Herbatka na Saharze

W drugiej połowie XIX wieku powieści podróżnicze biły rekordy popularności, ale czasy podróżników dobiegały końca. Zaczynała się epoka masowej turystyki

Publikacja: 29.09.2012 01:01

Z lewej – Sfinks, z prawej – parasolka miss Edwards

Z lewej – Sfinks, z prawej – parasolka miss Edwards

Foto: Corbis

Friedrich Nietzsche uważał, że „geniusza warunkuje suche powietrze i czyste niebo". Zdaniem niemieckiego filozofa te warunki spełniały Toskania, Prowansja i Grecja, w ostateczności Paryż. On sam starał się żyć wedle systemu: lato w Alpach, zima na Riwierze.

Tęsknoty autora „Antychrysta" podzielało, a co gorsza próbowało realizować, tysiące Europejczyków i Amerykanów, wcale nie geniuszy. W „pięknej epoce" wojaże przestały być domeną garstki uprzywilejowanych. Wakacyjne szlaki opanowała szeroko rozumiana klasa średnia. Proletariat nie wyjeżdżał, bo jeszcze nie miał za co. Płatne urlopy upowszechniły się dopiero po pierwszej wojnie światowej.

Włóczenie się po obcych krajach dawniej należało do repertuaru typowo męskich przygód. Teraz panowie coraz częściej zabierali ze sobą kobiety i dzieci. Zdarzało się nawet, ku zgrozie moralistów, że płeć piękna wojażowała solo. Niektóre damy godziły się ze spartańskimi warunkami, inne potrafiły zadać szyku nawet w niesprzyjających okolicznościach przyrody. Rosjanka Lidia Paszkow w 1872 roku wyprawiła się do Palmyry na czele karawany liczącej 35 wielbłądów, 33 muły i 20 osłów. Ochronę zapewniało 16 tureckich kawalerzystów. Po dotarciu na miejsce oraz rozpakowaniu bagaży hrabina mogła uraczyć miejscowych szejków skromną kolacją, na którą składały się zupa, homary, szparagi, kurczaki i pieczona cielęcina, popijane burgundem i szampanem. Na deser podano ciasto śliwkowe, kawę i likiery.

Kair był tańszy i łatwiej dostępny. W 1911 roku Clara Miller, przeciętnie sytuowana angielska wdowa, mogła pozwolić sobie na spędzenie całej zimy nad Nilem. Jej 17-letnia córka Agatha, która w przyszłości wyjdzie za pana Christie i zostanie autorką słynnych kryminałów, zgodnie z wolą rodzicielki „poznawała świat towarzyski", zaliczając pięć balów tygodniowo. Dodajmy do tego inne rozrywki: wyścigi, manewry, defiladę, piknik na pustyni, wycieczkę do piramid i kairskiej cytadeli, grę w krykieta i w polo. W wolnych chwilach panie przyjmowały hołdy oficerów z brytyjskiego garnizonu.

Piętno zepsucia

Arystokraci krwi i pieniądza, wybierając się na wakacje, z reguły zabierali ze sobą strzelby. Maniakalnym myśliwym-podróżnikiem był niedoszły cesarz Austro-Węgier Franciszek Ferdynand. Wszędzie, gdzie się pojawiał, urządzał hekatomby miejscowej zwierzyny i ptactwa. W Polsce kładł pokotem żubry, w Indiach – słonie i tygrysy. Trofea przywożono do zamku Konopiště – czeskiej rezydencji arcyksięcia. Ich ilość burzy krew kolejnych pokoleń obrońców przyrody.

Michał Tyszkiewicz, bawiąc w Egipcie, ubolewał, że wysoko latające orły są poza zasięgiem strzału, a krokodyle nurkują, zanim zdąży naładować karabin. „Ubiłem pelikana, kilka czarnych żurawi i nareszcie kilka przepiórek" – to typowy zapis z jego dziennika podróży. Ordynat birżański pasjonował się też archeologią. Pod osłoną nocy prowadził nielegalne wykopaliska. Jego prywatna kolekcja starożytności miała niewiele sobie równych w Europie, lecz po śmierci właściciela została rozprzedana.

Turystom, szabrującym grobowce i inne pozostałości dawnych cywilizacji, przykład dawały ich własne rządy. W XX wieku mocarstwa licytowały się w wystrzeliwaniu rakiet kosmicznych, w XIX – w pozyskiwaniu antycznych budowli i monumentów. Młody arystokrata z Galicji Józef Hussarzewski pod koniec 1871 roku oglądał w Aleksandrii starożytny obelisk z czerwonego granitu, zwany Igłą Kleopatry. Pięć lat po jego wizycie zabytek został załadowany na okręt i wywieziony do Londynu. Obecnie można go oglądać na nabrzeżu Tamizy. Bliźniaczy obelisk przepłynął Atlantyk i dziś zdobi nowojorski Central Park. Niemcy opłatę za wsparcie chylącego się do upadku imperium tureckiego pobierali, plądrując ruiny hellenistycznych miast w Azji Mniejszej. Muzeum Pergamońskie jest od 100 lat dumą Berlina. Wiedeń, dzięki ekspedycjom austriackich archeologów, zafundował sobie Muzeum Efezu.

Orient przyciągał podróżników nie tylko swoją przeszłością i egzotyką. Mit erotycznego raju, stale umacniany przez poetów i malarzy, w drugiej połowie XIX wieku przeżywał swoje apogeum. Seksturystyka była jednak tematem tabu. Gustave Flaubert, który szczegółowo opisał rozkosze, jakich dostarczyła mu znajomość z egipską kurtyzaną Kucziuk Hanem, należał do wyjątków. Typowa jest natomiast relacja Józefa Hussarzewskiego. „Tancerki były niezgrabne i jakkolwiek młode, jednak ohydnie brzydkie, a ewolucje dolną częścią ciała tym bardziej uderzały mnie nieprzyzwoitością swoją i sprośną lubieżnością, o ile indywidualności aktorek nosiły na sobie odrażające piętno cynizmu i zepsucia". W tym miejscu warto dodać, że nasz rodak wojażował w towarzystwie małżonki.

Oprócz demona seksu dawnym urlopowiczom zagrażał demon hazardu. Kasyna w Monte Carlo, Ostendzie czy Baden-Baden stały się wręcz symbolami fin de siécle'u. Ostatnie z nich ma zapewnione miejsce w historii literatury: to tutaj Fiodor Dostojewski przegrał w ruletkę honorarium, jakie otrzymał. Aby odwrócić złą passę, oddał w zastaw ubrania swoje, żony, a nawet ślubne obrączki. Ile zdrowia pisarz stracił w niemieckim kurorcie, można się tylko domyślać.

Skoro już mowa o uzależnieniach, nałogowym wagabundą był Henryk Sienkiewicz. Większość swych powieści napisał w hotelach i pensjonatach. Biografowie wyliczyli, że autor „Quo vadis" spędził na szlaku co najmniej 17 lat życia. W tej konkurencji był i jest absolutnym czempionem wśród polskich literatów. Podróżował pociągiem, parowcem, łodzią, konno, pieszo i na rowerze. Polował w Kalifornii, przemierzał pustynie i puszcze, peregrynował „do wód", nie był też obojętny na dzieła sztuki i architektury. Włochy uważał za swoją drugą ojczyznę. Nie on jeden zresztą. Kazimierz Chłędowski, emerytowany urzędnik c.k. monarchii, z miłości do Italii zakopał się żywcem w tamtejszych archiwach i bibliotekach, czego efektem  był monumentalny, przełożony na wiele języków i do dziś chętnie czytywany cykl historycznych esejów.

Według zgodnej opinii era turystyczna zaczęła się 5 lipca 1841 roku, gdy z Leicester do Loughborough odjechał pociąg wynajęty przez kaznodzieję Thomasa Cooka. Wycieczka została zorganizowana nie dla zysku, lecz by udowodnić, że czas wolny można spędzić inaczej, niż zaglądając do butelki. Cook był bowiem działaczem ruchu na rzecz trzeźwości. Antyalkoholowa krucjata zrodziła nieślubne dziecię w postaci pierwszego na świecie biura podróży, kuszącego klientów wizją egzotycznych wakacji, a od 1878 roku – wycieczką dookoła globu trwającą  212 dni.

Król pociągów, pociąg królów

Ekspansja kolei żelaznych, która sprowokowała pojawienie się „literatury wagonowej", nie u wszystkich wzbudzała entuzjazm. „Ludzie większej niewoli dla siebie wymyślić nie mogli, dobrowolnie zrzekając się wszelkiej swobody i na równi stając z numerowanym pakunkiem" – biadolił Józef Ignacy Kraszewski. Symbolem nowoczesności ożenionej z luksusem stał się słynny Orient Express („Titanic", jak wiadomo, zawiódł w tej roli). Pociąg, który od 1883 roku przemierzał trasę Paryż – Konstantynopol, był pierwszym i długo jedynym środkiem transportu łączącym dwa krańce Europy. Rozwijał przy tym zawrotną prędkość 80 kilometrów na godzinę.

Reputację Orient Expressu umacniali jego pasażerowie: koronowane głowy, słynni artyści, bogaci przemysłowcy. Czasem jednak w posiadanie biletów udało się wejść postaciom wątpliwej konduity, takim jak Margaretha Geertruida Zelle, lepiej znana pod scenicznym pseudonimem Mata Hari czy rosyjski wywrotowiec Lew Trocki. Paradoksalnie legenda „króla pociągów" na stałe zakotwiczyła w kulturze popularnej w momencie, gdy projekt wchodził w fazę schyłkową. Dwie wojny światowe, zmiany granic oraz gospodarczy kryzys unieważniły dawne rozkłady jazdy. W powieści Grahama Greene'a „Pociąg do Stambułu" jugosłowiańskie służby bezceremonialnie aresztują trójkę pasażerów, by postawić ich przed sądem doraźnym. „Morderstwo w Orient Expressie" Agathy Christie zainspirował incydent z grudnia 1931 roku. Po obfitych opadach śniegu pociąg utkwił na granicy turecko-greckiej. Podróżni musieli odbyć kilkukilometrowy spacer, by przesiąść się do innego składu, w którym nie było wody, jedzenia ani przedziałów sypialnych. Do celu dotarli z dwudniowym opóźnieniem. „Nigdy wcześniej nie podróżowałam po Europie i nigdy więcej już tego nie zrobię" – odgrażała się zbulwersowana dama rodem z Ameryki.

W filmie „Starsza pani znika" w reżyserii Alfreda Hitchcocka Orient Express stał się areną szpiegowskich porachunków. W „Pozdrowieniach z Rosji" Iana Fleminga James Bond, walcząc z nasłanym zabójcą, doszczętnie zdemolował luksusowe wyposażenie przedziału. Belle époque była już tylko wspomnieniem.

Nużąca gawiedź

Mimo herkulesowych wysiłków przewoźników i biur podróży współczesny turysta bywa narażony na kontakt z obcą kulturą i cywilizacją. Jak sobie radzili z tym problemem nasi pradziadowie? Nie najlepiej. Józefa Hussarzewskiego raził w Egipcie „niczym niezrównany brud, rubaszność i chaos ogólny". Zakwefione kobiety uznał za „najsmutniejszy dowód ciemnoty i barbarzyństwa kraju". Sienkiewiczowi Stambuł kojarzył się z Pacanowem. Matejko podsumował stolicę Turcji jednym słowem: „przedpiekle". W relacjach jak refren powracają narzekania, że orientalne miasta najlepiej wyglądają z daleka, zaś na ich ulicach panuje smród, hałas oraz „gawiedź dokuczająca".

Podróż jest podobno najlepszym sposobem na poznanie i zrozumienie świata. XIX-wieczni turyści najlepiej jednak czuli się we własnym towarzystwie. Byli znakomicie impregnowani na rzeczywistość, odmienną od ich przyzwyczajeń. Patrzyli, a nie widzieli. Kontrast między wspaniałością zwiedzanych zabytków z teraźniejszą nędzą tłumaczyli sobie zdegenerowaniem potomków starożytnych Egipcjan, Greków czy Rzymian. Towarzyszyło temu naiwne idealizowanie przeszłości.

