Friedrich Nietzsche uważał, że „geniusza warunkuje suche powietrze i czyste niebo". Zdaniem niemieckiego filozofa te warunki spełniały Toskania, Prowansja i Grecja, w ostateczności Paryż. On sam starał się żyć wedle systemu: lato w Alpach, zima na Riwierze.
Tęsknoty autora „Antychrysta" podzielało, a co gorsza próbowało realizować, tysiące Europejczyków i Amerykanów, wcale nie geniuszy. W „pięknej epoce" wojaże przestały być domeną garstki uprzywilejowanych. Wakacyjne szlaki opanowała szeroko rozumiana klasa średnia. Proletariat nie wyjeżdżał, bo jeszcze nie miał za co. Płatne urlopy upowszechniły się dopiero po pierwszej wojnie światowej.
Włóczenie się po obcych krajach dawniej należało do repertuaru typowo męskich przygód. Teraz panowie coraz częściej zabierali ze sobą kobiety i dzieci. Zdarzało się nawet, ku zgrozie moralistów, że płeć piękna wojażowała solo. Niektóre damy godziły się ze spartańskimi warunkami, inne potrafiły zadać szyku nawet w niesprzyjających okolicznościach przyrody. Rosjanka Lidia Paszkow w 1872 roku wyprawiła się do Palmyry na czele karawany liczącej 35 wielbłądów, 33 muły i 20 osłów. Ochronę zapewniało 16 tureckich kawalerzystów. Po dotarciu na miejsce oraz rozpakowaniu bagaży hrabina mogła uraczyć miejscowych szejków skromną kolacją, na którą składały się zupa, homary, szparagi, kurczaki i pieczona cielęcina, popijane burgundem i szampanem. Na deser podano ciasto śliwkowe, kawę i likiery.
Kair był tańszy i łatwiej dostępny. W 1911 roku Clara Miller, przeciętnie sytuowana angielska wdowa, mogła pozwolić sobie na spędzenie całej zimy nad Nilem. Jej 17-letnia córka Agatha, która w przyszłości wyjdzie za pana Christie i zostanie autorką słynnych kryminałów, zgodnie z wolą rodzicielki „poznawała świat towarzyski", zaliczając pięć balów tygodniowo. Dodajmy do tego inne rozrywki: wyścigi, manewry, defiladę, piknik na pustyni, wycieczkę do piramid i kairskiej cytadeli, grę w krykieta i w polo. W wolnych chwilach panie przyjmowały hołdy oficerów z brytyjskiego garnizonu.
Piętno zepsucia
Arystokraci krwi i pieniądza, wybierając się na wakacje, z reguły zabierali ze sobą strzelby. Maniakalnym myśliwym-podróżnikiem był niedoszły cesarz Austro-Węgier Franciszek Ferdynand. Wszędzie, gdzie się pojawiał, urządzał hekatomby miejscowej zwierzyny i ptactwa. W Polsce kładł pokotem żubry, w Indiach – słonie i tygrysy. Trofea przywożono do zamku Konopiště – czeskiej rezydencji arcyksięcia. Ich ilość burzy krew kolejnych pokoleń obrońców przyrody.
Michał Tyszkiewicz, bawiąc w Egipcie, ubolewał, że wysoko latające orły są poza zasięgiem strzału, a krokodyle nurkują, zanim zdąży naładować karabin. „Ubiłem pelikana, kilka czarnych żurawi i nareszcie kilka przepiórek" – to typowy zapis z jego dziennika podróży. Ordynat birżański pasjonował się też archeologią. Pod osłoną nocy prowadził nielegalne wykopaliska. Jego prywatna kolekcja starożytności miała niewiele sobie równych w Europie, lecz po śmierci właściciela została rozprzedana.
Turystom, szabrującym grobowce i inne pozostałości dawnych cywilizacji, przykład dawały ich własne rządy. W XX wieku mocarstwa licytowały się w wystrzeliwaniu rakiet kosmicznych, w XIX – w pozyskiwaniu antycznych budowli i monumentów. Młody arystokrata z Galicji Józef Hussarzewski pod koniec 1871 roku oglądał w Aleksandrii starożytny obelisk z czerwonego granitu, zwany Igłą Kleopatry. Pięć lat po jego wizycie zabytek został załadowany na okręt i wywieziony do Londynu. Obecnie można go oglądać na nabrzeżu Tamizy. Bliźniaczy obelisk przepłynął Atlantyk i dziś zdobi nowojorski Central Park. Niemcy opłatę za wsparcie chylącego się do upadku imperium tureckiego pobierali, plądrując ruiny hellenistycznych miast w Azji Mniejszej. Muzeum Pergamońskie jest od 100 lat dumą Berlina. Wiedeń, dzięki ekspedycjom austriackich archeologów, zafundował sobie Muzeum Efezu.