Promocja filmu Małgorzaty Szumowskiej „Sponsoring" przybrała pozór medialnej dyskusji nad problemem społecznym, który – w dominującym jej nurcie – nie jest wcale uznawany za problem, tylko za znak nowoczesności. Przywołuje się w niej badanie jednego z seksuologów, według którego aż 20 procent polskich studentek oddaje się za pieniądze i ogłasza ustami rozmaitych autorytetów, że sponsoring na trwałe wszedł do obyczajów katolickiej niegdyś Polski.
Alibi dla utrzymanki
Mówiąc uczciwie, film Szumowskiej nie jest dobrym pretekstem do tej dyskusji. Przede wszystkim dlatego, że traktuje zasadniczo o czym innym (o polskim tytule zresztą osobno). Jest to dość banalna i powierzchownie opowiedziana historia pani domu w średnim wieku, łączącej żonine obowiązki z pisaniem dla magazynu kobiecego, która pod wpływem rozmów z prostytuującymi się studentkami odkrywa, iż jej życie jest puste i niespełnione, a mąż i synowie stali się obcy – ale po chwilowym kryzysie humor jej wraca.
Natomiast dziewczyny, o których pisze artykuł bohaterka filmu, w ścisłym sensie nie są „sponsorowane", ale po prostu się prostytuują, tyle że dzięki Internetowi na własne konto, bez „opiekunów": ogłaszają swe usługi i obsługują licznych partnerów, z którymi łączą je relacje czysto handlowe . Tymczasem „sponsoring", tak jak definiują to i opisują zajmujący się sprawą socjologowie i seksuolodzy, to rozległa strefa pośrednia pomiędzy prostytucją a akceptowanym w dzisiejszej moralności posiadaniem stałego, lepiej sytuowanego kochanka. Pomiędzy „sponsorem" a podopieczną istnieje w większości wypadków jakaś bliskość czy co najmniej zażyłość, relacje takie trwają niekiedy po kilka lat i przynajmniej teoretycznie zakładają pewną lojalność.
Problem „sponsoringu" polega właśnie na tej niedookreśloności. I na tym, że daje on łatwe alibi. Utrzymanka – rzeczywistość każe przywrócić polszczyźnie to nieco zapomniane słowo – nie czuje się dziwką. Jakiegoś partnera seksualnego musi przecież mieć, i zrozumiałe, że wybiera dobrze sytuowanego. A że, skoro go stać, pomaga finansowo? Że poznali się nie wskutek zrządzenia losu, tylko przez ogłoszenie, jasno precyzujące wzajemne oczekiwania? Że nie ma w tym związku miłości ani poważnych zamiarów? Każdą z tych wątpliwości można łatwo unieważnić.
Taki obustronnie zaakceptowany „układ" daje także alibi „sponsorowi". On nie korzysta z prostytucji, tylko po prostu ma dziewczynę, której pomaga. Pomaganie studentce, żeby mogła stanąć na nogi i ułożyć sobie życie, jest przecież równie szlachetne, jakby wsparł akcję charytatywną. A że ona go obsługuje? Widocznie to lubi.
Zwyczajna praca
One to lubią" – ta obrzydliwa, rozgrzeszająca fraza, obiegowa w świecie konsumentów pornografii i prostytucji, znacznie lepiej pasowałaby na plakat filmu niż nijak się do historyjki mający slogan, który tam umieścił dystrybutor.
Rzecz skądinąd charakterystyczna, że polski feminizm, przynajmniej w swym nurcie medialno-salonowym, to nie idea, ale towarzystwo wzajemnej adoracji. Z uwagi na towarzyskie afiliacje Szumowskiej na postępowych salonach czołowe feministki poczuły się w obowiązku promować jej dzieło jako „manifest kobiecej seksualności", podkreślając, że bohaterki Szumowskiej wyzwalają się z przesądów, że „przejmują męską rolę", traktując swych partnerów instrumentalnie i same ich sobie wybierając. Kazimiera Szczuka zapędziła się aż do stwierdzeń, że „sponsoring to po prostu praca" i że do niej „nie przemawia podział na kobiety uczciwe i dziwki". A więc, logicznie – wszystkie kobiety to dziwki? Słyszeć to od ikony polskiego feminizmu byłoby bardzo śmieszne, gdyby nie było żałosne.
Szumowska, uwięziwszy się w politpoprawnej formule „nikogo nie potępiać, nikogo nie oceniać, unikać wszelkiej jednoznaczności", w efekcie nie jest zdolna wyjść poza banał i ogrywany w kulturze masowej od stu z górą lat stereotyp „dziwki z dobrym sercem". Nie trzeba dodawać, jak bardzo odległy od rzeczywistości seksbiznesu.
W tej sielankowej pocztówce z Paryża jest tylko jeden błysk prawdy – znakomicie zagrana przez Joannę Kulig młoda Polka. Postać, jaką można spotkać coraz częściej, typowa dla naszych czasów: dziewczyny ze społecznych nizin, której wpojone zostało, że „musi to mieć", musi przebić się do świata luksusu i „glamouru" za wszelką cenę i wszelkimi sposobami – zębami, pazurami, dupą, obojętne.