Korespondencja z Dauhy
Za kilkanaście minut słońce w całości wyjdzie znad Zatoki Perskiej. Jest szósta rano, a Dauha już stoi w korku. Ulicami suną pokryte pustynnym kurzem, zdezelowane autobusy. W środku próbują drzemać robotnicy w jednakowych niebieskich kombinezonach. Szczęście mają ci, dla których wystarczyło miejsc siedzących. Reszta próbuje spać na stojąco. Między autobusami równie wolno jadą furgonetki, vany, a także żółte amerykańskie autobusy szkolne, niektóre wciąż z napisem „school bus". W środku są Nepalczycy i Hindusi. Kilku robotników przeciska się między samochodami na rowerach. W drugą stronę ciągną takie same zakurzone autobusy: odwożą robotników na przedmieścia, by odpoczęli po nocnej zmianie. Ci, którzy wywalczyli miejsca siedzące, śpią z głowami opartymi o szyby.
Gdy słońce będzie już wysoko, na ulice wyjadą mercedesy, porsche i maserati, a do sklepów Versace nieśpiesznym krokiem będą szły kobiety ubrane w czarne hidżaby zakrywające twarze, kostki i nadgarstki, spod których wystają tylko pomalowane henną dłonie z oszałamiającym manikiurem i szpilki z czerwonymi podeszwami od Louboutina.