Mowa o niemieckich esesmanach, którzy w nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku dokonali mordu na lwowskich profesorach. Z relacji świadków i dokumentów zebranych przez znakomitego niemieckiego historyka wyłania się obraz bandy uciekinierów z domu wariatów, która w morderczym amoku szaleje na ulicach miasta.
Czyż bowiem normalny człowiek wbiega w środku nocy do cudzego mieszkania, wrzeszcząc przy tym dziko i wymachując rewolwerem? Czy normalny człowiek demoluje meble, rozrzuca ubrania i papiery? Klnie ordynarnie, targa za włosy obcych ludzi i strzela w ogrodzie do psów? Nie, to nie są sceny z taniego PRL-owskiego filmu mającego w karykaturalny sposób przedstawić niemieckiego żandarma. Ci ludzie we Lwowie naprawdę zachowywali się w ten sposób.
Czy brutalnością i wrzaskami chcieli sobie dodać odwagi? Czy byli pod wpływem alkoholu lub narkotyków? Czy też narodowo-socjalistycznymi fanatykami lub po prostu zwykłymi chamami? Dziś już tego nie rozstrzygniemy. Wszelkie teorie o wyższości niemieckiej rasy panów nad polskimi untermenschami wydają się jednak śmieszne, gdy czyta się wstrząsające opisy aresztowań lwowskich profesorów.
Gestapowcy wdzierający się do mieszkań szacownych naukowców wydają się raczej barbarzyńcami, którzy właśnie po raz pierwszy zetknęli się z wyższą cywilizacją. Zasobne w antyki i inne luksusowe dobra domy zostają nie tylko zdemolowane, ale również splądrowane. Niemcy kradną wszystko, co wpadnie im w ręce. Maszyny do pisania, futra, papierośnice, biżuterię, sztućce czy obrazy.
Sadyści w bursie
Najgorsze ma jednak dopiero nadejść. Zatrzymani Polacy zostają przewiezieni do Bursy Abrahamowiczów, gdzie rozgrywają się wręcz dantejskie sceny. Sędziwi, szacowni profesorowie i członkowie ich rodzin zostają ustawieni na korytarzach, twarzą do ściany. Gestapowcy urządzają sobie sadystyczny seans, podczas którego – oczywiście w asyście dzikich wrzasków – znęcają się nad aresztowanymi.