Pola Nireńska. Zatańczyć Holokaust i umrzeć

Kim była Pola Nireńska? Żoną legendarnego Jana Karskiego, ale przede wszystkim niezwykłą tancerką. Jej karierze przeszkodziło żydowskie pochodzenie i okrucieństwo historii XX wieku. Przypomniało ją teraz Drezno, gdzie stała się artystką.

Publikacja: 31.05.2019 17:00

Pola Nireńska, występ na Międzynarodowym Konkursie Tańca Artystycznego, Warszawa, 1933

Pola Nireńska, występ na Międzynarodowym Konkursie Tańca Artystycznego, Warszawa, 1933

Foto: NAC

Perla Nirenstein urodziła się w Warszawie pod koniec lipca 1910 roku. Jej ojciec produkował jedwabne krawaty, rodzinny interes przechodził z ojca na syna. Przodkowie Mordki Nirensteina, podobnie jak jego żony Ity, pochodzili z Dubienka nad Bugiem, ale rodzice Poli pobrali się w Warszawie. Była ich czwartym dzieckiem po najstarszym synu i dwóch córkach. Perla stała się Polą już we wczesnych latach, nazwisko Nireńska przybrała, gdy pojechała do Niemiec uczyć się tańca.

Wszystkie zachowane okruchy życia rodziny Nirensteinów zebrała skwapliwie Weronika Kostyrko w wydanej właśnie biografii Poli Nireńskiej „Taniec i zagłada". Dzięki niej wiemy nie tylko, że mieszkali oni na skraju żydowskiej dzielnicy, ale w bardzo dobrym miejscu, tuż obok synagogi na Tłomackiem. Dowiadujemy się nawet, co w posagu wniosła matka Poli i że ona sama uczyła się w polskiej szkole, prywatnym żeńskim gimnazjum Zofii Matysek przy Świętokrzyskiej. Podpis 16-letniej Nirensteinówny znalazła w... waszyngtońskiej bibliotece Kongresu. W 1926 roku z okazji 150-lecia Stanów Zjednoczonych zorganizowano w Polsce akcję zbierania podpisów pod życzeniami dla narodu amerykańskiego. Wśród ponad pięciu milionów nazwisk są również uczennice tej szkoły, a wśród nich Pola.

Miłości w artystycznej komunie

Jej rodzice nie byli ortodoksyjnymi Żydami. Szanowali jednak tradycję, a Pola – tak zresztą jak wiele ówczesnych dziewcząt – uległa fascynacji tzw. tańcem wyzwolonym. W podobny sposób zauroczyła się nim kilkanaście lat wcześniej inna warszawska nastolatka, Cywia Rambam, gdy ujrzała Isadorę Duncan, pierwszą kobietę, która do tańca odważyła się zdjąć nie tylko gorset, ale też buty, a nawet pończochy. Boso, odziana w tunikę, ruchem i gestami wyrażała to, co podpowiadała jej muzyka. Rodzice Cywii przezornie wysłali ją na studia medyczne do Paryża, ale tam poznała brata Isadory i po latach stworzyła od podstaw sztukę baletową w Anglii.

Matka Poli z kolei w jej rzeczach znalazła czarną tunikę. Okazało się, że córka w tajemnicy chodzi na lekcje tańca do jednej z uczennic Isadory Duncan. Gdy jej zabronili, powiedziała, że wyskoczy oknem, i ulegli. Dwa lata później poprosiła o pieniądze przeznaczone na posag, bo nie zamierza wychodzić za mąż, a chce je przeznaczyć na kształcenie za granicą. Ojciec wahał się przez trzy dni, a potem przyniósł prospekty trzech szkół w Niemczech. Wybrała tę najlepszą, którą prowadziła Mary Wigman, najważniejsza wówczas postać nowoczesnego tańca w Europie.

Naprawdę nazywała się Marie Wiegman, urodziła się w solidnej mieszczańskiej rodzinie i początkowo nic nie wskazywało, że porwie się na rzecz tak szaloną jak taniec. Była już nastolatką, gdy trafiła do szkoły w Hellerau koło Drezna, którą założył Emile Jaques-Dalcroze, wyznawca teorii, że ruch powinien być przede wszystkim powiązany z rytmem, co zaszczepił jej na całe życie. Niemniej szybko zrozumiała, że ten rodzaj gimnastyki rytmicznej zbytnio ją ogranicza. W 1913 roku dotarła więc do Monte Veritá koło Ascony, gdzie działał z kolei Rudolf von Laban. Wszyscy żyli tam w artystycznej komunie, bez wody i ogrzewania, żywiono się płodami natury, a najważniejsze było odkrywanie form nieskrępowanego ruchu w plenerze, często zrzuciwszy przedtem z siebie kompletnie całą odzież.

U Labana była też Suzanne, z którą połączyły ją więzy nie tylko artystyczne. Obie zapałały uczuciem do tego samego mężczyzny, Suzanne znacznie skuteczniejszym, bo zaszła z Labanem w ciążę. Mary Wigman bardzo to przeżyła i musiało upłynąć wiele miesięcy, nim wyleczyła się z depresji. W 1917 roku wreszcie zadebiutowała występem w Zurychu. Miała już 30 lat i nie odniosła wielkiego sukcesu. Podobnie było, gdy wróciła do Niemiec.

Koszty pierwszych pokazów pokrywała głównie rodzina, uznanie zdobywała powoli, ale konsekwentnie. W 1920 roku założyła szkolę w Dreźnie, dziesięć lat później, gdy pojechała do USA, wzbudziła sensację, w Niemczech też zawsze miała wyprzedane sale. Wpisywała się w antymieszczańskie, obrazoburcze trendy Republiki Weimarskiej, choć jej taniec był bardziej mroczny, przesycony śmiercią, nadnaturalną ekspresją i metafizycznymi emocjami. Taka była najsłynniejsza jej choreografia – „Taniec czarownicy" – ułożona do ostrej muzyki perkusyjnej. W tym tańcu niemal cały czas siedziała na podłodze z podwiniętymi nogami, ruchliwe pozostawały jedynie ekspresyjne ręce oraz tułów.

Jako pedagog Mary Wigman nie nauczała właściwie żadnej techniki, była raczej przewodnikiem uczniów. Jeśli ktoś miał talent, zostawał tancerzem. Ale jeśli brakowało mu wyobraźni, nie nauczył się niczego i nic nie osiągnął. Pola okazała się kreatywna, szybko stała się wyróżniającą uczennicą Mary Wigman. Być może była i jej kochanką, co nie zmienia faktu, że kiedy Wigman z podopiecznymi pojechała na kolejne występy do Ameryki, Pola Nireńska zwracała na siebie uwagę na scenie.

Gdy dziewczęta wróciły do Drezna po pełnym sukcesów tournée, w Niemczech objął właśnie rządy Adolf Hitler. Mary Wigman próbowała dostosować się do nowej rzeczywistości, kilkanaście miesięcy później usunęła ze szkoły uczennice pochodzenia żydowskiego. Poli już wówczas tam nie było, kiedy przyjechała ponownie w 1935 roku, Mary Wigman długo kazała jej czekać na spotkanie. Pozwoliła, co prawda, wystąpić na pokazie swych uczennic, ale w prywatnym pamiętniku tę, do której jeszcze niedawno pisała pełne uczuć listy, nazwała pogardliwym określeniem „Juddemaidle".

Uciekając przed faszyzmem

Z Drezna Pola wróciła do rodziców i próbowała artystycznie zaistnieć w Warszawie. Początkowo nie było łatwo, na jej pierwszy recital w 1933 roku w sali konserwatorium siostry pomagały szyć kostiumy, a zaproszenia rozdawały wśród znajomych. Dostała jednak pozytywne recenzje, a wkrótce potem na Międzynarodowym Konkursie Tańca Artystycznego w Warszawie (w jury był m.in. Rudolf Laban) otrzymała jedną z nagród. Smak sukcesu zepsuł ton relacji z konkursu nie tylko prasy endeckiej, gdzie pisano o niegrzeszących urodą „żydóweczkach". Jeden z najważniejszych polskich krytyków Piotr Rytel też wytknął Nireńskiej jej pochodzenie i niewielkim pocieszeniem może być fakt, że ów profesor warszawskiego konserwatorium znany był z konserwatywnych poglądów (wiele lat poświęcił na deprecjonowanie muzyki Karola Szymanowskiego).

Nireńska postanowiła więc wyjechać, ale kolejne wybory nie okazywały się trafne. Co prawda w podobnym konkursie międzynarodowym w Wiedniu zdobyła drugą nagrodę, a prasa pisała, że to ona wśród uczestniczek tej rywalizacji była „niesłychanie uzdolniona i niewątpliwie najbardziej interesująca". Austria stawała się jednak coraz bardziej brunatna, więc choć Pola Nireńska zapisała się do kolejnej szkoły tańca, nie doczekała w niej nawet do rozdania świadectw.

Wybrała kolejny kraj przesiąknięty faszystowską ideologią, choć we Włoszech w połowie lat 30. nikt nie tępił (jeszcze) Żydów i homoseksualistów. We Florencji, gdzie zamieszkała, panowała swobodna atmosfera, ale artystycznie nie było zbyt ciekawie. W 1936 roku pojechała więc do szkoły tańca w Darington w Anglii, utrzymywanej za pieniądze amerykańskiej milionerki. Rok później spróbowała samodzielności w Londynie, choć nikt jej dobrze nie znał. Krok po kroku przebijała się, uświetniała swymi tańcami przyjęcia w polskiej ambasadzie, na jednym z nich poznała młodego dyplomatę Jana Kozielewskiego, który w czasie wojny stanie się Karskim. Zaczęła występować w londyńskich music-hallach, zyskując bardzo dobre recenzje, wreszcie założyła własną szkolę tańca.

Żeby moc zalegalizować pobyt, wyszła za mąż. Po raz pierwszy wyłącznie dla otrzymania stosownego dokumentu, dziś znamy jedynie imię i nazwisko wybranka. Po raz drugi poślubiła księcia z bajki. John de Ledesma był synem potomkini angielskiej arystokracji i argentyńskiego hodowcy bydła. Nie poszedł w ślady ojca, uciekł do Anglii, by zostać aktorem. Przybrał pseudonim John Justin, a jego największy sukces to główna rola w oscarowym filmie „Złodziej z Bagdadu". Małżeństwo z Polką trwało kilka lat i niewiele o nim wiadomo poza tym, że John był biseksualny, a Pola przeżyła w tym czasie zauroczenie pewną kompozytorką.

W latach II wojny światowej trudno było o realizację ambitnych projektów artystycznych. Uczestniczyła więc w występach dla żołnierzy (tańczyła głównie polskie tańce ludowe) i na angielskiej prowincji. Potem posłano ją do pracy w fabryce amunicji, a po pewnym czasie otrzymała zadanie uczenia tańca i gimnastyki kobiety pracujące w fabrykach i na farmach. Jej londyński dom (kupiony za pieniądze męża) stał się miejscem schronienia dla wielu Polaków.

Amerykańskie sukcesy i depresje

W grudniu 1939 roku Pola Nireńska wysłała z Londynu przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż list na warszawski adres ukochanej siostry Franki. Wrócił z adnotacją: „Adresatka została wymeldowana". Znacznie później dowie się, że Franka wydostała się z getta na aryjską stronę, ale nie znalazłszy pomocy, wróciła. Zginęła w 1941 lub 1942 roku, tak jak i druga siostra, ich mężowie oraz kilkudziesięciu innych krewnych, co potem Pola sumiennie policzyła. Rodzice i brat w latach 30. wyjechali do Palestyny. Odwiedziła ich po wojnie w Tel Awiwie, ale nie było to pełne serdeczności spotkanie. Po wojennych przeżyciach Nirensteinów Pola przestała używać polskiego, nawet z Janem Karskim rozmawiała po angielsku.

W 1949 roku rozpoczęła nowy etap życia, zaczynając od pracy na zmywaku w nowojorskiej restauracji i kolejnego, fikcyjnego małżeństwa, które zapewniło jej prawo stałego pobytu w Ameryce. Miała też listy polecające od Rudolfa Labana i Mary Wigman (spotkała się z nią po wojnie w Zurychu), dzięki którym mogła znów tańczyć. Zwróciła na siebie uwagę, już w 1950 roku zaproszono ją na jeden z najważniejszych amerykańskich festiwali tańca w Jacob's Pillow. Cztery lata później miała swój zespół Pola Nirenska Dance Company, prowadziła zajęcia, co dawało stały zarobek. Na jej występ przyszedł w 1957 roku Jan Karski. Trzy lata później zamieszkali razem, w 1965 roku wzięli ślub, dla męża Pola zdecydowała się ochrzcić.

Z pomocą Jana założyła własną szkołę, zaczynała od pięćdziesiątki uczniów, wkrótce było ich czterystu. Jako profesorka cieszyła się renomą, uczniowie ją szanowali, choć była wymagająca. Pod koniec lat 60. Karski poprosił jednak, by zamknęła szkołę, bo chciał mieć w domu żonę, a nie profesorkę. Zgodziła się, nie tylko ze względu na niego. Czuła to samo, czego nieco później doświadczyła słynna niemiecka choreografka Sasha Waltz, która w kraju studiowała u uczennicy Mary Wigman, a w USA zrozumiała, że amerykański taniec nowoczesny poszedł własną drogą. Ekspresjonistyczny styl Mary Wigman stał się już historią.

Następnych dziesięć lat nie było dla Poli Nireńskiej szczęśliwych. Popadała w depresje, leczono ją nawet elektrowstrząsami. W końcu wróciła do pracy z młodymi tancerkami. Zaczęła od rekonstrukcji swych dawnych choreografii, stworzyła też nową, o której „Washington Post" napisał, że „łączy oryginalne matryce wcześniejszych epok tańca nowoczesnego z nieskrępowaną kreatywnością dzisiejszej Nireńskiej". Dostała prestiżową nagrodę przyznawaną pionierkom tańca nowoczesnego.

Już po siedemdziesiątce zdecydowała się zawrzeć w tańcu swe najtragiczniejsze doświadczenie. Tak powstała „Tragedia Holocaustu", choreograficzna historia matki i pięciu córek. Zaczyna się obrazem szczęśliwej kobiecej wspólnoty („Życie"), po którym następuje „Lament". Córki czują zagrożenia, matka usiłuje przebłagać los. „Krzyk" to solowy taniec oszalałej z rozpaczy matki, a finałowy „Pociąg", w którym na deskach sceny pojawia się prostokąt światła, stanowi nawiązanie do zagłady i wyraz bezsilności matki, gdy córki umierają.

Premiera „Tetralogii Holocaustu" odbyła się w 1990 roku. „Nie sądzę, bym mogła stworzyć coś więcej" – powiedziała potem Nireńska dziennikarzowi „Washington Times". Kilkanaście miesięcy później skoczyła na bruk z balkonu swojego nowego apartamentu.

Młode Polki w Hellerau

Wiosną 2019 roku Hellerau na przedmieściach Drezna wygląda niemal tak samo jak wtedy, gdy 90 lat temu przyjechała tu Pola Nireńska. Skromne domki i okazałe wille toną w zieleni na cichych uliczkach, w centralnym punkcie stoi okazały budynek zbudowany jak wszystko w tej okolicy w początkach XX wieku. Miał służyć kulturze i integracji mieszkańców. Po bokach są jednopiętrowe domy. W książce o Poli Nireńskiej na jednym ze zdjęć z okna tego domu uśmiechają się uczennice Mary Wigman. Dziś budynek wygląda identycznie, a na nas mogłyby spojrzeć mieszkające tu Polki Agata Siniarska i Katarzyna Wolińska.

Po II wojnie ten teren zajęła Armia Radziecka. Dziś mieści się tu Europejskie Centrum Sztuki, choć w holu głównym pozostawiono fresk pokazujący wojenne męstwo czerwonoarmistów. Nie przeszkadza to organizować w Hellerau międzynarodowe festiwale sztuki współczesnej, odwołujące się też do tanecznych tradycji tego miejsca. Tegoroczną edycję otworzyły polskie artystki plenerowym performansem „Druga natura" będącym dialogiem z „Tragedią Holocaustu".

– Od początku wiedziałyśmy, że nie będziemy jej rekonstruować – wyznaje choreografka Agata Siniarska. – Estetyka tańca, którą Mary Wigman wpoiła Poli Nireńskiej, niezbyt przemawiałaby w naszych czasach. Chciałam jednak zbudować most między jej praktyką choreograficzną a naszymi dzisiejszymi poszukiwaniami. Jest nagranie „Tragedii Holocaustu", poznałyśmy je dzięki jednej z uczennic Nireńskiej. Obejrzałam i choć nie jestem w stanie zrekonstruować tej choreografii, zrozumiałam, jak bardzo założenia tańca modern są postępowe.

– W „Tragedii Holocaustu" bardzo współczesne jest pytanie o rolę języka choreograficznego wobec przemocy politycznej czy ekonomicznej – uważa tancerka Katarzyna Wolińska. – Od razu jednak założyłyśmy, że „Druga natura" nie będzie zwykłym pokazem tanecznym. To instalacja, której trzecią współautorką jest Karolina Grzywnowicz.

Wykreowała plenerową scenerię, więc choreograficzny monodram odbył się na przywiezionej specjalnie czarnej ziemi i wśród starannie zasadzonych roślin. Nie wyrosły przypadkowo, wszystkie na swój sposób przywołują koszmar Holokaustu. Brzozy sadzono w Auschwitz, róże hodowała żona komendanta obozu, łubin siano tam, gdzie grzebano ciała zagazowanych ofiar...

Wśród delikatnej przyrody, w absolutnej ciszy Katarzyna Wolińska starała się oddać rozpacz i gniew, próbę znalezienia ukojenia i wyciszenia. Tego, czego być może w swoim życiu nie znalazła Pola Nireńska.

Książka Weroniki Kostyrko „Tancerka i zagłada. Historia Poli Nireńskiej" ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne. Prezentacja „Drugiej natury" w Hellerau została zrealizowana przy wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza. Będzie też pokazywana w inych miejscach

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Perla Nirenstein urodziła się w Warszawie pod koniec lipca 1910 roku. Jej ojciec produkował jedwabne krawaty, rodzinny interes przechodził z ojca na syna. Przodkowie Mordki Nirensteina, podobnie jak jego żony Ity, pochodzili z Dubienka nad Bugiem, ale rodzice Poli pobrali się w Warszawie. Była ich czwartym dzieckiem po najstarszym synu i dwóch córkach. Perla stała się Polą już we wczesnych latach, nazwisko Nireńska przybrała, gdy pojechała do Niemiec uczyć się tańca.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach