Polacy zadają szyku

Polakom otworzyły się oczy na to, że ubrań można mieć dużo więcej niż potrzeba i dużo droższych, niż ich na to stać. Okazało się także, że ciuch znaczy więcej niż to, co wynika z jego funkcji praktycznych. Że może być symbolem statusu, oznaką awansu, pomocą w drodze do kariery

Aktualizacja: 31.12.2008 03:01 Publikacja: 31.12.2008 03:00

Sieć sklepów Reserved zaprosiła znaną kreatorkę do zaprojektowania kolekcji dla zwyczajnych ludzi. G

Sieć sklepów Reserved zaprosiła znaną kreatorkę do zaprojektowania kolekcji dla zwyczajnych ludzi. Gosia Baczyńska dla Reserved, kolekcja jesień – zima 2008/2009

Foto: Epoka

Jeśli sądzić po warszawskich pokazach mody, pod względem stylu jesteśmy w awangardzie Europy. Widać to nie tylko w tym, co pokazują na wybiegach projektanci – a pokazują rzeczy podobne do tego, co w Paryżu i Londynie – ale także po tym, co nosi publiczność. Najwyższe obcasy, najmodniejsze sukienki, najdroższe torby. Prada, Louis Vuitton, Chanel to dla naszych fashionistów, wydawałoby się, bułka z masłem.

Jednak rzeczywistość w statystykach przedstawia się inaczej. Jak donosi w raporcie o polskim rynku odzieżowym Pentor, Polacy nie lubią wyróżniać się strojem. Najchętniej zakładają ubrania wygodne i praktyczne, luźne i niezobowiązujące, nierzucające się w oczy. Kupują je z różną częstotliwością, w zależności od zasobów portfela. Łatwiej przychodzi nam wydawanie pieniędzy na tańsze koszulki, spodnie czy spódnice. Kurtki, marynarki i sukienki kupujemy raz na kilka lat. Średnio na odzież przeznaczamy 400 – 500 zł rocznie. Z analiz Pentora wynika, że polskich konsumentów można podzielić na cztery segmenty. Najbardziej liczny jest segment niezaangażowanych (39 proc.), koneserzy stanowią 23 proc. z nas, eleganccy tradycjonaliści – 21 proc., a racjonalni indywidualiści – 18 proc. – Polki nie są ani konserwatywne, ani awangardowe – twierdzi Lidia Kalita, projektantka Simple, firmy istniejącej na polskim rynku od 17 lat. Wszystko jest kwestią zamożności. Ubranie musi spełniać u nas więcej funkcji, niżby się chciało. Ludzie myślą praktycznie. Czerwone buty w ciapki może są fajne, ale czarne pasują do wszystkiego. Jak chcemy w Simple sprzedać płaszcz z rękawem trzy czwarte, dodajemy do niego długie rękawiczki. Dajemy praktyczną wskazówkę, jak to nosić.

[srodtytul]Więcej, niż na to stać[/srodtytul]

W ciągu ostatnich 18 lat nasz wygląd zmienił się całkowicie. Przyszły sklepy, moda, pisma o modzie, reklama. Pojawiły się drogie marki, średnie sieciówki i tanie ciuchy z Chin. W sklepach internetowych można kupić wszystko, co najnowsze i najmodniejsze. Polakom otworzyły się oczy na to, że ubrań można mieć dużo więcej niż potrzeba i w dodatku dużo droższych, niż nas na to stać.

Okazało się także, że ciuch znaczy więcej niż to, co wynika z jego funkcji praktycznych. Że może być symbolem statusu, oznaką awansu, drogą do kariery. Gdy duże korporacje na początku lat 90. zaczęły wprowadzać własne kody ubraniowe, wzbudzały one śmiech. Mówiono, że kazać pracownicom nosić spódnice do kolan i nieprzezroczystą bluzkę to upokarzający objaw segregacji. Ale wkrótce za bankami i firmami prywatnymi poszły instytucje państwowe – poczta, urzędy administracji państwowej, gdzie jeszcze niedawno widok urzędniczki w kapciach i poplamionym swetrze był na porządku dziennym. Koleje nakazały konduktorom nosić czystą białą koszulę oraz uzupełnić braki w uzębieniu.

