Rosyjska epopeja Francuza zaczęła się, gdy socjalistyczny rząd Francois Hollanda wprowadził specjalny podatek dla bogatych, wynoszący 75 proc., od dochodu powyżej 1 miliona euro rocznie. Gwałtownie protestujący aktor, restaurator i producent win, którego majątek „Wall Street Journal" szacuje na 120 mln euro, został obsztorcowany przez ministrów. Depardieu żachnął się i po miesiącu był już Rosjaninem. W głębi Rosji, w stolicy autonomicznej republiki Mordowii Sarańsku, zarejestrował „samodzielną działalność gospodarczą". Zamiast 75-procentowego podatku we Francji będzie teraz płacił 15 proc. w Mordowii.
Sam mówił o 13-procentowej stawce, co by znaczyło, że sarańscy inspektorzy podatkowi potraktowali go bardzo ulgowo. Jedno z dwojga: albo są wielbicielami jego talentu aktorskiego, albo to ich kremlowscy przełożeni nie mogą oderwać wzroku od filmów o Obeliksie.
Jednak poza Rosją są jeszcze inne kraje, w których stawki podatkowe są niższe niż we Francji. Na przykład w USA – 40 procent. Więcej niż w Rosji, ale też Ameryka oferuje dużo ponad rosyjski standard.
Dlaczego więc akurat Moskwa? „No, chciałbym zobaczyć, jak mu dają paszport w USA. Obama wręcza Gerardowi amerykański paszport – Boże, uchowaj! Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić" – te zdumiewające słowa wypowiedział amerykański (!) reżyser Abel Ferrara, w którego najnowszym filmie „Witajcie w Nowym Jorku" grał Depardieu.
Gdy Amerykaninowi (chciałoby się dodać – tępemu jak siekiera syberyjskiego drwala) próbowano zwrócić uwagę, że w Rosji nigdy nie było i nie ma również teraz zbyt dobrego klimatu dla niezależnych artystów, odpowiedział: „Tak (w Rosji), źle się obeszli z Bułhakowem i Sołżenicynem. To po prostu miejsce, gdzie jest taka tradycja"...
Że też Osip Mandelsztam nie wstał spod krzaków porastających skwer przy władywostockiej uliczce „Za wtoroj rieczkoj" (gdzie jego ciało wrzucili do dołu stalinowscy kaci) i nie huknął w bezmózgi czerep reżysera z Bronxu kosturem, którym w obozowej bramie rozbito mu martwą głowę!
Historia to nauczycielka życia, która nigdy nikogo i niczego nie nauczyła... Wypowiedzi Ferrary byłyby groteskowe, gdyby nie stanowiły pewnej „średniej statystycznej" dawnych i współczesnych europejskich i amerykańskich środowisk artystycznych. Irracjonalna niechęć (by nie rzec – nienawiść) do USA i mitologizacja innych państw, ludów, ustrojów. Długi szereg artystów mniejszych i większych tworzył przez dziesiątki lat atmosferę, w której wypowiadanie podobnych bredni nie jest uważane za oznakę deficytu szarych komórek, ale za ideowe zaangażowanie. Od Louisa Aragona i Romain Rollanda objeżdżających stalinowski Związek Radziecki ze swoimi „wieczorami autorskimi" po Jeana-Paula Sartre'a paradującego w Paryżu w chińskim mundurku na znak poparcia rewolucji kulturalnej Mao Zedonga. Sartre miał przynajmniej tyle zdrowego rozsądku (a może cynizmu), że powiedział, iż popiera chińską rewolucję, ale nie chciałby żyć w komunistycznych Chinach.