Szacunki podane przez Państwowy Instytut Geologiczny rozwiewają nadzieje: hojność przyrody nie uwolni nas od rosyjskich dostaw, będziemy musieli samodzielność energetyczną wywalczyć strategią oraz przemyślanymi inwestycjami. To nawet lepiej, bo przy tanim gazie moglibyśmy popaść w polityczną gnuśność. Teraz nam ona nie grozi.
Amerykanie zaostrzyli nasz apetyt.
Według ich danych w łupkach miało być aż 5,3 bln m sześc. gazu, co czyniło Polskę, wraz z Francją i Ukrainą, liderem Europy. Jeszcze przed opublikowaniem raportu PIG eksperci zredukowali szacunki do 1 – 2 bln m sześc. Instytut wspomina o zaledwie 346 – 768 mld m sześc., wlicza gaz pod dnem morza, a ten nie jest jeszcze nigdzie eksploatowany z powodu wysokich kosztów.
To, co jest, to i tak sporo; jeśli złóż jest mniej, ale są bogate, przedsięwzięcie będzie się opłacało i da Polsce oddech. Ale wydobycie nie przyniesie rewolucyjnych zmian, a na nie właśnie liczyli politycy i opinia publiczna. Przypomnijmy o spekulacjach, iż czeka nas 300 lat energetycznej niezależności, zawartej w exposé zapowiedzi premiera, że pieniądze z opodatkowania wydobycia zapewnią nam emerytury, czy wreszcie pączkującym w kręgach PiS pomyśle, by stworzyć narodowy fundusz przyszłości na wzór norweskiego. To idee szczytne, niestety nie do zrealizowania.