Pani nazwisko dotąd znane było w kręgach wydawniczych i literackich. Szerzej usłyszano o pani, gdy zainwestowała pani w Hotel Europejski.
Vera Hoffmann-Michalski:
Aktualizacja: 24.11.2012 00:00 Publikacja: 24.11.2012 00:01
Pani nazwisko dotąd znane było w kręgach wydawniczych i literackich. Szerzej usłyszano o pani, gdy zainwestowała pani w Hotel Europejski.
Vera Hoffmann-Michalski:
Hotel Europejski znam od dawna. Kiedy przyjeżdżałam do Polski jeszcze w czasach PRL, przychodziliśmy tu na obiad. Była świetna kuchnia, którą nasze dzieci bardzo lubiły. Kiedy niedawno skontaktowali się ze mną członkowie rodziny, dawni właściciele – Czetwertyńscy, Potoccy, Przeździeccy, Grocholscy – i zapytali, czy mogłabym uczestniczyć w finansowaniu odbudowy, zgodziłam się. Zachwyciła mnie myśl o przywróceniu temu budynkowi jego dawnego splendoru. Dla Warszawy to ważne miejsce.
Ale inwestycja o raczej długim terminie zwrotu.
Budynek będzie gotowy w 2015. Inwestorem jest grupa Raffles International, która dotąd ma tylko jeden hotel w Europie – Hotel Royal Monceau w Paryżu. Standard hotelu, butików, biura, restauracji – wszystkiego! – będzie bardzo wysoki. Teraz także jest tam restauracja, którą lubię, ale oczywiście wszystko trzeba przebudować. Jestem pewna, że to będzie piękny gmach.
Chciałaby pani mieć wpływ na pracę architektów?
Ależ nie, mam pełne zaufanie do Sud Architectes, to świetna pracownia. Może czasem mnie o coś zapytają, ale i tak nie skarżę się na brak pracy. Cały czas jestem w drodze. Teraz przyjechałam do Krakowa na Targi Książki i na Festiwal Conrada. Jest Pamuk, Masłowska. Jestem także przewodniczącą honorowego jury nagrody Instytutu Francuskiego „Goncourt – wybór polski"...
Razem z mężem Janem Michalskim założyła pani ćwierć wieku temu wydawnictwo Noir sur Blanc. Jest pani także właścicielką grupy Libella, do której należy między innymi Wydawnictwo Literackie.
Zawsze specjalizowaliśmy się w literaturze tej „innej" Europy, którą Francuzi mylnie nazywali Wschodnią. Początkowo wydawaliśmy tylko literaturę piękną, potem poszerzyliśmy ją także o literaturę faktu, podróży. Naszym autorem jest między innymi Mrożek: część jego dzieł ukazuje się w Noir sur Blanc, część w Krakowie, w Wydawnictwie Literackim. Grupa Libella zrzesza wydawnictwa szwajcarskie, francuskie i polskie: Maren Sell, Phébus, Le Temps Apprivoisé , Buchet/Chastel, editions Favre, Księgarnia Polska w Paryżu. W Wydaw- nictwie Literackim ukaże się w przyszłym roku sto książek, w tym wznowienia, w Noir sur Blanc po polsku wydamy ponad dwadzieścia tytułów.
Historia pani rodziny także jest historią tej podwójnej Europy. Ojciec Szwajcar, matka Rosjanka...
Mój ojciec Luc Hoffman, który ma teraz 89 lat, jest ornitologiem, założycielem World Wildlife Fund. W Camargue założył stację badawczą terenów bagien- nych. Zawsze uważano, że bagna są szkodliwe, że to siedliska komarów, które trzeba osuszać; teraz rozu- miemy, jak ważne są dla ekosystemu, szczególnie dla ptaków. Matka, Daria Razumowsky, urodziła się już na emigracji, bo dziadkowie uciekli z Rosji wypędzeni przez rewolucję. Babcia Katarzyna Sayn Wittgenstein uciekła z Rosji przez Rumunię. Najpierw zamieszkali niedaleko Opawy, w ówczesnej Czechosłowacji, tam się urodziła moja matka. Wygonił ich z stamtąd komunizm – w 1946 roku, po rewolucji agrarnej musieli uciec do Wiednia. Kiedy Aleksander Sołżenicyn zaapelował o zbieranie dokumentów białej emigracji, moja babka znalazła swój dziennik pisany w latach 1914–1919. Podyktowała go córkom i w ten sposób ukazała się jej książka „Koniec mojej Rosji" – jeden z pierwszych tytułów naszej oficyny. Sołżenicyn skomplementował moją babkę: „ Miała pani tylko 18 lat, ale jakaż dojrzałość".
A gdzie rodzice się poznali?
Ojciec przyjechał do Wiednia razem ze swoim teściem, który był dyrygentem i mecenasem muzyki klasycznej. Znał Bartoka, Strawińskiego, przyjaźnił się z Lutosławskim i Pendereckim: obu poznałam dużo wcześniej niż męża.
Jest pani spadkobierczynią fortuny farmaceutycznej Hoffmann La Roche...
Dziadek mego ojca Fritz Hoffmann ożenił się z panną La Roche. Założyli fabrykę leków: pierwszym ich produktem był syrop na kaszel. Działali w Rosji – ale stamtąd też wygnała ich rewolucja – także w Belgii, w Ameryce. Nasza rodzina ma większościowe udziały w tym przedsięwzięciu.
Z mężem poznaliście się w Genewie.
Jan studiował w Institut des Hautes Etudes Internationales, przedtem był rok w College d'Europe w Bruges. W 1981 roku, gdy wybuchł stan wojenny, zdecydował się zostać „na Zachodzie", jak się wtedy mówiło. W 1983 roku wzięliśmy ślub.
Teraz też się mówi „na Zachodzie"...
Ale teraz jest chyba lepiej... Noir sur Blanc założyliśmy w roku 1986, w roku 2000 powstała Libella. W 1987 roku wydaliśmy „Proust contre la dèhéance" Józefa Czapskiego, zbiór jego pogadanek dla jeńców, które prowadził w obozie w Griazowcu. Tę książkę zasugerował nam jego siostrzeniec Janusz Przewłocki. Czapski był we Francji bardzo mało znany, usłyszano o nim właściwie dopiero wtedy, gdy książka została pokazana w programie Bernarda Pivot „Apostrophes". Mam nadzieję, że gdy ten klejnot ukazał się teraz znowu w naszym wydawnictwie Libretto, zyska więcej czytelników.
Stworzyła pani w Szwajcarii w Montricher ośrodek dla pisarzy Audytorium, bibliotekę. Widok na Mont Blanc...
Autorem projektu archi-tektonicznego jest Vincent Mangeat. Będzie to rodzaj wioski literackiej. Jest już biblioteka na 80 tysięcy tomów, audytorium, sala wystawowa. Górskie chaty (chalets) dla pisarzy jeszcze nie są gotowe. Będą zawieszone kilka metrów nad ziemią, z pięknym widokiem. Chcemy do nich zapraszać sześć, siedem osób, które w warunkach hotelowych, w pełnym komforcie będą mogły pracować w spokoju, na wsi, w otoczeniu przyrody, z widokiem na las. Nieko-niecznie w izolacji: biblioteka będzie otwarta także dla publiczności.
Fundacja przyznaje również nagrodę literacką?
To nagroda imienia mojego zmarłego męża Jana Michal- skiego. Jestem przewodni- czącą międzynarodowego jury: liczy ono dziewięć osób, skład zmienia się po trzech latach. Każdy członek może zaproponować dwie książki – literatura, esej, nawet książki o sztuce. 22 listopada wręczymy naszą nagrodę w bibliotece Montricher. W tym roku będzie to eseistyka.
Nagroda jest mało znana w Polsce. Może warto ją promować? 50 tysięcy franków szwajcarskich to sporo.
Nasz projekt Montricher nie jest jeszcze skończony, ale myślimy już o tym...
Czy wybór rezydentów w Montricher będzie związany z nagrodą?
Jury nagrody na pewno nie będzie decydować, czy proponować pobyt u nas laureatowi. To zależy, czy będziemy mieli dużo zgłoszeń, czy nie. W zależności od tego będziemy mogli proponować kandy- datom dłuższe lub krótsze pobyty. Najważniejszym kryterium będzie jakość – zaproponujemy to tym pisarzom, którzy przedstawią najbardziej interesujący projekt, a jednocześnie nie będą mieli środków, aby go zrealizować.
Jest pani przykładem współistnienia kultur. Szwajcaria, Rosja, Polska. Czy widzi pani też tę fuzję w literaturze?
Rozmawiałyśmy z Dorotą Masłowską o tym, jak bardzo język angielski „kolonizuje" polszczyznę. Podobne zjawisko można dostrzec w przypadku rosyjskiego. Na co dzień obserwuję też, jak angielski podbija francuszczyznę. Ludzie w moim wieku, po pięćdziesiątce, piszą mi SMS-y w podobnym stylu jak nastolatki: ze skrótami, emotikonami, nieortograficznie... Ale tu, w Krakowie, widać, że kultura polska jest w dobrej kondycji. To młode miasto, tylu studentów. Na Festiwalu Conrada 80 procent to ludzie poniżej 25. roku życia.
We Francji wydaje się więcej książek niż w Polsce i Francuzi więcej czytają.
Nakłady książek proporcjonalnie są większe w Polsce. Dobrym probierzem jest dla mnie Orhan Pamuk: we Francji wydawał go Gallimard, w końcu wielkie wydawnictwo, jeśli jednak porównać liczbę mieszkańców Polski i Francji, okaże się, że w Polsce wydawano go więcej. Nad Wisłą Pamuk jest gwiazdą. Inna rzecz, że „Śnieg" ukazał się w Polsce na dwa tygodnie przed Noblem, co świetnie go wypromowało – na dodatek wiele w nim wątków politycznych, co zawsze świetnie sprzedaje się w Polsce.
Była pani kiedykolwiek w Rosji śladami rodziny matki?
Pojechałyśmy z ciotką na Ukrainę na początku lat 90. W majątku w podkijowskich Lemieszkach, gdzie mieszkali Razumowscy, jest dziś kaplica i Instytut Agronomiczny Razumowskiego. Kiedy byłam w Leningradzie na początku lat 80., chciałam zrobić zdjęcia tego, co mogło być domem moich dziadków, ale odebrano mi film z aparatu. – Dlaczego fotografujecie dom pionierów? – padło pytanie. Do dziś moja ciotka przekazuje część swojej emerytury szpitalowi na Ukrainie.
Czy ojciec przekazywał pani swoją wiedzę o przyrodzie?
Wychowałam się w Camargue, na wsi, na bagnach. Chodziłam do wiejskiej szkoły i od dzieciństwa słuchałam nauk ojca. Zawsze mówiliśmy, że niebezpiecznie jest z nim jechać samochodem, bo patrzy w górę, na ptaki... (śmiech). Wraz z rodzeństwem założyliśmy fundację ochrony przyrody. Z czasem zaangażowałam się w działalność fundacji Ciconia opiekującej się, jak sama nazwa wskazuje, bocianami. Sfinansowaliśmy zachowanie terenów bagiennych na północy Słowacji, organizujemy konkursy, wydajemy broszury, fundujemy stypendia dla młodzieży upowszechniające wiedzę o tych pięknych ptakach. Ptaki są najlepszym wskaźnikiem jakości życia. Bocianów jest coraz mniej, bo ubywa terenów bagiennych, gdzie są żaby, którymi bocian się żywi. Zauważyliśmy to w Maroku, gdzie dawniej na każdym dachu był bocian. Kiedy w latach 60. zaczęły znikać flamingi różowe, które tradycyjnie gniazdowały w Camargue, ojciec postanowił zbudować dla nich sztuczne gniazdo na wyspie. Dziś gnieździ się tam kilkadziesiąt ptasich rodzin. Co roku organizujemy akcję liczenia ptaków. Trzeba wstać o czwartej rano, zaobrączkować ptaki i policzyć. To jest wysiłek!
Literatura, ptaki, muzyka. Bogate doświadczenia rodzinne i osobiste...
Jeszcze kuchnia. Zainwestowałam w restaurację w Lozannie. I proszę sobie wyobrazić, że jej kucharz dostał trzy gwiazdki Michelina. Wyrafinowana kuchnia to także kultura.
Ulubieni pisarze?
Tołstoj, Balzak... Ostatnio Orhan Pamuk powiedział, że jego ulubieni pisarze to Tołstoj, Mann, Proust... Zaraz, kto był czwarty? Nie pamiętam.
Flaubert?
Tak, właśnie Flaubert.
Podpisałaby się pani pod „listą Pamuka"?
Nie, Prousta już trudno mi czytać... Masłowska powiedziała, że nie jest w stanie czytać Joyce'a. Próbowała, ale książka wypada jej z rąk. A u Prousta te kilometrowe zdania. Przecinek w końcu do czegoś służy... Ja wolę opowiadania. Żyjemy w czasach krótszej formy.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Pani nazwisko dotąd znane było w kręgach wydawniczych i literackich. Szerzej usłyszano o pani, gdy zainwestowała pani w Hotel Europejski.
Vera Hoffmann-Michalski:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas