Od Tischnera do Palikota

Wybory polityczne, jakich dokonywał ksiądz Józef Tischner po roku 1989, są z pewnością w świetle jego dorobku filozoficznego zaskoczeniem

Publikacja: 07.12.2012 19:00

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Jak to się stało, że myśliciel, który w okresie PRL niezwykle twórczo rozwijał pojęcie solidarności, w III RP opowiedział się po stronie sił politycznych traktujących solidarność jako nic nieznaczące słowo? Bo tak należy traktować chociażby występ kapłana w spocie reklamowym Kongresu Liberalno-Demokratycznego czy udział w Radzie Politycznej Unii Wolności.

Tak na marginesie, gdyby i wówczas, czyli w latach 90., i teraz, jakikolwiek duchowny katolicki wykazał się podobnym zaangażowaniem politycznym, tyle że po stronie prawicy, zostałby w mediach zmasakrowany. Ale na początku III RP udzielanie poparcia UW – w znacznie mniejszym stopniu KLD – oznaczało coś więcej niż wybór polityczny. Było ono wyrazem przynależności do elity, która za zadanie stawiała sobie wychowanie Polaków na wyzwolonych z ciemnoty, nietolerancji i ksenofobii Europejczyków.

Bycie zwolennikiem takich autorytetów jak Adam Michnik, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, oznaczało opowiedzenie się po stronie nie tyle konkretnej opcji politycznej, ile po prostu ludzkości. Kto występował przeciwko tym osobom, stawał się automatycznie wrogiem rodzaju ludzkiego. I w tym kontekście ksiądz Tischner był poniekąd konsekwentny.

Dlaczego? Autora „Etyki Solidarności" należy traktować jako myśliciela nawiązującego do rozmaitych nurtów polskiego mesjanizmu. Niestety, kiedy mowa jest o mesjanizmie, towarzyszą temu fałszywe skojarzenia. Ośmieszany jest on najczęściej jako odwoływanie się do moralności w polityce, co w oczach tak zwanych realistów stanowi szczyt naiwności. Weźmy pierwszy z brzegu stereotyp: mesjaniści głoszą kult polskich powstań narodowych, bo uważają, iż z oprawcami nie należy paktować, lecz powinno się z nimi walczyć w imię wzniosłych wartości, zwłaszcza wtedy, kiedy zryw skazany jest na klęskę. Z takiej bowiem perspektywy fizyczna klęska staje się zarazem moralnym zwycięstwem.

Tymczasem mesjanizmu nie można sprowadzać do stereotypów, które całkowicie wypaczają jego sens. Aby go zgłębiać, nie sposób poprzestawać na dziełach wieszczów polskiego romantyzmu i na polonocentryzmie jako takim. Mesjanizm to uniwersalny sposób interpretowania rzeczywistości, który pozostaje aktualny w każdym miejscu i każdym czasie. Wyrasta on bowiem z chrześcijaństwa. A to adresowane jest do każdego człowieka.

Mesjanizm w praktyce jest budowaniem Królestwa Bożego na ziemi. Ale nie chodzi w tym przypadku o jakiś projekt utopijny, lecz o moralne doskonalenie człowieka. Szczęście polega nie na tym, że możemy otrzymać wszystko, czego zapragniemy, na dodatek – żeby zachować czyste sumienie – nikomu nie wyrządzając krzywdy, lecz na wewnętrznej, duchowej wolności, którą osiągamy, naśladując Chrystusa. Zmierzanie ku niej przekłada się również na nasze relacje z bliźnimi („Jedni drugich brzemiona noście" – czytamy w liście św. Pawła do Galatów). Taką właśnie wolność afirmował ksiądz Tischner, kiedy na początku lat 90. przestrzegał Polaków przed powracającym widmem „homo sovieticus".

To niesie określone konsekwencje. Patriotyzm nie może być naturalistyczną, kryptopogańską postawą opartą na politycznych namiętnościach pozornie stanowiących spoiwo wspólnoty narodowej. Bo namiętności bywają nierzadko zawodne. Kiedy tak się dzieje, wspólnota się rozpada. Wystarczy przecież jakaś dotkliwa porażka. Tak się stało w przypadku „Solidarności" w stanie wojennym, kiedy została doszczętnie spacyfikowana, odbierając szerokim masom chęć dalszego oporu. Wspólnotę musi zatem jednoczyć coś więcej niż patriotyzm. Tym czymś jest biblijna wiara jako osobiste doświadczenie poszczególnych jej członków. I w takich kategoriach należy chyba traktować projekt wychowywania Polaków wysuwany przez księdza Tischnera.

Na koniec warto odnotować ponury żart historii. Po Unii Wolności zachowała się jej nędzna resztka w postaci Partii Demokratycznej. Rok temu formacja ta podjęła rozmowy z Ruchem Palikota o przyłączeniu się do niego. Tym samym inteligencki etos całkowicie oderwany od Kościoła katolickiego skończył na bruku chamskiego populizmu. Ciekawe, co by dziś na ten temat powiedział ksiądz Tischner?

Jak to się stało, że myśliciel, który w okresie PRL niezwykle twórczo rozwijał pojęcie solidarności, w III RP opowiedział się po stronie sił politycznych traktujących solidarność jako nic nieznaczące słowo? Bo tak należy traktować chociażby występ kapłana w spocie reklamowym Kongresu Liberalno-Demokratycznego czy udział w Radzie Politycznej Unii Wolności.

Tak na marginesie, gdyby i wówczas, czyli w latach 90., i teraz, jakikolwiek duchowny katolicki wykazał się podobnym zaangażowaniem politycznym, tyle że po stronie prawicy, zostałby w mediach zmasakrowany. Ale na początku III RP udzielanie poparcia UW – w znacznie mniejszym stopniu KLD – oznaczało coś więcej niż wybór polityczny. Było ono wyrazem przynależności do elity, która za zadanie stawiała sobie wychowanie Polaków na wyzwolonych z ciemnoty, nietolerancji i ksenofobii Europejczyków.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Adrian Bednarek: Premiera jak małe święto
Plus Minus
„Blitz”: Brytyjski koniec świata
Plus Minus
„Rewolucja francuska… i co poszło nie tak”: Jak król Francję edukował
Plus Minus
Koszmar komara
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Olimpijski boks na linach
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką