Ale proszę pójść z dzieckiem na te tak skutecznie promowane dzieła, proszę spróbować znaleźć w nich czar, wdzięk, przesłanie. Nic z tego, obawiam się.

Po ostatnich wizytach ze swoją sześcioletnią córką w kinie i teatrze przecierałem oczy ze zdumienia. Zamiast prostej, zrozumiałej dla dziecka bajki obejrzałem dziwaczne opowieści ni to dla dzieci, ni to dla dorosłych. Gdzież im do “Kota w butach”, “Kopciuszka” czy “Tomcia Palucha”, nie wspominając już nawet o “Opowieściach z Narnii”. Zresztą mniejsza o moje wrażenia, w końcu to nie ja miałem się bawić. Ważniejsze, że wyraźne objawy znudzenia i zaskoczenia dostrzegłem u małych widzów. W pewnym teatrze zobaczyłem scenę, w której prostytutka czyha na porwanego przez złą czarownicę tatusia. Albo taki choćby “Ratatuj” opowiadający o tym, jak niezwykłymi kucharzami mogą być szczury. Czasem aż trudno uwierzyć, co potrafi współczesna technika. Tylko co z tego? Gdzie w tych opowieściach morał? Gdzie zderzenie dobra i zła, gdzie próba, której musi sprostać bohater, by otrzymać nagrodę? Gdzie, przede wszystkim, naiwność?

Otóż mam wrażenie, że współcześni reżyserzy nie potrafią być naiwni, że naiwności się wstydzą i gdyby tylko mogli, posłaliby w diabły całą bajeczną umowność wraz z czarodziejkami, wróżkami, niezłomnymi rycerzami, dobrymi duchami, szlachetnymi damami. Dlatego ich bohaterowie mówią osobliwym, pseudomłodzieżowym slangiem, trochę wulgarnym, trochę nieporadnym, dlatego na każdym kroku mrugają do widza, dając mu do zrozumienia, że bajka nie jest bajką, tylko kpiną z bajki, wyszydzeniem, wydrwieniem, w najlepszym razie trawestacją.

Efektem jest dziwaczna hybryda. Z jednej strony niby opowieść dla dzieci, bo animowana, bo bez ostrych scen, bo nierealistyczna - wciąż są mówiące zwierzęta, zaczarowane postacie - z drugiej strony język i problemy całkiem już dorosłe. To, że w naszym świecie nie ma miejsca dla baśni i magii, wiadomo, ale dlaczego nie zostawić ich dzieciom?