Dostajemy więc cały kosmos Świetlickiego, w którym to on ustala zasady grawitacji. Zestawia słowne klocki w taki sposób, że wyczarowuje figury i obrazki, które zostają w głowie na dłużej. Mimo że doraźność i do niego coraz mocniej się dobija, to jego wyobraźnia nadal zaprzęga rzeczywistość, a nie rzeczywistość wyobraźnię. Dobija się jednak na tyle mocno, że słynne już niezaangażowanie podmiotu lirycznego u Świetlickiego przechodzi niekiedy w niepokojąco jednoznaczny obrazek. Choćby wtedy, gdy poeta idzie na spacer i spotyka starszą panią, która nie dzieli się grzecznie chodnikiem, tylko syczy: „jeszcze czego, psu nie będę przecież z drogi schodzić". Poeta, niestety, nie ma wątpliwości: „Zagadka: na jaką partię ta baba głosowała? I dlaczego to jest tak oczywiste, jasne?". Ja nie wiem na jaką. Świetlicki wie, a na koniec uroczo rozkłada ręce, pytając „Czemu się nie mylę?". Zbyt łatwa to konstatacja jak na autora tak wyrafinowanego zbioru jak „Jeden" (2013). Od kogoś, kto taką z lekkością tworzył wielopiętrowe liryczne konstrukcje, należy oczekiwać czegoś więcej.
Ten dryf w stronę publicystyki to jeszcze nie kapitulacja wobec ponurej rzeczywistości, ale gdzieś za rogiem już czyha śmiertelna pułapka dla każdego poety, szantaż, który można streścić: proszę się dookreślić, inaczej dostaniesz stygmat niezaangażowanego, a to przecież najgorszy policzek. Wspomniany wiersz to jednak wyjątek. Pozostałe, mimo że pełne doraźności, dają jej chwacko odpór.
Świetlicki, jak zdążył nas przyzwyczaić wcześniej, najbardziej poruszający jest wtedy, kiedy wadzi się z tym, co rzadko pada tutaj wprost. Z depresją, tępą beznadzieją i ślepą nudą, która łapie za gardło w środku dnia. „Już wczoraj w euforii/ umarłem. Dzisiaj muszę obejrzeć te zwłoki i je ostrzyc", pisze w wierszu „Środkowy palec losu" i dodaje: „jeszcze cykl depresji trzeba przecież odbyć i kolejne euforie".
Ten „cykl depresji" pojawiał się już wcześniej u poety. W znakomitym wierszu „Upiórczywość" z tomu „Jeden" tytułowe straszydło stawało w drzwiach („ponownie śmiech nasz go wita"), a Świetlicki mówił mu: „aleś ty uparty, upiorze kochany!/ Normalnie: Wańka-wstańka Ileż jeszcze można/ razy powracać!". To działa w dwie strony, bo Świetlicki uporczywie (upiórczywie) podnosi się także w najnowszych wierszach, choć przecież – jak pisze – „nie ma dokąd iść", a „wszelkie poranne złudzenia przemieniają się w gorzki wieczór".
„Utarte szlaki się przetarły" – pisze w „Martwym mikrofonie". Jego puenta wyczerpuje chyba idiom języka Marcina Świetlickiego, a brzmi ona: „niemieje mi ja". Bo poeta niezmiennie najciekawszy jest, kiedy pisze w sposób programowo niechlujny i zarazem celny, bawiąc się językiem. Z tego napięcia powstają takie perły jak „Stary prąd", gdzie pojawia się „czarny jednorożec". Takich chwytliwych obrazków jest tu więcej.