Prostytucja jest glamour

Po­wierz­chow­ny, ba­nal­ny film Szu­mow­skiej stał się oka­zją do opo­wia­da­nia Po­la­kom ba­jek o sil­nych, sa­mo­dziel­nych dziew­czy­nach za­ra­bia­ją­cych ła­two i przy­jem­nie du­że pie­nią­dze

Publikacja: 18.02.2012 00:01

Skoro sukces mierzony konsumpcją jest najważniejszy, to dobre jest to, co sprzyja sukcesowi

Skoro sukces mierzony konsumpcją jest najważniejszy, to dobre jest to, co sprzyja sukcesowi

Foto: Materiały Promocyjne

Pro­mo­cja fil­mu Mał­go­rza­ty Szu­mow­skiej „Spon­so­ring" przy­bra­ła po­zór me­dial­nej dys­ku­sji nad pro­ble­mem spo­łecz­nym, któ­ry – w do­mi­nu­ją­cym jej nur­cie – nie jest wca­le uzna­wa­ny za pro­blem, tyl­ko za znak no­wo­cze­sno­ści. Przy­wo­łu­je się w niej ba­da­nie jed­ne­go z sek­su­olo­gów, we­dług któ­re­go aż 20 pro­cent pol­skich stu­den­tek od­da­je się za pie­nią­dze  i ogła­sza usta­mi roz­ma­itych au­to­ry­te­tów, że spon­so­ring na trwa­łe wszedł do oby­cza­jów ka­to­lic­kiej nie­gdyś Pol­ski.

Ali­bi dla utrzy­man­ki

Mó­wiąc uczci­wie, film Szu­mow­skiej nie jest do­brym pre­tek­stem do tej dys­ku­sji. Przede wszyst­kim dla­te­go, że trak­tu­je za­sad­ni­czo o czym in­nym (o pol­skim ty­tu­le zresz­tą osob­no). Jest to dość ba­nal­na i po­wierz­chow­nie opo­wie­dzia­na hi­sto­ria pa­ni do­mu w śred­nim wie­ku, łą­czą­cej żo­ni­ne obo­wiąz­ki z pi­sa­niem dla ma­ga­zy­nu ko­bie­ce­go, któ­ra pod wpły­wem roz­mów z pro­sty­tu­ują­cy­mi się stu­dent­ka­mi od­kry­wa, iż jej ży­cie jest pu­ste i nie­speł­nio­ne, a mąż i sy­no­wie sta­li się ob­cy – ale po chwi­lo­wym kry­zy­sie hu­mor jej wra­ca.

Na­to­miast dziew­czy­ny, o któ­rych pi­sze ar­ty­kuł bo­ha­ter­ka fil­mu, w ści­słym sen­sie nie są „spon­so­ro­wa­ne", ale po pro­stu się pro­sty­tu­ują, ty­le że dzię­ki In­ter­ne­to­wi na wła­sne kon­to, bez „opie­ku­nów": ogła­sza­ją swe usłu­gi i ob­słu­gu­ją licz­nych part­ne­rów, z któ­ry­mi łą­czą je re­la­cje czy­sto han­dlo­we . Tym­cza­sem „spon­so­ring", tak jak de­fi­niu­ją to i opi­su­ją zaj­mu­ją­cy się spra­wą so­cjo­lo­go­wie i sek­su­olo­dzy, to roz­le­gła stre­fa po­śred­nia po­mię­dzy pro­sty­tu­cją a ak­cep­to­wa­nym w dzi­siej­szej mo­ral­no­ści po­sia­da­niem sta­łe­go, le­piej sy­tu­owa­ne­go ko­chan­ka. Po­mię­dzy „spon­so­rem" a pod­opiecz­ną ist­nie­je w więk­szo­ści wy­pad­ków ja­kaś bli­skość czy co naj­mniej za­ży­łość, re­la­cje ta­kie trwa­ją nie­kie­dy po kil­ka lat i przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie za­kła­da­ją pew­ną lo­jal­ność.

Pro­blem „spon­so­rin­gu" po­le­ga wła­śnie na tej nie­do­okre­ślo­no­ści. I na tym, że da­je on ła­twe ali­bi. Utrzy­man­ka – rze­czy­wi­stość ka­że przy­wró­cić pol­sz­czyź­nie to nie­co za­po­mnia­ne sło­wo – nie czu­je się dziw­ką. Ja­kie­goś part­ne­ra sek­su­al­ne­go mu­si prze­cież mieć, i zro­zu­mia­łe, że wy­bie­ra do­brze sy­tu­owa­ne­go. A że, sko­ro go stać, po­ma­ga fi­nan­so­wo? Że po­zna­li się nie wsku­tek zrzą­dze­nia lo­su, tyl­ko przez ogło­sze­nie, ja­sno pre­cy­zu­ją­ce wza­jem­ne ocze­ki­wa­nia? Że nie ma w tym związ­ku mi­ło­ści ani po­waż­nych za­mia­rów? Każ­dą z tych wąt­pli­wo­ści moż­na ła­two unie­waż­nić.

Ta­ki obu­stron­nie za­ak­cep­to­wa­ny „układ" da­je tak­że ali­bi „spon­so­ro­wi". On nie ko­rzy­sta z pro­sty­tu­cji, tyl­ko po pro­stu ma dziew­czy­nę, któ­rej po­ma­ga. Po­ma­ga­nie stu­dent­ce, że­by mo­gła sta­nąć na no­gi i uło­żyć so­bie ży­cie, jest prze­cież rów­nie szla­chet­ne, jak­by wsparł ak­cję cha­ry­ta­tyw­ną. A że ona go ob­słu­gu­je? Wi­docz­nie to lu­bi.

Zwy­czaj­na pra­ca

One to lu­bią" – ta obrzy­dli­wa, roz­grze­sza­ją­ca fra­za, obie­go­wa w świe­cie kon­su­men­tów por­no­gra­fii i pro­sty­tu­cji, znacz­nie le­piej pa­so­wa­ła­by na pla­kat fil­mu niż ni­jak się do hi­sto­ryj­ki ma­ją­cy slo­gan, któ­ry tam umie­ścił dys­try­bu­tor.

Rzecz ską­di­nąd cha­rak­te­ry­stycz­na, że pol­ski fe­mi­nizm, przy­naj­mniej w swym nur­cie me­dial­no­-sa­lo­no­wym, to nie idea, ale to­wa­rzy­stwo wza­jem­nej ad­o­ra­cji. Z uwa­gi na to­wa­rzy­skie afi­lia­cje Szu­mow­skiej na po­stę­po­wych sa­lo­nach czo­ło­we fe­mi­nist­ki po­czu­ły się w obo­wiąz­ku pro­mo­wać jej dzie­ło ja­ko „ma­ni­fest ko­bie­cej sek­su­al­no­ści", pod­kre­śla­jąc, że bo­ha­ter­ki Szu­mow­skiej wy­zwa­la­ją się z prze­są­dów, że „przej­mu­ją mę­ską ro­lę", trak­tu­jąc swych part­ne­rów in­stru­men­tal­nie i sa­me ich so­bie wy­bie­ra­jąc. Ka­zi­mie­ra Szczu­ka za­pę­dzi­ła się aż do stwier­dzeń, że „spon­so­ring to po  pro­stu pra­ca" i że do niej „nie prze­ma­wia po­dział na ko­bie­ty uczci­we i dziw­ki". A więc, lo­gicz­nie – wszyst­kie ko­bie­ty to dziw­ki? Sły­szeć to od iko­ny pol­skie­go fe­mi­ni­zmu by­ło­by bar­dzo śmiesz­ne, gdy­by nie by­ło ża­ło­sne.

Szu­mow­ska, uwię­ziw­szy się w po­lit­po­praw­nej for­mu­le „ni­ko­go nie po­tę­piać, ni­ko­go nie oce­niać, uni­kać wszel­kiej jed­no­znacz­no­ści", w efek­cie nie jest zdol­na wyjść po­za ba­nał i ogry­wa­ny w kul­tu­rze ma­so­wej od stu z gó­rą lat ste­reo­typ „dziw­ki z do­brym ser­cem". Nie trze­ba do­da­wać, jak bar­dzo od­le­gły od rze­czy­wi­sto­ści seksbiz­ne­su.

