Wszystko było już niemal gotowe. Emocje rozhuśtane, wielkie pieniądze i wielkie słowa puszczone w ruch, odliczanie rozpoczęte. Na nowym, specjalnie wzmocnionym kasku zaprzyjaźniony rzemieślnik wymalował chińskimi znakami imiona Michaela, jego żony Corinny i dwójki ich dzieci, Giny Marie i Micka. Fotel w bolidzie został skrojony na miarę. W przygotowanym kontrakcie z Ferrari zapisano, że za każdy wyścig Schumacher dostanie – według różnych szacunków – od 1 do 3 mln euro. Bilety na Grand Prix Europy w Walencji rozchodziły się błyskawicznie, choć przed ogłoszeniem, że mistrz nad mistrzami wróci właśnie tam, 23 sierpnia, zanosiło się na wyścig przy opustoszałych trybunach.
Komentatorzy największych światowych gazet zdążyli ogłosić, że to będzie matka wszystkich wielkich come backów, przy której bledną powroty Michaela Jordana, Bjoerna Borga, Lance'a Armstronga i innych. Że Schumacher nadchodzi jako wybawca Formuły 1, który samym ustawieniem się na starcie przetnie wszystkie krępujące ją teraz więzy: kłótnie z Międzynarodową Federacją Samochodową, finansowe problemy zespołów, nurkujące wskaźniki oglądalności, nijakość dzisiejszych mistrzów. Można było mieć wrażenie, że nawet gdyby Neil Armstrong z Buzzem Aldrinem znowu wybrali się na Księżyc, nie przyćmiliby sierpniowej gorączki wokół Wielkiego Schu. – To tak, jakby nagle wrócił Frank Sinatra. Pokaże kilku młodym kierowcom, jak się jeździ – mówił szef F1 Bernie Ecclestone.
[srodtytul]Los unieważniony[/srodtytul]
Wieloletni menedżer kierowcy Willi Weber był od początku przeciw temu powrotowi, ale skoro Michael zdecydował inaczej, szef przedsiębiorstwa Schumacher zarządził produkcję całej serii nowych pamiątek z wizerunkiem mistrza i logo jego sponsorów. Zgodnie z zawołaniem „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: stary wilk wraca, niech Czerwone Kapturki wyciągają swoje rzeczy z kuferków. Czerwone Kapturki to ta rzesza przebrana w barwy Ferrari, która kiedyś jeździła za siedmiokrotnym mistrzem świata po całym świecie. Wielu po otwarciu kuferków uznało, że czas źle się obszedł z ich uniformami i trzeba kupić nowe. W powietrzu czuć już było milionowe zyski. Aż do ostatniego wtorku, gdy się okazało, że w tej loterii los z główną wygraną został unieważniony.
Zrobił to sam Michael. Decyzję podjął wysoko nad ziemią, wracając samolotem do domu z badań w zaprzyjaźnionej klinice. Przed nim były jeszcze testy medyczne wymagane przez władze Formuły 1, ale nie chciał na nie czekać. „Zrobiłem absolutnie wszystko, by przygotować ten powrót na czas. Bardzo żałuję, ale nie wyszło” – napisał na swojej stronie internetowej. To na niej dwa tygodnie wcześniej poinformował, że wraca. Odrzucał wszystkie prośby o wywiady, tylko w Internecie wpisywał raporty z przygotowań i wyścigu z czasem. Jak się okazało, przegranego. Bóle karku, wspomnienie po poważnym wypadku na motorze sprzed pół roku, nie dały o sobie zapomnieć. Wtedy na torze w hiszpańskiej Cartagenie wyleciał w powietrze razem z motorem, pędząc ponad 100 km na godzinę. Szczegóły tamtej kraksy zostawiał dla siebie, wiadomo było tylko, że szybko wyszedł ze szpitala, ale ucierpiały kręgi szyjne i kość czaszki. Według świadków miał poważne problemy z chodzeniem.