Wyprawy w rejony najmniej cywilizowane stwarzały pokusę dowartościowania się kosztem tubylców. Lektura „Listów z Afryki" przekonuje, że nie oparł się jej także Sienkiewicz. Podczas półtoramiesięcznego pobytu w Zanzibarze i Kenii nasz noblista doszedł do wniosku, że mieszkańcy Czarnego Lądu są leniwi, tchórzliwi i próżni. „Jedynie sztuka fryzjerska stoi tu wyżej niż w Europie" – kpił autor Trylogii. Skoro Murzyni nie dorośli do tego, by rządzić się sami, muszą się pogodzić z panowaniem białych. Arabów oceniał jeszcze gorzej. Aż dziw bierze, że wychwalając kolonializm, pisarz nie dostrzegł, że podobnych argumentów używają wrogowie polskiej niepodległości. Współautor rozbiorów król Prus Fryderyk Wielki pisał o swoich nowych polskich poddanych: „biednych tych Irokezów będę się starał oswoić z cywilizacją europejską"...

Sienkiewicza częściowo usprawiedliwia fakt, że w Afryce dopadła go febra. Przykuty do łoża boleści większość informacji czerpał – z konieczności

– z drugiej ręki. Choroba i nieprzyjazny klimat z pewnością wpłynęły na jego samopoczucie i ogląd świata. Wspomnienia i listy innych wędrowców również wypełniają narzekania na pogodę, sirocco i chamsin, robactwo panoszące się w hotelach oraz konieczność ciągłego oganiania się od żebraków i naciągaczy. Najgorsza była jednak nuda. Niejeden zblazowany turysta mógłby powtórzyć za Charles'em Baudelaire'em: „Gorzką wiedzę wyciąga się z każdej podróży/ Świat mały, monotonny, nigdy się nie zmienia/ Jak lustro, co nasz własny obraz nam powtórzy/ To na pustyni nudy źródło przerażenia!".

Czy podróże kształcą – to kwestia sporna. Na pewno w obcym środowisku łatwiej jest dokonać samookreślenia. Przekonuje się o tym Lucy Bartlett, bohaterka powieści „Pokój z widokiem" E. M. Forstera. We Florencji, zadeptywanej przez hordy angielskich turystów „z nosami czerwonymi jak okładka Baedekera", zaczyna do niej docierać, że żyje w świecie pozorów. Wiktoriański gorset mocno uwiera, zwłaszcza gdy jest się młodym i zakochanym. Podobne olśnienie, tyle że na statku płynącym do Ameryki Południowej, stało się udziałem Rachel Vinrace – alter ego Virginii Woolf z jej literackiego debiutu „Podróż w świat" z 1915 roku.

W przeciwną stronę – do Europy – podążali bohaterowie prozy Henry'ego Jamesa. Stary Kontynent wzbudzał w pisarzu uczucia zdecydowanie ambiwalentne. Z jednej strony imponowała mu europejska tradycja i wyrafinowanie. Z drugiej – podejrzewał sąsiadów zza Atlantyku o cynizm i skłonność do wiarołomstwa. Amerykanom przypisywał dla odmiany spontaniczność graniczącą z naiwnością. Konfrontacja tych blisko spokrewnionych, a jednak odmiennych kultur była osią, wokół której obracała się fabuła powieści Jamesa. Ofiarami zakłamanej i zdemoralizowanej Europy padali: młody rzeźbiarz, który nieopatrznie przyjął propozycję zamieszkania w kolebce sztuki – Rzymie („Roderick Hudson") i piękna, lecz nieznająca życia panna na wydaniu, uwiedziona przez nikczemnego kolekcjonera dzieł sztuki z Florencji („Portret damy"). W „Miłości i śmierci w Wenecji" para brytyjskich kochanków czyha na spadek po nieuleczalnie chorej obywatelce Stanów Zjednoczonych.

Amerykanin w Paryżu

Mniej koturnowo, za to z właściwym sobie humorem, różnice między Starym i Nowym Światem przedstawił Mark Twain. W 1867 roku pisarz zaokrętował się w Nowym Jorku i wspólnie z pasażerami statku „Quaker City" odbył pięciomiesięczny rejs do Europy i Ziemi Świętej. To, co przeżył i co widział, opisał w „Prostaczkach za granicą", jednym z największych bestsellerów literatury podróżniczej. Rodaków traktujących z przesadną czcią „zapleśniałe budynki" i penetrujących pobojowisko pod Sewastopolem w poszukiwaniu militarnych suwenirów (najcenniejszy okazał się „fragment rosyjskiego generała") potraktował dość łagodnie. Ostrze satyry uderzyło natomiast z całą mocą w handlarzy fałszywymi antykami, fryzjerów, którzy minęli się z powołaniem, i złotoustych przewodników, klepiących swe teksty „niczym tresowane papugi". Bystre oko reportera dostrzegło też brak mydła we francuskich i włoskich łaźniach i kłamliwe wywieszki z napisem „tu mówi się po angielsku", nos zaś wyczuł odór czosnku i cebuli bijący od słynnych paryskich gryzetek.

Stosunek Twaina do kulturowego dziedzictwa Europy jest całkowicie pozbawiony snobizmu. „Widzieliśmy dotąd 13 tys. św. Hieronimów, 22 tys. św. Marków, 16 tys. św. Mateuszów, 60 tys. św. Sebastianów, nie mówiąc o 4 milionach innych świętych" – raportuje z Italii. Potrafi zachwycić się Wenecją, ale rzymskie Koloseum to dla niego „pudło na kapelusz, nadgryzione z jednej strony przez mole", stambulska Hagia Sofia – „zaniedbana stodoła", a Palestyna – „pozbawione wdzięku pustkowie". Ulubioną zabawą pisarza i jego towarzyszy podróży było nękanie przewodników głupimi pytaniami („Kim właściwie jest ten Renesans? Skąd przybył i jakim prawem zaśmiecił ten kraj swymi bohomazami?").

Twain i jego współcześni mogli jeszcze czuć się odkrywcami. Dziś idea grand tour trafiła pod strzechy, a każdy kawałek globu został już przez kogoś opisany.

Pokusa przelania swych wrażeń i refleksji na papier (lub przynajmniej ekran komputera) wciąż jednak jest nieodparta. Słynna książka „Smutek tropików" Claude'a Lévi-Straussa zaczyna się od frazy: „Nienawidzę podróży i podróżników. A oto zabieram się do pisania o moich wyprawach".

Wiesław Chełminiak jest krytykiem filmowym i historykiem

Friedrich Nietzsche uważał, że „geniusza warunkuje suche powietrze i czyste niebo". Zdaniem niemieckiego filozofa te warunki spełniały Toskania, Prowansja i Grecja, w ostateczności Paryż. On sam starał się żyć wedle systemu: lato w Alpach, zima na Riwierze.

Tęsknoty autora „Antychrysta" podzielało, a co gorsza próbowało realizować, tysiące Europejczyków i Amerykanów, wcale nie geniuszy. W „pięknej epoce" wojaże przestały być domeną garstki uprzywilejowanych. Wakacyjne szlaki opanowała szeroko rozumiana klasa średnia. Proletariat nie wyjeżdżał, bo jeszcze nie miał za co. Płatne urlopy upowszechniły się dopiero po pierwszej wojnie światowej.

Włóczenie się po obcych krajach dawniej należało do repertuaru typowo męskich przygód. Teraz panowie coraz częściej zabierali ze sobą kobiety i dzieci. Zdarzało się nawet, ku zgrozie moralistów, że płeć piękna wojażowała solo. Niektóre damy godziły się ze spartańskimi warunkami, inne potrafiły zadać szyku nawet w niesprzyjających okolicznościach przyrody. Rosjanka Lidia Paszkow w 1872 roku wyprawiła się do Palmyry na czele karawany liczącej 35 wielbłądów, 33 muły i 20 osłów. Ochronę zapewniało 16 tureckich kawalerzystów. Po dotarciu na miejsce oraz rozpakowaniu bagaży hrabina mogła uraczyć miejscowych szejków skromną kolacją, na którą składały się zupa, homary, szparagi, kurczaki i pieczona cielęcina, popijane burgundem i szampanem. Na deser podano ciasto śliwkowe, kawę i likiery.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy