„Fronda" z nową ekipą wyraźnie odcina się od dawnego stylu – a co za tym idzie, także od dawnych czytelników – w zamian proponując miszmasz.
Pierwszy numer „Pisma Poświęconego" pod nową redakcją można było uznać za incydent. Niezbyt udany start, bo na przygotowanie nie było wiele czasu, a członkowie zespołu musieli się dotrzeć. Drugi numer nie może już być wypadkiem przy pracy. Owszem, jest lepszy od pierwszego. Ale błędny kierunek został utrzymany.
Plan był teoretycznie dobry. W ocenie wydawcy „Fronda" wpadła w rutynę. Niegdyś niemal kontrkulturowe pismo, bawiące się konwencjami i z tego czerpiące siłę, stało się podobno przewidywalne, zbyt mało wywrotowe, po prostu nudne. Nowy zespół miał się odwołać do pierwszej „Frondy", jeszcze z Rafałem Smoczyńskim na pokładzie, miał ją rozruszać, wrócić do zaskakujących chwytów formalnych, a wszystko po to, aby dotrzeć ze świeżym przekazem do ludzi, którzy przesiadują w wielkomiejskich kawiarniach nad macbookami. Podobno „Fronda" w poprzedniej wersji nie miała szans ich zainteresować. Teraz miało się to zmienić, skoro – jak gromko ogłaszano – „Frondę" przejęła „hipsterprawica".
Po drugim numerze widać, że projekt był może i dobry, ale z realizacją jest gorzej. Kilka cech łączy oba dotychczas wydane numery.
Po pierwsze – zdecydowane odejście od twardych tematów, które były mocną stroną poprzedniej „Frondy". Do redagowania pisma wzięli się wyłącznie humaniści, i to w dodatku „miękcy", bardziej filozofowie i socjologowie niż prawnicy albo historycy. To widać. Kto lubi być unoszony przez fale luźnych skojarzeń i dywagacji, ten się nie znudzi. Kto po dawnemu będzie w piśmie szukał solidnej, twardej argumentacji, odwołującej się także do nauk ścisłych, ogromnie się zawiedzie.