A jednak efekt domina, przed którym w 2008 roku w Tbilisi ostrzegał Lech Kaczyński, stał się faktem. Po blisko sześciu latach od agresji na Gruzję kolejny kraj postsowiecki stał się przedmiotem odzyskiwania przez Rosję jej „strefy uprzywilejowanych interesów".
Za sprawą obecnie trwającej konfrontacji powracają pytania o to, czy nie mamy w tej chwili do czynienia również z czymś, co w połowie lat 90. ubiegłego wieku Samuel Huntington nazwał zderzeniem między cywilizacjami. Uważny obserwator ukraińskiej codzienności musi uznać takie pytania za bezpodstawne. Owszem, historycznie rzecz biorąc, Ukraina w swoich dzisiejszych granicach (naruszonych przez Federację Rosyjską) obejmuje obszar od Austro-Węgier do chanatu krymskiego. Nic zatem dziwnego, że pod względem narodowościowym, religijnym i kulturowym jest bytem zróżnicowanym.
Ale trzeba też brać pod uwagę to, że okres sowiecki brutalnie przeorał ten kraj. Uczynił z niego siermiężny monolit z faktyczną przewagą języka rosyjskiego (chociaż de iure gospodarzami tej republiki sowieckiej byli Ukraińcy). Dopiero uzyskując niepodległość, kraj ten wkroczył na drogę budowy swojej nowej specyficznej tożsamości, z uwzględnieniem właśnie historycznego zróżnicowania. Tyle że już w latach 90. dochodziło do napięć, które z dzisiejszej perspektywy można traktować jako preludium bieżących wydarzeń. Opowiadał mi o tym niegdyś ukraiński historyk Jarosław Hrycak.
Kiedy rozmawialiśmy o podziałach trapiących społeczeństwo ukraińskie w pierwszej dekadzie XXI wieku, przypomniał on nastroje towarzyszące zwycięstwu Leonida Kuczmy w wyborach prezydenckich w roku 1994. Polityk ten uchodził wtedy za reprezentanta części kraju położonej na wschód od Dniepru – wielkoprzemysłowej, tęskniącej za epoką sowiecką i optującej za integracją z Rosją. Kuczma wygrał rywalizację z urzędującą głową państwa Leonidem Krawczukiem. Ten z kolei występował jako reprezentant części kraju położonej na zachód od Dniepru – jednoznacznie stawiającej na niepodległość Ukrainy, ale przecież wykraczającej daleko poza tereny dawnej Małopolski Wschodniej, gdzie pielęgnowane są tradycje banderowskie – co przeczy obecnym kremlowskim schematom propagandowym.
Zdaniem Hrycaka CIA opracowało wówczas raport, z którego wynikało, że zwycięstwo Kuczmy oznacza krach ukraińskiej niepodległości i widmo wojny domowej – wojny znacznie bardziej drastycznej niż tocząca się wtedy na Bałkanach. Nic takiego – jak wiemy – się nie stało. Do zderzenia między cywilizacjami zatem nie doszło.