W 1979 r. SB i milicja zadbały, by już nazajutrz po wizycie Jana Pawła II na pl. Zwycięstwa nie było po niej ani śladu. Gdyby nie to, miejsce, na którym stał krzyż papieski, byłoby zapewne od razu czczone świeczkami i kwiatami. Bo ludzie już w czasie mszy czuli, że dzieje się coś wyjątkowego.
Parę lat później, w 1982 r., właśnie w tym miejscu zaczęto układać krzyż z kwiatów. Symbolizm pewnych miejsc rodzi się sam. Nie wiadomo, czy upór i determinacja obrońców krzyża, którzy chcą układać kwiaty i zapalać świeczki na Krakowskim Przedmieściu, przetrwa próbę czasu. Było w tym konflikcie, owszem, sporo polityki, ale wiele zrobiono, by powstało wrażenie, że oprócz polityki niczego innego w nim nie było.
Kiedyś gazety z braku świeżych pomysłów pisały o potworze z Loch Ness. W polskiej polityce, gdy Platforma nie ma pomysłu, co robić, wyciąga starą płytę o okrojeniu obu izb parlamentu. I znów słyszymy, że posłów ma być tylko 300, a senatorów 50. Powracają nadęte dyskusje z posłem Adamem Szejnfeldem i riposty Ryszarda Kalisza. I znów nic z tego nie będzie, ale oszczędnościowe zamiary dobrze brzmią. Litości, który to już raz?
Polityczny sfinks Donald Tusk dopiero w środę ogłosił, że włóczonego po prokuraturach Jacka Karnowskiego z Sopotu popierać nie wolno. W chytrą pułapkę premiera wpadł Grzegorz Schetyna, który pozytywnie ocenił deklaracje poparcia pomorskiej PO dla niekoronowanego króla Sopotu. Inny sojusznik Karnowskiego – Rafał Grupiński – zadał nawet pytanie, czy aby sopocki prezydent nie stał się ofiarą prowokacji. Ciekawa teoria, ale nie do końca przemyślana.
Kiedyś komuniści w PRL głosili, że plaga stonki to skutek rozsiewania wstrętnego żuka nad polskimi polami przez amerykańskie samoloty. Teza efektowna, ale miała jedną wadę. Skłaniała do niewygodnych pytań: a dlaczego to nasze lotnictwo pozwala amerykańskim samolotom latać swobodnie nad polskimi polami?