[srodtytul]Ręczne pranie dla zamożnych[/srodtytul]

Sweter z akrylu i sweter z kaszmiru dla niewprawnego oka wyglądają podobnie. Ale już oko trochę bardziej oblatane rozróżni modną tandetę od rzeczy lepszej jakości, nawet skromnej. Tę umiejętność, którą zachodnie społeczeństwa ćwiczyły przez dziesięciolecia, my musieliśmy nabyć w ciągu kilkunastu lat. Głód tej wiedzy był ogromny. Gdy w 1996 r. w dodatku męskim do „Twojego Stylu”, magazynu, w którym wówczas pracowałam, ukazały się wywiady o elegancji we Włoszech, we Francji i w Anglii, odzew był ogromny. Przyszło mnóstwo listów. Czytelnicy domagali się więcej informacji, jak się ubierać, wiązać krawat, jakie garnitury nosić na jaką okazję, jak dobierać buty, łączyć kolory. Polski mężczyzna zaniedbany pod względem ubioru bardzo chciał te braki nadrobić. Dziś przyspieszony kurs mamy za sobą, nauczono się z pism i poradników oraz z praktyki. Luksusowych sklepów już u nas nie brakuje. Młode pokolenie, znając zagraniczne realia, bezbłędnie odczytuje kody ubraniowe. Logo dla młodych, zamożnych bardzo się liczy. Burberry, Boss, Ralph Lauren, Armani – marki, które za granicą straciły już nieco ze swego blasku, u nas nadal są symbolem szyku.

Atrybutem statusu staje się wszystko, co zrobione ręcznie, z naturalnych tkanin, trudne w utrzymaniu, wymagające ręcznego prania. Trend no logo, zaznaczający się w młodym pokoleniu, niekoniecznie oznacza solidarność z poglądami Naomi Klein. Wykształcona klasa średnia uważa logo za objaw dorobkiewiczowski. Ceni to, co dyskretne i dobrej jakości.

Młoda polska inteligencja tęskni za powrotem do tego, co dawniej było jej stylem. Klasyka angielska, ziemiaństwo, elegancja z lat 30. W PRL z jednej strony ludzie tęsknili za lepszymi dobrami konsumpcyjnymi, z drugiej inteligencki etos gloryfikował skromność. Wyciągnięty sweter, wytarte spodnie, kurtka z demobilu amerykańskiego były demonstracją postawy antykonsumpcyjnej. Dziś inteligent też chce wyglądać elegancko, ale na płaszcz Burberry go nie stać.

– Gdy ogląda się zdjęcia starych poetów, widać, że noszą harris tweedy – mówi Barbara Hoff. Dzisiejszy poeta ma ufarbowane blond włosy, kolczyk w uchu i dziurawe dżinsy. Tradycja inteligenckiego wyglądu została ucięta w PRL.

Za granicą właśnie dla klasy średniej szyją firmy z tradycjami. Przez dziesiątki lat utrzymują te same wzory. U nas także przybywa miejsc z dobrymi ubraniami, niekoniecznie najmodniejszymi. Dawny prestiż odzyskali szewc Kielman, krawiec Zaremba. Garnitury szyte na miarę Polacy zamawiają także u włoskich krawców. Katalogi próbek z tkaninami Dormeuil, tweedami Harris można znaleźć w wielu pracowniach krawieckich. – W środowisku moich rówieśników widać raczej konserwatywne podejście do ubrania. Nie fascynują nas nowości – mówi Hubert Szperl, 31 lat, adwokat z kancelarii Nowina-Witkowski, Szperl. Jeśli coś modnego, to raczej w dodatkach. W sądzie, pod togą, nie widać ekstrawagancji. Ale adwokaci związani z biznesem, którzy biorą udział w negocjacjach handlowych, ubierają się bardziej awangardowo.