W tej sie­lan­ko­wej pocz­tów­ce z Pa­ry­ża jest tyl­ko je­den błysk praw­dy – zna­ko­mi­cie za­gra­na przez Jo­an­nę Ku­lig mło­da Po­lka. Po­stać, ja­ką moż­na spo­tkać co­raz czę­ściej, ty­po­wa dla na­szych cza­sów: dziew­czy­ny ze spo­łecz­nych ni­zin, któ­rej wpo­jo­ne zo­sta­ło, że „mu­si to mieć", mu­si prze­bić się do świa­ta luk­su­su i „gla­mo­uru" za wszel­ką ce­nę i wszel­ki­mi spo­so­ba­mi – zę­ba­mi, pa­zu­ra­mi, du­pą, obo­jęt­ne.

Społeczeństwo postkatolickie

Po­twór rwą­cy się do świa­ta kon­sump­cji za­bi­ja w dziew­czy­nie nor­mal­ną, wraż­li­wą ko­bie­tę, któ­ra to­pi reszt­ki przy­zwo­ito­ści w wód­ce. Zna­ko­mi­ty jest kró­ciut­ki epi­zod z mat­ką (Kry­sty­na Jan­da) prze­ra­żo­ną ży­ciem cór­ki, a mo­że bar­dziej tym, że nie jest w sta­nie, nie ma żad­ne­go ar­gu­men­tu (po­za bez­rad­nym wrza­skiem), by wy­ja­śnić jej, co złe­go ro­bi. Bo już w pierw­szej sce­nie, w któ­rej bo­ha­ter­ka roz­ma­wia z mat­ką, ma­my sy­gnał, iż świat ro­dzi­ców ze świa­tem cór­ki ma­ją wspól­ne­go wy­łącz­nie to, że w obu „szmal" jest war­to­ścią naj­wyż­szą.

To jest pro­blem cze­goś, co na­ukow­cy na­zy­wa­ją „spo­łe­czeń­stwem post­ka­to­lic­kim". Wy­ja­śnił­bym to tak, że jest to spo­łe­czeń­stwo zdo­mi­no­wa­ne przez lu­dzi, któ­rych ro­dzi­ce na­uczy­li, że pew­nych rze­czy się nie ro­bi, bo jest do­bro i zło i Bóg, któ­re za do­bre wy­na­gra­dza, a za złe ka­rze. Oni sa­mi wia­rę w Bo­ga, na­gro­dę i ka­rę już za­tra­ci­li, ale wciąż jesz­cze pew­nych rze­czy nie ro­bią i uwa­ża­ją, że ro­bić ich nie na­le­ży – si­łą in­er­cji, nie za­da­jąc so­bie py­ta­nia, dla­cze­go wła­ści­wie. Ca­ły pro­blem w tym, że kie­dy to py­ta­nie za­da­je im na­stęp­ne po­ko­le­nie – nie są mu już w sta­nie sen­sow­nie od­po­wie­dzieć.

„Mu­sisz to mieć", je­steś ty­le war­ta, ile masz na so­bie, patrz, jak ży­ją, miesz­ka­ją i ba­wią się gwiaz­dy i na­śla­duj – to głów­ne prze­ka­zy wy­twa­rza­ne przez spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym au­to­ry­te­tem mo­ral­nym moż­na uczy­nić na­wet sta­rą ka­bo­tyn­kę plo­tą­cą, że le­piej być „zim­ną su­ką", niż mę­czyć się z ba­cho­ra­mi. Sko­ro suk­ces, mie­rzo­ny kon­sump­cją, jest naj­waż­niej­szy, to do­bre jest to, co sprzy­ja suk­ce­so­wi.

Współ­cze­sna le­wi­ca w swych mod­nych re­ali­za­cjach kur­czo­wo sta­ra się nie za­uwa­żać, że w grun­cie rze­czy z le­wi­co­wy­mi ide­ami od daw­na już nie ma nic wspól­ne­go. Na złość war­to­ściom, któ­rych nisz­cze­nie po­zo­sta­ło jej je­dy­nym sen­sem, sta­ła się or­sza­kiem to­tal­nej de­hu­ma­ni­za­cji, słu­gą kul­tu kon­sump­cji oraz pie­nią­dza, spro­wa­dza­ją­ce­go wszyst­ko i wszyst­kich do to­wa­ru, usłu­gi i ce­ny. Tak­że ko­bie­tę. W czym współ­cze­sne fe­mi­nist­ki, przy­naj­mniej, gdy film zro­bi ktoś z le­wi­co­wej so­cje­ty, nie wi­dzą ni­cze­go złe­go – by­le tyl­ko ko­bie­ta sprze­da­wa­ła się sa­ma, a nie pod  kon­tro­lą al­fon­sa męż­czy­zny.

Nowy sponsor

Każdy, kto zerknął w badania, wie, że ła­twy pie­niądz uza­leż­nia, pro­sty­tu­cja wy­pa­cza oso­bo­wość, nisz­cząc wraż­li­wość i za­bu­rza­jąc em­pa­tię – po­czu­cie kon­tro­li, ja­kie zwy­kle utrzy­man­ki ma­ją, jest rów­nie złud­ne, jak prze­ko­na­nie al­ko­ho­li­ka, na­wet już ob­su­wa­ją­ce­go się w pi­jac­ką prze­paść, że ma pi­cie pod kon­tro­lą. Z ba­dań wy­ni­ka też zresztą, że „spon­sor" – star­szy, si­wa­wy pan, z ro­dzi­ną i na sta­no­wi­sku, od­cho­dzi w prze­szłość. Dzi­siej­szy spon­sor, któ­re­go nie zo­ba­czy­my w fil­mie, to ra­czej męż­czy­zna nie­wie­le od utrzy­man­ki star­szy, w imię ka­rie­ry  świa­do­mie re­zy­gnu­ją­cy z ży­cia oso­bi­ste­go („od­kła­da­ją­cy je na póź­niej" – rów­nież w prze­ko­na­niu, że ma wszyst­ko pod kon­tro­lą) na rzecz opty­ma­li­zu­ją­ce­go ży­cie płcio­we kon­trak­tu.

Ale jak po­ka­zu­je kam­pa­nia re­kla­mo­wa fil­mu, wy­zwo­lo­ne pa­nie z so­cje­ty nie są skłon­ne przy­jąć do wia­do­mo­ści, że ich wia­ra w szko­dli­wość „prze­są­dów" mo­że lu­dzi krzyw­dzić. Dla nich spon­so­ring to tyl­ko oka­zja do upo­mnie­nia sie­bie sa­mych, że naj­wy­raź­niej nie dość się jesz­cze wy­zwo­li­ły, sko­ro coś je dzi­wi, i do ki­bi­co­wa­nia dziew­czy­nom, któ­re w dzie­le wy­zwo­le­nia sku­tecz­niej po­zby­ły się miesz­czań­skich za­ha­mo­wań.

PS Kwe­stia ty­tu­łu, pod ja­kim film wcho­dzi do pol­skich kin, jest sym­bo­licz­na. Ty­tuł ory­gi­nal­ny „El­les" jest oczy­wi­stym na­wią­za­niem do To­ulou­se-Lau­tre­ca. Tak za­ty­tu­ło­wał on se­rię por­tre­tów pa­ry­skich pro­sty­tu­tek, zdu­mie­wa­ją­cą w swo­ich cza­sach nie­zwy­kłą em­pa­tią dla bo­ha­te­rek. Wer­sja ory­gi­nal­na wy­da­je się więc zwra­cać do wi­dow­ni co­kol­wiek oświe­co­nej. Na­to­miast pol­ski ty­tuł, po­za tym, że ni pri czom, ob­li­czo­ne zo­sta­ły na pu­blicz­ność, któ­rej wraż­li­wość i ho­ry­zon­ty in­te­lek­tu­al­ne ukształ­to­wa­ły te­le­wi­zyj­ne blo­ki re­kla­mo­we. Moż­na so­bie wy­obra­zić, ja­ką pro­po­zy­cję zło­żył­by miej­sco­wy dys­try­bu­tor ko­muś, kto by mu za­pro­po­no­wał się­gnię­cie przy spo­lsz­cze­niu ty­tu­łu do, daj­my na to, pan­ny Ma­li­czew­skiej.

Au­tor jest pu­bli­cy­stą ty­go­dni­ka „Uwa­żam Rze"

Pro­mo­cja fil­mu Mał­go­rza­ty Szu­mow­skiej „Spon­so­ring" przy­bra­ła po­zór me­dial­nej dys­ku­sji nad pro­ble­mem spo­łecz­nym, któ­ry – w do­mi­nu­ją­cym jej nur­cie – nie jest wca­le uzna­wa­ny za pro­blem, tyl­ko za znak no­wo­cze­sno­ści. Przy­wo­łu­je się w niej ba­da­nie jed­ne­go z sek­su­olo­gów, we­dług któ­re­go aż 20 pro­cent pol­skich stu­den­tek od­da­je się za pie­nią­dze  i ogła­sza usta­mi roz­ma­itych au­to­ry­te­tów, że spon­so­ring na trwa­łe wszedł do oby­cza­jów ka­to­lic­kiej nie­gdyś Pol­ski.

Ali­bi dla utrzy­man­ki

Mó­wiąc uczci­wie, film Szu­mow­skiej nie jest do­brym pre­tek­stem do tej dys­ku­sji. Przede wszyst­kim dla­te­go, że trak­tu­je za­sad­ni­czo o czym in­nym (o pol­skim ty­tu­le zresz­tą osob­no). Jest to dość ba­nal­na i po­wierz­chow­nie opo­wie­dzia­na hi­sto­ria pa­ni do­mu w śred­nim wie­ku, łą­czą­cej żo­ni­ne obo­wiąz­ki z pi­sa­niem dla ma­ga­zy­nu ko­bie­ce­go, któ­ra pod wpły­wem roz­mów z pro­sty­tu­ują­cy­mi się stu­dent­ka­mi od­kry­wa, iż jej ży­cie jest pu­ste i nie­speł­nio­ne, a mąż i sy­no­wie sta­li się ob­cy – ale po chwi­lo­wym kry­zy­sie hu­mor jej wra­ca.

Na­to­miast dziew­czy­ny, o któ­rych pi­sze ar­ty­kuł bo­ha­ter­ka fil­mu, w ści­słym sen­sie nie są „spon­so­ro­wa­ne", ale po pro­stu się pro­sty­tu­ują, ty­le że dzię­ki In­ter­ne­to­wi na wła­sne kon­to, bez „opie­ku­nów": ogła­sza­ją swe usłu­gi i ob­słu­gu­ją licz­nych part­ne­rów, z któ­ry­mi łą­czą je re­la­cje czy­sto han­dlo­we . Tym­cza­sem „spon­so­ring", tak jak de­fi­niu­ją to i opi­su­ją zaj­mu­ją­cy się spra­wą so­cjo­lo­go­wie i sek­su­olo­dzy, to roz­le­gła stre­fa po­śred­nia po­mię­dzy pro­sty­tu­cją a ak­cep­to­wa­nym w dzi­siej­szej mo­ral­no­ści po­sia­da­niem sta­łe­go, le­piej sy­tu­owa­ne­go ko­chan­ka. Po­mię­dzy „spon­so­rem" a pod­opiecz­ną ist­nie­je w więk­szo­ści wy­pad­ków ja­kaś bli­skość czy co naj­mniej za­ży­łość, re­la­cje ta­kie trwa­ją nie­kie­dy po kil­ka lat i przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie za­kła­da­ją pew­ną lo­jal­ność.

Pro­blem „spon­so­rin­gu" po­le­ga wła­śnie na tej nie­do­okre­ślo­no­ści. I na tym, że da­je on ła­twe ali­bi. Utrzy­man­ka – rze­czy­wi­stość ka­że przy­wró­cić pol­sz­czyź­nie to nie­co za­po­mnia­ne sło­wo – nie czu­je się dziw­ką. Ja­kie­goś part­ne­ra sek­su­al­ne­go mu­si prze­cież mieć, i zro­zu­mia­łe, że wy­bie­ra do­brze sy­tu­owa­ne­go. A że, sko­ro go stać, po­ma­ga fi­nan­so­wo? Że po­zna­li się nie wsku­tek zrzą­dze­nia lo­su, tyl­ko przez ogło­sze­nie, ja­sno pre­cy­zu­ją­ce wza­jem­ne ocze­ki­wa­nia? Że nie ma w tym związ­ku mi­ło­ści ani po­waż­nych za­mia­rów? Każ­dą z tych wąt­pli­wo­ści moż­na ła­two unie­waż­nić.

Ta­ki obu­stron­nie za­ak­cep­to­wa­ny „układ" da­je tak­że ali­bi „spon­so­ro­wi". On nie ko­rzy­sta z pro­sty­tu­cji, tyl­ko po pro­stu ma dziew­czy­nę, któ­rej po­ma­ga. Po­ma­ga­nie stu­dent­ce, że­by mo­gła sta­nąć na no­gi i uło­żyć so­bie ży­cie, jest prze­cież rów­nie szla­chet­ne, jak­by wsparł ak­cję cha­ry­ta­tyw­ną. A że ona go ob­słu­gu­je? Wi­docz­nie to lu­bi.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy