych było bardzo wielu Żydów. Jakkolwiek gros antysemickich tyrad Mussolini wygłasza Claretcie w 1938 r., gdy wprowadzał rasistowskie ustawodawstwo, kompletnym zaskoczeniem jest to, że pierwsze zanotowała w pamiętniku rok wcześniej, gdy problem Żydów we Włoszech w ogóle nie istniał. Już wtedy, w 1937 r., Mussolini był pełnokrwistym, zajadłym antysemitą, po uszy zaangażowanym emocjonalnie w „obronę rasy” – nie tylko białej, ale też włoskiej.
Co więcej, z lektury pamiętnika jasno wynika, że to z powodu fanatycznej wiary w tę obłędną ideologię, a nie w imię politycznej kalkulacji, zdecydował się popaść w niewygodny konflikt z papieżem Piusem XI, zresztą zaprzysięgłym wrogiem nazizmu i faszyzmu: „Nie masz pojęcia, ile szkody ten papież wyrządził Kościołowi. Są głęboko wierzący katolicy, którzy go nienawidzą. Stracił poparcie niemal w całym świecie. I całe Niemcy. Jestem jedynym, który wspiera tę upadającą religię. Papież robi rzeczy haniebne. Żeby powiedzieć, że jesteśmy podobni do Semitów, że jesteśmy jak oni, że w naszych żyłach płynie ta sama krew! Albo żeby zezwalać na małżeństwa między różnymi rasami. Chciałby, żeby Włoch żenił się z Murzynką”.
Zapowiadał nawet Claretcie, że zerwie konkordat, jeśli papież będzie bronił Żydów. Naturalnie perorował o bogobójcach, „bo Chrystus nie był z ich rasy”.
W intymnej relacji Claretty intelektualna ciasnota horyzontów Duce poraża i znów prowokuje pytanie, które od lat prześladuje Włochów: jak to się stało, że człowiek o takiej mentalności bezdyskusyjnie zapanował nad narodem słynnym z intelektualnego i artystycznego wyrafinowania swoich elit, zdobywając sobie w dodatku niekłamane uznanie Winstona Churchilla?
Lektura potwierdza też, że z bliska zło jest banalne, fascynujące i trudniejsze do uchwycenia. Bystra w końcu dziewczyna z dobrego domu, żywo interesująca się kulturą i sztuką, słyszy, że szaleniec chce wymordować wszystkich Żydów, a gdyby mógł, to 4 miliony Włochów, że zionie nienawiścią i prowadzi kraj ku wojnie, by tak opisać go na przejażdżce konnej: „Jest piękny, opalony. Na białym koniu jest boski, potężny jak Bóg wszechmocny. Pędzi jak piorun pośród wiwatujących tłumów”.
Trzeba jednak przyznać, że w 1938 r. Mussolini był bóstwem, geniuszem i wspaniałym darem opatrzności w optyce niemal wszystkich Włochów.