[srodtytul]Emo, czyli indywidualność[/srodtytul]

Jednak w czasach wszechobecnej fuzji elegancja przestała być czymś jednoznacznym. Pokolenie 30-latków nie chce, żeby narzucano mu łatwy do zdefiniowania, standardowy styl. Naśladowanie eleganckiego dżentelmena w stylu angielskim czy włoskim wydaje się zbyt łatwe. Dziś w modzie liczy się to, co indywidualne.

– Kiedyś kody ubraniowe były łatwiejsze do odczytania – mówi 34-letni architekt Kacper Gronkiewicz. Wiadomo było, co jest awangardą, co klasyką. Dziś to się skomplikowało. Ubranie niesie coś więcej – klasyfikację przynależności społecznej. Ma być ekspresją indywidualności. Tę potrzebę najlepiej wyraża styl emo. Początkowo reakcja na agresywny i materialistyczny styl amerykańskich raperów, później emo z niszowej kontestacji stało się ekspansywnym nurtem mody rozpowszechnionym przez magazyny „ID” czy „Wallpaper”. Emowcy zakwestionowali dotychczasowe zasady elegancji, stosowali pełną dowolność w dobieraniu ubrań. Za obowiązujące ogłoszono to, co uchodziło dotąd za kakofoniczne. Drogie łączy się z tanim, zabawne z poważnym, kolory występują w zgrzytliwych kombinacjach. Rewaloryzowano stare i zniszczone. Spodnie rurki, grube oprawki okularów, opaski na nadgarstki, robocze kurtki noszą zarówno chłopcy, jak i dziewczyny. Najbardziej liczy się spontaniczność.– Nie chcę być w 100 procentach awangardowy. Ale lubię mieć coś do przodu – dodaje Gronkiewicz. Nie podoba mi się zimna elegancja. Dlatego odpowiada mi styl emo. Można pofantazjować modnym dodatkiem, oprawką do okularów czy czymś kupionym w second-handzie.

– Moje pokolenie nie szuka już blichtru, ale indywidualności – komentuje projektant mody Rafał Michalak z grupy MMC.

[srodtytul]Widziałam w telewizji[/srodtytul]

Ale masowy konsument nad tym, co ma wyrażać ubiór, zastanawia się mniej. Kupuje tanio i to, co widział w telewizji. Miliony zasiadają na kanapach, żeby zobaczyć, w co ubiorą się Kinga Rusin czy Katarzyna Skrzynecka. Rankingi najlepiej ubranych gwiazd, przeglądy butów, fryzur i makijaży zajmują czołówki Onetu i portalu Gazeta.pl, nie mówiąc o portalach tabloidowych typu Pudelek, Plejada czy Plotek. Na forach internetowych pełno jest wpisów „Sukienka Małgorzaty Sochy – gdzie kupić?”, „Skóra Kożuchowskiej – gdzie?”.

Ludzie odczytują wzory najprościej: chcą mieć to samo, co gwiazdy. To tendencja ogólnoświatowa. Moda stała się zbyt skomplikowana i jest jej za dużo. Prostsze wytyczne co dzień spływają z ekranu telewizora. Istnieją trzy style telewizyjnego ubierania: estradowy, jak z rozrywkowych show, oficjalny – styl prezenterek programów informacyjnych oraz codzienny – styl seriali. To, co widzimy w „Tańcu z gwiazdami”, zaraz w przełożeniu na stroje codzienne zobaczymy na ulicy. W myśl tej zasady polskie miasta i miasteczka stadnie, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi rzuciły się na wysokie obcasy, z którymi nie rozstawały się bohaterki serialu „Seks w wielkim mieście”. O kolekcji butów Moniki Olejnik, sądząc po wpisach w Internecie, marzą rzesze kobiet.

[srodtytul]Jak nas widzą[/srodtytul]

Dwa lata temu w tygodniku „Der Spiegel” berlińska fotografka Mareike Holter opublikowała serię zdjęć, na których przedstawia mieszkanki 17 krajów Unii Europejskiej w stereotypowych wyobrażeniach Niemców – „Europa w cliches”. Włoszka w chusteczce na głowie i ciemnych okularach, obowiązkowo na skuterze (temperament, Vespa), Angielka w tweedowym kostiumie i z parasolem (deszcz, Szekspir). Typowa Polka według Holter ma tlenione włosy, nosi obcisłą supermini ze sporą partią gołego brzucha oraz czarne kabaretki. Skojarzenie: atrakcyjna dziewczyna, wódka, tanie papierosy.

Zdjęcie przedstawiające pannę w rodzaju tirówki wyraźnie odróżnia się od pozostałych, niestety na niekorzyść. W ankiecie, którą autorka zdjęć przeprowadziła przy tej okazji na 50 znajomych, Polkę rozpoznawano od razu. Na pocieszenie można powiedzieć, że typowa Niemka przedstawiona jest przez Holter równie krytycznie, choć może dowcipniej: w papilotach na głowie pucuje ściereczką do połysku logo Mercedesa. Skojarzenie z Niemką: gospodyni domowa, kapusta kiszona, akuratność.

Stereotypy nie wnoszą być może wiele nowego do naszego światopogladu, ale na tym obrazku jest dużo prawdy. My i nasze wschodnie sąsiadki Ukrainki na zasadzie odreagowania prowincjonalizmu i niskiego statusu finansowego mamy tendencję do zbyt dosłownego traktowania mody. Jak mini, to do pępka, jak makijaż, to na full, włosy wypalone na blond z odrostami. W Polsce jeszcze za PRL ku pokrzepieniu serc sfabrykowana została teoria o tym, że Polki są piękne i eleganckie. Dziś rzeczywistość mit weryfikuje. Polka nie jest ani elegantsza, ani piękniejsza, jest po prostu podobna do innych.

– Przez cały okres ciepły, od kwietnia do października, panowie chodzą w czymś w rodzaju torbiastych gaci. Do tego gimastiorka – komentuje Barbara Hoff. Na głównych ulicach masy facetów topless.

Panie – z obowiązkowym dekoltem porażającej głębokości, bez względu na wiek i tuszę. Lepiej uposażone pokazały dalekie boczne zęby na skutek kolejnego liftingu.

Napływ do Polski tanich ubrań oraz sieciówek ze średniej półki odmłodził i wyrównał wygląd różnych grup wiekowych. To wielka zmiana wyglądu Polaków w porównaniu z okresem PRL. Chyba tylko panie z najstarszego przedziału wiekowego zostały przy swoich przysłowiowych już moherowych beretach i długich paltach. Reszta narodu nosi dżinsy, adidasy, bluzy. Ulubionym polskim i globalnym nakryciem głowy została czapka bejsbolówka. A ulubionym przez jednych, a wyszydzonym przez innych, „wyluzowanym” kostiumem Polaka na działce, na ulicy, na dyskotece stał się dres, fenomen socjologiczny. Gdyby sądzić na podstawie jego masowości, Polska jest narodem sportowców.

– Cały naród wygląda, jak na działce – komentuje Barbara Hoff. Ludzie chodzą po mieście, a wyglądają jakby wyszli przed dom na wsi. Dynamo Tbilisi, była kiedyś taka drużyna radziecka. Mieli obwisłe gacie z trykotu, potem mówiło się na nie dynamówki. To ten styl. W PRL inteligencja dyktowała przyzwoite standardy. Dziś wszystko odbywa się w ramach luzu i swobody.

Historycznym momentem w historii garderoby zostanie z pewnością zarejestrowanie tkaniny Polartec. Tygodnik „Time” ogłosił ją jednym z największych wynalazków XX wieku. Opatentowany w latach 90. przez firmę Malden Mills, stuprocentowo poliestrowy polar, ciepły, mocny, łatwy w praniu i szybko schnący zrewolucjonizował ubrania końca XX wieku. Gołym okiem widać, że polar wyparł z szaf i krajobrazu ulic wełniany sweter na całym froncie, nie tylko w ubraniu sportowym. Wełna jest w defensywie. To, że zimą z palt, jesionek na watolinie masowo przesiedliśmy się na kurtki, widać jak Polska długa i szeroka. Płaszcz został okryciem tylko na eleganckie wyjścia i dla eleganckich sfer. Puchowa, podbita lub wypchana czymś syntetycznym w zimie, wykończona sztucznym futrem lub polarem, swój awans kurtka zawdzięcza głównie chemii. Polubiliśmy chemiczne ubrania, a nawet uznaliśmy je za przyjazne środowisku: dawny skaj nazywa się dziś skórą ekologiczną, podobnie sztuczne futro. Oba z ekologią wspólnego mają tylko tyle, że rozkładają się w przyrodzie 200 lat.

[srodtytul]W intymnej szufladzie[/srodtytul]

Jeśli sądzić po stringach, które masowo wystają z niskich spodni pokoleniu poniżej trzydziestki, młodsza Polka ma seksowną bieliznę. Powodów jest kilka. Po pierwsze w modzie bielizna stała się jedną z form ubrania. Po drugie kobiety są bardziej niezależne finansowo i bardziej wyzwolone obyczajowo. Jakkolwiek by było, wystający spod bluzki stanik czy stringi, ich kolor, fason, marka są dziś równie ważne jak marka dżinsów. Po pierwszym zachwycie czerwonymi, zielonymi, fioletowymi i w kwiatki stanikami, koronkowymi stringami i body, zaczyna się powrót do bielizny bardziej konserwatywnej.

– Młode dziewczyny stają się bardziej wyciszone. Szukają rzeczy skromniejszych, prostszych. Minęło szaleństwo rzeczy fantazyjnych i kolorowych z drugiej połowy lat 90. – mówi Ewa C., która zajmuje się zakupami dla dużego domu handlowego. Jej zdaniem Polki myślą praktycznie. Już nie nosimy tylko białej, czarnej i cielistej bielizny. Przebojem jest brąz. Granatowy mniej się podoba, w zieleni fatalnie się wygląda w przymierzalni. Fiolet także się nie przyjął. Jeśli chodzi o rzeczy bardziej seksowne, to zdaniem Ewy C. jesteśmy nadal konserwatywni. Podobają się rzeczy delikatne, ale zbyt frywolne nie przejdą. Ona dla swojej firmy w ogóle takich rzeczy nie zamawia. Klienci mówią, że to jak z sex shopu. Najbardziej poszukiwane są dobrej jakości staniki, majtki proste lub z delikatnymi koronkami, ale bez przesady. Podwiązki, owszem, sprzedają się, ale raczej tylko przed studniówką i maturą.

[srodtytul]Adidasy[/srodtytul]

W Ameryce i Europie Zachodniej snikersy pojawiły się już w latach 60., szeroko weszły do użycia w latach 70. U nas zaczęto je nosić w latach 80. Z braku prawdziwych zadowalaliśmy się najpierw rodzimymi sofiksami szytymi przez firmę polonijną. Dziś mamy większość światowych nowości, tylko nazwa adidasy została z czasów, kiedy firma Adiego Adlera była najbardziej znana na naszym rynku, a prawdziwe zagraniczne buty czymś niedostępnym i upragnionym.

Buty sportowe, demokratyczne i statusowe jednocześnie, są zapisem czasu i rozwoju techniki. Przyjmują jej wynalazki: trójwarstwowe podeszwy z gumy węglowej, wewnętrzne z neoprenu, zapięcia na velcro, termoplastyczne tyły, stabilizatory, komory powietrzne.

Oddzielne buty do koszykówki, siatkówki, biegania, chodzenia, boksu, wschodnich sztuk walki, aerobiku, do chodzenia (sic!), co sezon w nowych kolorach i fasonach. Nowością ostatnich pięciu lat są sportowe buty miejskie. Widok mężczyzny w garniturze i butach sportowych nie budzi już zdziwienia. Puma, Adidas, Reebok i Nike – najwięksi gracze na rynku konkurują o kultowy model sezonu, a marka butów sportowych wyznacza status w szkole. Nawet najstarsza grupa wiekowa odkryła, że nie ma wygodniejszego obuwia niż adidasy. Ci, niestety, zazwyczaj poprzestają na tanich podróbkach, bo na markowe ich nie stać.

Jeśli wierzyć socjologom, na Zachodzie wyznaczniki luksusu się zmieniają. Kiedy kadra kierownicza przyjeżdża do pracy na rowerze, drogi samochód przestaje określać status właściciela.

Paradoksalnie najwyższą formą statusu wywołującą zazdrość u innych jest móc sobie pozwolić na epatowanie „nieposiadaniem niczego”. Ta zmiana wpływa na zmianę preferencji zakupowych. Kupuje się mniej, a kryzys jeszcze to pogłębia. Na znaczeniu zyskują wartości niematerialne. Zdrowie, partner życiowy, rodzina stają się ważniejsze niż drogie przedmioty.

Na razie w Polsce jesteśmy od tego dalecy. Dobra luksusowe pozostają wciąż obiektem pożądania, tylko punkt ciężkości przesuwa się z rzeczy popularnych w stronę niszowych. – Dziesięć lat temu perfumy Diora były u nas luksusem – mówi Arkadiusz Likus, właściciel sklepów Koncept w Warszawie i Krakowie, które sprzedają marki m.in. Diesel, Dsquared.– Dziś na torbę Gucciego stać coraz więcej ludzi, bo taką torbę można kupić już za 150 euro. Modne są Bottega Veneta, Balenciaga, Dsquared. Ale pogoń za logo pozostaje. Tylko nazwy się zmieniają. Jedne tanieją i spadają na niższe szczeble drabiny, na ich miejsce wchodzą inne, które stają się kultowe. Teraz we Włoszech najdroższą i najbardziej elitarną marką jest Tom Ford. Czy jej nabywcami są właśnie ci, których widać na pokazach mody, ta najbardziej „awangardowa” część polskich konsumentów?

Jeśli sądzić po warszawskich pokazach mody, pod względem stylu jesteśmy w awangardzie Europy. Widać to nie tylko w tym, co pokazują na wybiegach projektanci – a pokazują rzeczy podobne do tego, co w Paryżu i Londynie – ale także po tym, co nosi publiczność. Najwyższe obcasy, najmodniejsze sukienki, najdroższe torby. Prada, Louis Vuitton, Chanel to dla naszych fashionistów, wydawałoby się, bułka z masłem.

Jednak rzeczywistość w statystykach przedstawia się inaczej. Jak donosi w raporcie o polskim rynku odzieżowym Pentor, Polacy nie lubią wyróżniać się strojem. Najchętniej zakładają ubrania wygodne i praktyczne, luźne i niezobowiązujące, nierzucające się w oczy. Kupują je z różną częstotliwością, w zależności od zasobów portfela. Łatwiej przychodzi nam wydawanie pieniędzy na tańsze koszulki, spodnie czy spódnice. Kurtki, marynarki i sukienki kupujemy raz na kilka lat. Średnio na odzież przeznaczamy 400 – 500 zł rocznie. Z analiz Pentora wynika, że polskich konsumentów można podzielić na cztery segmenty. Najbardziej liczny jest segment niezaangażowanych (39 proc.), koneserzy stanowią 23 proc. z nas, eleganccy tradycjonaliści – 21 proc., a racjonalni indywidualiści – 18 proc. – Polki nie są ani konserwatywne, ani awangardowe – twierdzi Lidia Kalita, projektantka Simple, firmy istniejącej na polskim rynku od 17 lat. Wszystko jest kwestią zamożności. Ubranie musi spełniać u nas więcej funkcji, niżby się chciało. Ludzie myślą praktycznie. Czerwone buty w ciapki może są fajne, ale czarne pasują do wszystkiego. Jak chcemy w Simple sprzedać płaszcz z rękawem trzy czwarte, dodajemy do niego długie rękawiczki. Dajemy praktyczną wskazówkę, jak to nosić.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy