Claretta i Duce

Kochanka Mussoliniego oprócz rozterek serca skrupulatnie przelewała na papier treść jego wynurzeń na temat spraw banalnych, ale też wagi państwowej.

Publikacja: 24.12.2009 14:00

Benito Mussolini demonstruje rzut granatem gazowym, 1935 r.

Benito Mussolini demonstruje rzut granatem gazowym, 1935 r.

Foto: Getty Images

Niezmordowany, ckliwy kochanek, żałosny rezoner i drobny krętacz. Protagonista historii i scen wyjętych z operetki. Nieustraszony wódz narodu, który jak ognia boi się żony. Antysemita z żydowską kochanką. Rewolucjonista i mieszczuch do szpiku kości – to Benito Mussolini wyłaniający się z kart dziennika obsesyjnie zauroczonej nim Claretty Petacci, najsłynniejszej z licznych kochanek dyktatora, która towarzyszyła mu przez ostatnie dziewięć lat życia. Również przed plutonem egzekucyjnym, a nawet po śmierci, bo na mediolańskim Piazzale Loreto zwłoki kochanków powieszono za nogi obok siebie.

Claretta zaczęła prowadzić swój dzienniczek w 1932 r., gdy po raz pierwszy rozmawiała z Mussolinim. Zapiski poświęcone są wyłącznie Duce. 18 kwietnia 1945 r., dziesięć dni przed śmiercią, zanim wyruszyła w ostatnią podróż w zmierzającym do Szwajcarii konwoju Duce, oddała pamiętniki hrabinie Rinie Cervis. Ta zakopała je w swoim ogrodzie w Gardone pod Brescią.

W 1950 r. znaleźli je karabinierzy. Dzienniki zostały zarekwirowane, a starającym się o ich odzyskanie rodzicom Claretty prokurator wyjaśnił, że „opublikowanie tych dokumentów mogłoby zaszkodzić międzynarodowym stosunkom z innymi krajami”. W końcu dzienniki obłożono 70-letnim sekwestrem. Dlatego teraz opublikowano tylko te z lat 1932 – 1938 (Claretta Petacci „Mussolini segreto. Diari 1932 – 38”, Rizzoli). Następne będą wydawane w miarę upływu moratorium.

Dziennik rozpędza się bardzo powoli. Pierwsze pięć lat to zapis sporadycznych rozmów telefonicznych z Duce, kopie wysyłanych mu bilecików i listów, stenogramy zdawkowych konwersacji w Palazzo Venezia. Na dobre pamiętnik rozpoczyna się w 1937 r., gdy są już od roku kochankami. W 1938 r. Claretta wypełniła nieco rozchwianym, niespokojnym pismem aż 1810 stron.

To głównie ociekająca erotyzmem i dysząca zazdrością kronika burzliwych wypadków miłosnych, świadectwo bezgranicznego uwielbienia i oddania, ale i wielkich cierpień z powodu notorycznych zdrad dyktatora, którego natura obdarzyła niespożytą energią seksualną. Szczęściem żyjąca bez reszty opętańczą miłością Claretta miała bardzo dużo czasu i żadnych innych zajęć. Mussolini wpadał nawet kilka razy dziennie, ale zawsze nocował w domu.

Czekając na swego 30 lat starszego kochanka, niemal każdego dnia oprócz rozterek serca skrupulatnie przelewała na papier treść rozmów, wynurzeń Duce na temat spraw banalnych, ale też wagi państwowej. Dzięki temu powstał specyficzny i jedyny w swoim rodzaju portret Mussoliniego, bo malowany z tak bliska. Stanowi świetne uzupełnienie wspomnień kamerdynera Quinto Navarry czy dzienników zięcia Galeazzo Ciano. Pamiętniki Claretty utkane są jednak głównie z miłosnej obsesji. To z pewnością skarb dla biografa. Fascynujący materiał, który mógłby zainteresować historyka, pojawia się nieco obficiej dopiero pod koniec lektury (wizyta Hitlera, układ w Monachium, wprowadzenie ustaw rasowych). Jeśli ostatnie 100 stron opublikowanej części dzienników jest zapowiedzią tego, co się dzieje na dalszych, objętych na razie tajemnicą, następne wydanie może być naprawdę sensacją.

[srodtytul]Umrzeć z Waszą Ekscelencją[/srodtytul]

Przyszła na świat w Rzymie w 1912 r. Ojciec Francesco Saverio Petacci był dyrektorem rzymskiej kliniki i lekarzem papieża Piusa XI. Matka Giuseppina Persichetti, też rzymianka, pochodziła z zamożnej mieszczańskiej rodziny.

Clara ukończyła szkołę średnią. Miała talent do malarstwa i gry na skrzypcach. Mussoliniego spotkała przypadkiem 24 kwietnia 1932 r. Dyktator, pędząc swoim autem nad morze do Ostii, wyprzedzał otwarty samochód Petaccich. 20-letnia wówczas Claretta rozpoznała Mussoliniego i wpadła w entuzjazm. Mussolini, zaintrygowany żywiołowymi oznakami uwielbienia, zatrzymał samochód i wdał się z Clarettą w krótką rozmowę. Młoda dama rezolutnie poprosiła o spotkanie i tak rozpoczęła się ta tragiczna znajomość. Claretta usiłowała wykorzystać ją do uzyskania przywilejów dla ojca, narzeczonego (wówczas w wojskowej szkole lotniczej) i brata. Jak wynika z zapisków, Mussolini pomógł tacie Claretty wygrać proces sądowy i zaprotegował go jako autora tekstów medycznych do „Il Messagero”. Przyśpieszył też cywilną karierę brata Marcello i wojskową narzeczonego Riccardo Federiciego.

Młodzi pobrali się w 1934 r. Claretta zamieszkała z mężem koło bazy wojskowej w Orbetello w Toskanii, skąd już niedługo zaczęła słać błagalne listy do Duce, skarżąc się, że mąż ją bije. Prosiła, by Mussolini wysłał go do Afryki, „w miejsce, gdzie się naprawdę cierpi, gdzie zapłaciłby za wyrządzone mi krzywdy”. Federici, choć sporo później, wylądował w biurze attaché wojskowego w Tokio. Claretta w 1936 r. uzyskała separację i wróciła do Rzymu, do domu rodziców położonego tuż przy Villa Torloni, gdzie mieszkali Mussolini. Ze swoich okien widziała wjazd i część parku rezydencji sąsiadów. I wtedy rozpoczął się romans. W kopiach liścików do Mussoliniego, opublikowanych wraz z dziennikiem, Claretta na bileciku z

12 maja 1936 r. nazywa go „słodkim dzikusem”, miesiąc później wyznaje dozgonne uczucie, by napisać proroczo: „Umrzeć z Waszą Ekscelencją to plan mojego życia”.

[srodtytul]Kochanie, czy ja skretyniałem?[/srodtytul]

W lipcu już pisze per „ty”. Mussolini urządził swojej kochance gniazdko na tyłach ogromnego Palazzo Venezia, gdzie urzędował. Ale nie miała kluczy. Zawsze wpuszczał ją kamerdyner, Mussolini przyjmował tam bowiem również inne panie. Claretta pisze z bólem o porzuconych spinkach do włosów i innych znajdowanych tam często drobnych częściach obcej damskiej garderoby.

W pełni akceptowała rolę dyskretnej kochanki. O żonę Rachele nie była zazdrosna. Mussolini w rozmowach z Clarettą nazywał ją prostaczką i chłopką. Ponoć nauczyła się jako tako czytać z napisów na niemych filmach. Jak powiedział, dostał od niej jeden list, ale z powodu koszmarnych błędów ortograficznych i braku odstępów między wyrazami był kompletnie niezrozumiały.

Ale Mussolini bał się żony. Gdy dzwonił z domu do Claretty, często mówił szeptem, a raz: „Jak nas nakryje, każe mi wyłączyć ten aparat”. Innym razem: „O mało mnie nie nakryła, ale miałem stracha! Jak na wojnie w okopach”, albo: „Muszę kończyć, bo będę miał koszmarną awanturę”. W 1938 r. zatelefonował spanikowany: „Ona się czegoś domyśla! Podczas kolacji mówiła o jednym moim 50-letnim generale, który skretyniał z powodu swojej 30 lat młodszej kochanki. Jak myślisz, czy to była aluzja?! Kochanie, czy ja też skretyniałem?”.

Mussolini seks z własną żoną nazywał daniną i o tym, tak jak o swoich dawnych podbojach, mówił otwarcie, nie szczędząc szczegółów: „Kiedyś miałem 14 kochanek naraz, a bywało, że jednego dnia przyjmowałem cztery” (te szczegóły potwierdził w swoich wspomnieniach kamerdyner). Claretcie te wspomnienia nie przeszkadzały, ale swoim aktualnym konkurentkom gotowa była wydrapać oczy. Tych było sporo, a jedna wraz z trójką dzieci – ponoć najmłodsze było Mussoliniego – pomieszkiwała nawet w skrzydle Villa Torloni. Mussolini, wielokrotnie przyłapywany przez Clarettę in flagranti, wił się, kręcił, zaprzeczał („Jeśli cię zdradziłem, to niech umrze piątka moich dzieci, niech oślepnę”), by w końcu się przyznać, błagać o wybaczenie i ciągle przyrzekać, że to ostatni raz. W jednej z rozmów telefonicznych dumnie oświadczył: „Już 22 dni jestem ci wierny!”. Ale sam też był zazdrosny. Podbechtany donosami „życzliwych” dawnych kochanek, które chciały intrygami wysadzić Clarettę z siodła, kazał nawet założyć podsłuch na telefon państwa Petaccich, by studiować potem dostarczane przez służby zapisy rozmów Claretty. Często robił jej z tego powodu sceny. Wszystko to wraz z całusami, które w teatrze wysyłał Claretcie zza pleców żony, i zabawą w chowanego podczas wakacji (Claretta zawsze wynajmowała apartament w pobliżu) wyglądało jak wyjęte z kiepskiej burleski.

Jedyną udaną pointą dialogów jest uwaga Claretty po opowieści Mussoliniego o odrażających arystokratach i o tym, jak bezwstydnie zalecała się do niego na plaży belgijska księżna Maria Jose tuż po ślubie z włoskim następcą tronu Umbertem II. Mussolini twierdził, że wówczas nie drgnął w nim żaden muskuł. Claretta na to z kpiną: „Chcesz powiedzieć, kochanie, że masz republikańskiego ptaszka?”.

[srodtytul]Nie grać tego świństwa![/srodtytul]

W przerwach między miłosnymi igraszkami, których ilość, jakość i charakter Claretta skrzętnie odnotowuje, Mussolini czasem grywał na skrzypcach, najczęściej Corellego i fragmenty z „Wesołej wdówki”. Często słuchali razem radia, głównie muzyki klasycznej. „Eroica” potrafiła wzruszyć Mussoliniego do łez („Świetny ten Beethoven, ale szkoda, że Żyd”), podobnie jak patriotyczna poezja, którą czasem deklamował Claretcie i przerywał, bo wzruszenie ściskało mu gardło. Nie znosił za to muzyki współczesnej: „To mi się kojarzy z załamaniem nerwowym. To pomyje pomieszane z krwią menstruacyjną. O! Teraz, słuchaj! Jakby się gotowała fasola. Muszę zadzwonić do De Sabaty [Victor, dyrektor La Scali – pk], żeby nie pozwalał grać tego świństwa”.

Z rozmów o sztuce, które z rzadka prowadzili, wyłania się Mussolini o gustach ultramieszczańskich. Kochał operę, nie gardził farsą i operetką. W sali projekcyjnej w Villa Torloni wieczorami z zachwytem oglądał z rodziną filmy rysunkowe Disneya, zaśmiewał się z Flipa i Flapa, zachwycał Cary Grantem i Katharine Hepburn.

Przy okazji wychodzi na jaw, jak bardzo dbał o to, co pokazują w kinie albo teatrze. Gdy sądził, że film lub sztuka może zbyt namącić Włochom w głowach lub godzić w faszystowskie doktryny, reagował natychmiast: „Kazałem zdjąć z afisza »Napoleon unique« (Paul Raynal), bo wyśmiewa się z wielkiego człowieka. Mogliby pomyśleć, że to o mnie”. Z identycznego powodu Mussolini zakazał pokazywania filmu „Maria Walewska” z Gretą Garbo, bo Napoleon występuje tam w koszuli nocnej, a to nie przystoi (Claretta na to: „Nie sądzę, żeby szedł do łóżka z Walewską w oficerkach i ostrogach”).

Podobny los spotkał „Księżną Aleksandrę” z Marleną Dietrich: „Ci Żydzi pokazują prześladowania carskie. Potem naród powie: dlatego musieli wprowadzić bolszewizm”. Włoską komedię „Io e te” (Ja i ty) wycofał, „bo niosła posłanie: nigdy nie zawierajcie małżeństwa. A to nie zgadza się z zasadami naszej polityki”. Mussolini z zazdrością spoglądał na hitlerowskie Niemcy: „Tam, kochanie, nie napiszą ani jednej nieortodoksyjnej linijki! A u nas? Całą naszą współczesną literaturę trzeba pisać od nowa”.

[srodtytul]Zdegenerowane narody[/srodtytul]

Poglądy Mussoliniego, osądy ludzi i wydarzeń poznajemy dzięki skrzętnie spisywanym tyradom, jakie wygłaszał kochance najczęściej znad studiowanej prasy, włoskiej i zagranicznej (Mussolini znał francuski, niemiecki i angielski). Rażą prostactwem, ignorancją i nienawiścią. O ile Mussolini kochanek jest śmieszny i patetyczny, o tyle Mussolini rezoner przeraża. Jego koncepcja historii sprowadza się do śmiertelnej walki między narodami, którą słusznie rządzi prawo silniejszego.

O przyszłości narodów, które niebawem staną do decydującego starcia, zadecyduje więc ich duch, charakter i geniusz przywódców. Te zepsute i małe trzeba podbić i wymordować. Dlatego Mussolini jako zbawca podjął się misji stworzenia Nowego Faszystowskiego Człowieka, który z Übermenschem Hitlera podbije świat.

Ogląd tej porażającej wizji świata najwygodniej zacząć od typologii narodów Duce, wcale bogatej, choć rozsianej po wielu stronach pamiętnika.

Włosi: „Nasz naród jest najlepszy na świecie. Nie je, ile potrzeba, pije mało, ale pracuje. Jesteśmy biedni, mamy wszystkiego pięciu milionerów. Ale jesteśmy mądrzy, oszczędni i odważni. Z drugiej strony Włosi to głupki. Nie znają historii. Ubierają się w angielskie fraki i wrzeszczą: Niech żyje Anglia! Najlepsi Włosi pochodzą od patrycjuszy, ale niestety spora część od ludzi wyzwolonych i niewolników. Potomkowie niewolników rozprawiczają Murzynice w Abisynii i zakładają tam czarne haremy, a wyzwoleńcy to przestępcy. Są leniwi i tylko udają przede mną entuzjazm. A tak naprawdę to tylko czekają, żebym umarł. Wtedy mogliby wygodnie siedzieć na tchórzliwych tyłkach, zwłaszcza że mają hemoroidy. Najchętniej jako poddani Anglii. Ci niewolnicy to zakała i hańba naszego narodu. Jest ich najmniej cztery miliony. Gdyby mieli to wypisane na czołach, wszystkich bym zlikwidował. Ten naród trzeba zbudować od nowa, ale dam radę”. Mussolini zdaje sobie jednak sprawę, że czeka go wiele pracy: „Chciałbym mieć jeszcze 40 lat czasu, żeby zrobić z Italii prawdziwą potęgę, a z Włochów ludzi twardych jak stal, naprawdę godnych mnie, partii i idei”.

Niemcy: „Wielki naród. Potężny i zdrowy. Filozofia, muzyka, poezja. Są lojalni, inteligentni i pracowici. Trudno z nimi o przyjaźń, ale jako wrogowie są przerażający. Jednak Cezar powinien był ze szczętem podbić Germanów, a nie zatrzymywać się na Renie. A tak są dziś pierwszą światową potęgą. Mówią, że Chrystus był Żydem. Walczą z religią, już stworzyli swoją formę pogaństwa. To mi się nie podoba. Z religią nie wygrają”.

Anglicy: „Naród egoistów, pederastów i pijaków. Naród świński, brudny i dekadencki. Naród, który myśli penisem. Nie znoszą ludzi naprawdę wielkich, bo sami takich nie mieli. Chyba że tego Żyda Disraelego, który zresztą był Włochem i kochankiem królowej Wiktorii. Mali ludzie. Wszystko Żydzi i handlarze. W specjalnych szkołach, takich, do której chodził Eden [Anthony, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii – pk], mówią innym angielskim, tworzą specjalną klasę ludzi, a młodsi chłopcy muszą się tam oddawać starszym. Mocą prawa. Pederaści!”.

Francja: „Banda tchórzy, zarozumialców o chorych ambicjach. Szanujący się naród nie wybrałby na szefa rządu Żyda [Leon Blum – pk], a na przewodniczącego izby czarnucha. Nie oliwkowego, ale czarnego jak atrament [Gratien Gandace z Gwadelupy – pk]. Francję już niedługo zamieszkiwać będą tylko czarni. Ci idioci swój upadek zawdzięczają syfilisowi, absyntowi i wolnej prasie. Francuzki, jak cały ten naród, są przepocone i brudne albo trudnią się prostytucją. Musisz wiedzieć, że Francuzki szaleją na punkcie czarnuchów. Bo mają cienkie i długie kutasiki. I to im sprawia przyjemność. Co za obrzydliwość. 30 milionów zaczerwienionych od alkoholu ludzi, bez moralnego kręgosłupa. Podli i występni. Trzeba ich zniszczyć i wkrótce zrobi to falanga 120 milionów Niemców i Włochów”.

Żydzi: „Ci świńscy Żydzi to naród, którego przeznaczeniem jest śmierć. Nie mają swego kraju, bo go nie chcieli. Wolą wykorzystywać tych kretynów, którzy ich goszczą. Zdrajcy. Zwracają się przeciw swoim gospodarzom. Swoją drogą przerażające, że dziś wszystko jest w rękach Żydów. Tych obrzydliwych Żydów trzeba zniszczyć. Wszystkich. Zrobię z nimi to co Turcy [z Ormianami – pk]. Pozabijam ich wszystkich, wszystkich!” (Tu wtrąca się Claretta: „Byłby to największy błąd twojego życia i największa plama na twoim honorze”). „To tchórze, ścierwo. Oni śmierdzą. Najpierw zamknę ich na wyspie”.

Czechosłowacja to zdaniem Mussoliniego sztuczny, wielonarodowy twór. „Polacy, Szwedzi, Francuzi, Niemcy, a Czesi są w mniejszości”. Państwo ma zaledwie 20 lat. Bez żadnej tradycji i historii. Dlatego trzeba je zlikwidować.

Austria to kraj niemiecki, więc jasne, że Hitler go przyłączył, choć Mussoliniemu trochę żal „starej dobrej Austrii”. Hiszpania ma szansę (jeśli frankiści wygrają wojnę domową), ale generalnie fatalnie na stanie narodu odbiła się dominacja arabska. Dlatego są gnuśni, lubią tylko żreć i spać, a zamiast Hiszpanów w wojnie domowej dla Franco wojuje włoski kontyngent i lotnictwo.

[srodtytul]Hitler to fajny kumpel[/srodtytul]

W sytuacji tak głębokiej i powszechnej degrengolady narodów należy nimi rządzić twardą ręką. „Czasy demokracji minęły. Zwyciężają dyktatury. Państwa starego stylu przestały funkcjonować. Tworzą bałagan. Jeden powinien rządzić. My z Hitlerem tworzymy wspólną potęgę i wspólnotę idei. Jesteśmy uosobieniem idei i narodu. W Berlinie podczas parady spacerowaliśmy jak dwóch bogów w obłokach. On w brunatnej, a ja w czarnej koszuli. Niemcy niosą Hitlera, ja niosę Włochy”.

Przy czym „Hitler jest bardzo sympatyczny. Śmieje się, żartuje. Przede mną zawsze czuje respekt, ale zawsze udaje mi się go rozśmieszyć. Fajny kumpel. Jest sentymentalny, ale ma napady agresji. A ten Goebbels – co za poczucie humoru! Jaki żywy. Ciągle żartowaliśmy. On jest bardzo, bardzo włoski. A Goering, wierny, lojalny Goering, coraz bardziej okrągły, jest przezabawny. Ci Niemcy są przesympatyczni”.

W takim towarzystwie miło ruszyć na podbój świata. Mussolini słusznie przewiduje zbliżającą się wielką wojnę i choć opowiada Claretcie o wojennych okropnościach, które sam przeżył, to uważa, że „wojna dobrze robi mężczyźnie, hartuje go. Mężczyźnie potrzebna jest walka. Żołnierz, padając na polu chwały, uświęca swym ciałem ziemię, której broni, użyźnia ją świętą wiarą, dla której zginął”.

[srodtytul]Spójrz na tę szczękę [/srodtytul]

Oczywiście wychować narodu i poprowadzić go na wojnę nie może byle kto. Tylko człowiek szczególnie obdarzony łaską przez Boga i naturę. Prawdziwy Wódz. Mussolini czuje się pomazańcem i boskim darem dla Italii.

Z zapisków Claretty wynika niezbicie, że dalece dominującym elementem osobowości Duce jest chorobliwa wprost megalomania i pycha. Nierzadko trąci Falstaffem i Papkinem. „Taki człowiek jak ja rodzi się raz na kilkaset lat. Już jako dziecko miałem w sobie porażającą siłę. Czułem ją w sobie, czułem w sobie coś nadzwyczajnego, dzikiego. Niczego i nikogo się nie bałem. Już w szkole byłem przywódcą. Czuli, że jestem lepszy. Bo jestem siłą natury. Jak huragan, jak trzęsienie ziemi. Nie do powstrzymania”.

Pokazując Claretcie swoje najnowsze zdjęcie, zachwala: „Spójrz na tę mocną, zdecydowaną szczękę, na ten nos, na te usta. Teraz rozumiem, że kobieta może się zakochać w takim mężczyźnie i trzymać jego zdjęcie pod poduszką”. Przy innej okazji: „Zbudowałem trzecie imperium świata. Napoleon zrobił więcej, ale ja nie miałem jeszcze okazji walczyć w tylu wojnach”.

Z opowieści o przebiegu konferencji w Monachium: „Nie mieli już żadnych pomysłów. Gubili się w dyskusjach. Wtedy wziąłem sprawy w swoje ręce. Zaraz mnie posłuchali. Hitler, którego tylko ja umiałem uspokoić, powiedział w końcu: jeśli tak chce Mussolini, to tak zrobię. Pogodziłem ich wszystkich i uratowałem pokój na świecie. Włosi mogą być spokojni, bo ja jestem. Czujny, zawsze gotowy. Chcę mieć pomnik, jak niewzruszony spoglądam z ogromną szpadą w dłoni, prostą i długą na dwa metry. Żeby dzieci wiedziały, jak wyglądał Mussolini. Będą o mnie dyskutować jeszcze 60 lat po mojej śmierci”.

[srodtytul]Pełnokrwisty antysemita[/srodtytul]

Te i podobne rojenia sprowadziły na Włochy klęskę i niemal pół miliona ofiar. Dla włoskiej opinii publicznej, historyków i biografów Mussoliniego sporym zaskoczeniem jest to, że – jak się okazuje – w te brednie i własny mit święcie wierzył. Podejrzewali bowiem, że za fasadą płomiennych przemówień, bufonady i operetkowych min krył się nawiedzony cynik, manipulant i polityczny spryciarz. Innym zaskoczeniem, a jednocześnie ciosem dla „wybielaczy” Mussoliniego, których we Włoszech do dziś nie brakuje, jest zaświadczony przez pamiętniki rasizm i zwierzęcy wręcz antysemityzm Duce.

Dotychczas sądzono, że ustawy rasowe z 1938 r. Mussolini wprowadził pod naciskiem Hitlera i w imię niejasnych, własnych politycznych kalkulacji. Zwłaszcza że miał przecież żydowską kochankę Margheritę Sarfatti, pisarkę i krytyka sztuki, która napisała w 1925 r. biografię Duce przetłumaczoną na 17 języków. Poza tym ustawy rasowe, jakkolwiek haniebne, jednak traktowały Żydów sporo łagodniej niż ustawy norymberskie Trzeciej Rzeszy.

Tymczasem Mussolini zapewnia Clarettę: „Byłem rasistą od 1921 r. Nie wiem, jak mogą mówić, że naśladuję Hitlera. Chce mi się śmiać”. Dodaje przy okazji, że Sarfatti „śmierdziała jak wszyscy Żydzi”. Dlatego, jak mówi, ogarnęło go obrzydzenie i ją porzucił. Przyznaje, że ten związek był ogromnym błędem.

To z pewnością kłamstwa, zwłaszcza że w ruch faszystowski zaangażowanych było bardzo wielu Żydów. Jakkolwiek gros antysemickich tyrad Mussolini wygłasza Claretcie w 1938 r., gdy wprowadzał rasistowskie ustawodawstwo, kompletnym zaskoczeniem jest to, że pierwsze zanotowała w pamiętniku rok wcześniej, gdy problem Żydów we Włoszech w ogóle nie istniał. Już wtedy, w 1937 r., Mussolini był pełnokrwistym, zajadłym antysemitą, po uszy zaangażowanym emocjonalnie w „obronę rasy” – nie tylko białej, ale też włoskiej.

Co więcej, z lektury pamiętnika jasno wynika, że to z powodu fanatycznej wiary w tę obłędną ideologię, a nie w imię politycznej kalkulacji, zdecydował się popaść w niewygodny konflikt z papieżem Piusem XI, zresztą zaprzysięgłym wrogiem nazizmu i faszyzmu: „Nie masz pojęcia, ile szkody ten papież wyrządził Kościołowi. Są głęboko wierzący katolicy, którzy go nienawidzą. Stracił poparcie niemal w całym świecie. I całe Niemcy. Jestem jedynym, który wspiera tę upadającą religię. Papież robi rzeczy haniebne. Żeby powiedzieć, że jesteśmy podobni do Semitów, że jesteśmy jak oni, że w naszych żyłach płynie ta sama krew! Albo żeby zezwalać na małżeństwa między różnymi rasami. Chciałby, żeby Włoch żenił się z Murzynką”.

Zapowiadał nawet Claretcie, że zerwie konkordat, jeśli papież będzie bronił Żydów. Naturalnie perorował o bogobójcach, „bo Chrystus nie był z ich rasy”.

W intymnej relacji Claretty intelektualna ciasnota horyzontów Duce poraża i znów prowokuje pytanie, które od lat prześladuje Włochów: jak to się stało, że człowiek o takiej mentalności bezdyskusyjnie zapanował nad narodem słynnym z intelektualnego i artystycznego wyrafinowania swoich elit, zdobywając sobie w dodatku niekłamane uznanie Winstona Churchilla?

Lektura potwierdza też, że z bliska zło jest banalne, fascynujące i trudniejsze do uchwycenia. Bystra w końcu dziewczyna z dobrego domu, żywo interesująca się kulturą i sztuką, słyszy, że szaleniec chce wymordować wszystkich Żydów, a gdyby mógł, to 4 miliony Włochów, że zionie nienawiścią i prowadzi kraj ku wojnie, by tak opisać go na przejażdżce konnej: „Jest piękny, opalony. Na białym koniu jest boski, potężny jak Bóg wszechmocny. Pędzi jak piorun pośród wiwatujących tłumów”.

Trzeba jednak przyznać, że w 1938 r. Mussolini był bóstwem, geniuszem i wspaniałym darem opatrzności w optyce niemal wszystkich Włochów.

Niezmordowany, ckliwy kochanek, żałosny rezoner i drobny krętacz. Protagonista historii i scen wyjętych z operetki. Nieustraszony wódz narodu, który jak ognia boi się żony. Antysemita z żydowską kochanką. Rewolucjonista i mieszczuch do szpiku kości – to Benito Mussolini wyłaniający się z kart dziennika obsesyjnie zauroczonej nim Claretty Petacci, najsłynniejszej z licznych kochanek dyktatora, która towarzyszyła mu przez ostatnie dziewięć lat życia. Również przed plutonem egzekucyjnym, a nawet po śmierci, bo na mediolańskim Piazzale Loreto zwłoki kochanków powieszono za nogi obok siebie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy