Krzyż na wizytówce

Maciej Gnyszka szuka pieniędzy na konserwatywne przedsięwzięcia. Przy okazji tworzy własny kapitał – głównie biznesowy, ale także polityczny.

Aktualizacja: 10.04.2015 16:40 Publikacja: 10.04.2015 03:56

Maciej Gnyszka pełen swady

Maciej Gnyszka pełen swady

Foto: Archiwum domowe

To wizjoner z głową w chmurach i realista mocno stąpający po ziemi. Trudno nie poddać się jego urokowi. Zacina się, ale mówi ze swadą, co okrasza slangiem w stylu „kumać" lub „skapnąć", a do korespondencji wplata emotikony. Ubiera się elegancko, lecz po młodzieżowemu zdejmuje marynarkę i podwija rękawy koszuli. Jest taki jak jego przedsięwzięcia, będąc sobą i swoim zaprzeczeniem.

Zresztą o Pracowni Synergii, która spina całą działalność, mówi „meduza", bo jest i nie jest agencją interaktywną i reklamową, biurem architektonicznym i lobbingowym, firmą konsultingową i producencką. Ukuł też określenie „konsjerż dla biznesu", skoro rozwiązuje problemy klientów – też różnych: fundacji i firm, ale też weterynarza i sklepu z koszulkami.

Na spotkanie umawiamy się właśnie tam – żadne marmury, zwykłe mieszkanie przerobione na biuro. Ktoś otwiera drzwi, ktoś inny proponuje włoską kawę, jeszcze inny podaje do stołu i zapewnia, że szef już w drodze (piechotą!). Zdecydowanie synergia to słowo klucz do zrozumienia Gnyszki i niezrozumienia zarazem.

Z wykształcenia jest architektem i socjologiem, ale interesuje się teologią i ekonomią, a najbardziej biznesem i polityką. Co on właściwie robi? Na wizytówce napisał przewrotnie „nałogowy poszukiwacz synergii", bo jest fanem łączenia różnych rzeczy dla samej pasji scalania czegoś, co na pierwszy rzut oka nie ma z sobą wiele wspólnego. Tak powstaje konfiguracja, która do tej pory nie istniała, co może dać nowy efekt, choć wcale nie musi, gdyż tutaj sztuka istnieje czasem dla sztuki.

No, ale jaki to zawód? Gnyszka się irytuje: – Często obserwuję zainfekowanie pojęciem „zawód". To socjotechniczne ujęcie, mające upupiać. Na ogół ludzie są sfrustrowani, gdy nie pracują w swoim zawodzie. No i co z tego?! Krzysztof Pawiński, prezes produkującej soki owocowe firmy Maspex, w książce wywiadzie „Łowcy milionów. Dekalog przedsiębiorcy" powiedział, że długi czas, gdy już był prezesem, rodzice mieli poczucie porażki, bo przecież skończył AGH i uczył się na inżyniera – opowiada Gnyszka. Wiele to mówi nie tylko o jego podejściu do pracy, ale także o lekturach i bohaterach. Słowem: mierzy wysoko.

Żeby smrodek nie przylgnął

Jego koronną inicjatywą jest Gnyszka Fundraising Advisors (GFA), czyli działalność polegająca na zbieraniu pieniędzy (od angielskiego fundraising). Zaczęło się sześć lat temu, gdy dziennikarz Piotr Pałka poprosił Gnyszkę o wsparcie startującego portalu Fronda.pl. – Szukałem kogoś ideowego, ale z zacięciem do zarabiania pieniędzy. Zauważyłem go w internecie: inteligentny, błyskotliwy chłopak, do tego zawsze „hop do przodu". Non stop reklamował swoje inicjatywy, zwykle w żartobliwy sposób. Był połączeniem irytującego akwizytora z pełnym uroku studentem. Chciał zarabiać i ten temat go nie zawstydzał, choć w naszym środowisku przekonanie było takie, że albo jest się ideowcem, albo dorobkiewiczem – mówi Pałka, sam zachowawczy w działaniu, więc ich temperamenty się kłóciły. Raz nawet poróżnili się o kształt listu do darczyńców, ale to Gnyszka okazał się wtedy skuteczny. W sumie zebrał dla portalu Fronda.pl ponad 200 tys. zł, w szczytowym momencie około 30 tys. zł miesięcznie!

Pałka mówi, że jego obecna inicjatywa – konserwatywna Rebelya.pl – obywa się bez aktywnego fundrisingu, choć wkrótce zamierza to zmienić i wtedy – jak deklaruje – poprosi Gnyszkę o pomoc. Ten już teraz umieszcza portal w gronie partnerów i beneficjentów. GFA wspiera także „Witajcie w domu" (akcję ratowania przed zamknięciem Kolegium św. Stanisława Kostki w Wilanowie, w którym uczy się 80 młodych Polaków ze Wschodu), Bank Słuchaczy Radia Warszawa (inicjatywę na rzecz katolickiej rozgłośni), Fundację Komitetu Obchodów Narodowego Dnia Życia (powstałą dla promowania rodziny), Fundację Jaśka Meli Poza Horyzonty (pomoc ludziom po wypadkach). Sukcesy? Współpraca z Fundacją Wiatrak, wcielającą w życie myśli św. Jana Pawła II i bł. Matki Teresy z Kalkuty, w której w ciągu miesiąca udało się wygenerować 1,35 mln zł! W sumie Gnyszka do tej pory zebrał ponad 5 mln zł, które wspomogły organizacje pozarządowe działające dla dobra wspólnego.

Deklaruje, że pomaga tylko tym inicjatywom, które „uważa za dobre". Co to znaczy? Za każdym razem odbywa się audyt i konsylium, które oceniają, czy wartości, jakie realizuje petent, są bliskie GFA. „Wybierając podmioty do pomocy, kierujemy się zasadą pożytku, aby pomagały w budowie społeczeństwa organicznego, opartego o prawo naturalne i będące emanacją szlachetnych zasad wyznawanych przez obywateli aniżeli tworem odgórnie konstruowanym przez agendy rządowe" – piszą o sobie współpracownicy GFA. Czy nie wystarczy słowo „konserwatyzm"? Gnyszka mówi, że raczej wyrażenie „wartości chrześcijańskie", bo „każdy, kto traktuje je serio, w obecnym świecie jest konserwatystą". I przytacza anegdotę z rozmowy w TR Warszawa, gdzie pod koniec spotkania, podczas rytualnej wymiany wizytówek, okazało się, że GFA ma w logo krzyż. Reakcja była alergiczna, bo symbol religijny oznacza dla teatru wrogą ideowo instytucję, choćby ze względu na stosunek do aborcji. Gnyszka odpowiedział, że to raczej nawiązanie do tradycji europejskich, lecz do współpracy nie doszło.

– Ważny jest też nieskazitelny wizerunek. Nasza praca opiera się przecież na zaufaniu, więc jeśli zwiążemy się ze śmierdzielem, to choćbyśmy sami pachnieli wspaniale, smrodek przylgnie. Jeśli zatem znany przekręciarz postanowi się nawrócić, usłyszy, żeby podziałał kilka lat, a wtedy zobaczymy, jakie ma właściwie intencje – mówi Gnyszka.

Zaangażowanie może zweryfikować także koszt kilku tysięcy złotych miesięcznie, bo pomoc kosztuje, choć zazwyczaj ludzie nie potrzebują jej w nadmiarze – przekazana podczas warsztatów wiedza dowodzi, że GFA nie jest tak niezbędna, jak się początkowo zdaje, a budowanie kompetencji u innych jest tańsze i lepsze. Ludzie przychodzą głównie po prośbie, choć marzeniem Gnyszki jest bycie proaktywnym na rynku i wyszukiwanie potrzebujących. Ot, niedawno ogłoszono, że państwo nie wesprze renowacji ołtarza Wita Stwosza – to byłaby idealna okazja.

I pomyśleć, że urodził się ledwie 29 lat temu! Już w przedszkolu – dzięki skarbonce od mamy – zaczął oszczędzać na emeryturę. Pierwsza lektura ekonomiczna – „Bankructwo małego Dżeka" Janusza Korczaka – skłoniła go do założenia firmy Gnyszka SA, będącej de facto spółką z tatą, który wpłacił pieniądze syna na lokatę („Wtedy to były oprocentowania!").

Szybko zbankrutował, bo musiał oddać siostrze za skradziony rower, który pozostawał pod jego opieką. Ale zaraz potem wystartowała Gnyszka II SA i trwała do studiów, kiedy założył PogotowieNaukowe.pl – czyli pierwszego legalnego brokera usług korepetytorskich. Równocześnie pracował jako copywriter w firmie testującej sprzęt komputerowy. Ćwiczył też ducha (ministrantura) i ciało (treningi futbolu w Zniczu Pruszków i siły w piwnicy).

Przede wszystkim jednak Gnyszka wciąż się uczył, co w jego przypadku oznaczało naprawdę wszechstronny rozwój (synergia!), choć inni mówili raczej o rozdwojeniu jaźni. Bo jak inaczej nazwać architekturę na Politechnice Warszawskiej oraz Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne na UW? Zresztą indeks miał w kieszeni jeszcze przed maturą: we wszystkich szkołach – podstawowej, gimnazjum, liceum – był prymusem, laureatem olimpiad i konkursów. Podczas studiów wyjechał do monachijskiej Fachhochschule, gdzie pracował w biurze architektonicznym, ale pamięta również plenery malarskie na Kresach czy warsztaty humanistyczne. Studia w Instytucie Socjologii wspomina bez entuzjazmu („nieco dziwna, lewacka atmosfera"), bo poglądy od dziecka miał prawe.

To wyszło z domu. Pradziadek wrócił piechotą znad syberyjskiej rzeki Ob, aby wziąć udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Dziadkowie zdobywali Berlin, rodzice wychowali po bożemu. Intrygujący jest przypadek siostry, dziennikarki Aleksandry Głogowskiej, wychowanej tak samo, a pracującej w lewicowym Radiu dla Ciebie, wcześniej zaś w TOK FM, która karierę buduje u boku Ewy Wanat.

– Zapewniam, że poglądy bliskich mi osób nie są przedmiotem rozmów czy zainteresowania mojej szefowej – mówi dyplomatycznie Głogowska i nie może się nachwalić brata: jest ucieleśnieniem pracowitości, uczciwości i szacunku do innych; od zawsze był mózgiem, świetnym organizatorem i przywódcą; do tego dochodzi niewątpliwy talent i dość nietypowe, czasem może zbyt odważne, ale jednak inteligentne, poczucie humoru. Dziwne, że nie wymienia niespożytej energii.

Gnyszka wydał dwie książki: „Żyj w obfitości" na temat networkingu, biznesu i wiary oraz „Fundraising. Pierwszy polski praktyczny podręcznik". Sporo pisał już w warszawskim LO im. Staszica, czyli bastionie matematyczno-fizyczno-informatycznym, gdzie został nawet redaktorem naczelnym odnowionego „Staszic Kuriera" i „Skafandra. Autokefalicznego Dodatku". Usłyszał tam przepowiednię dyrektorki o przyszłym szefowaniu „Rzeczpospolitej" (więc cedzę teraz każde słowo – przyp. JK). Zamiłowanie do słowa pozostało, bo wciąż umieszcza na blogach notki, posty lub filmy, choć odzew – komentarze czy polubienia – bywa nader wątły.

Widać, że lubi siebie, może nawet za bardzo, bo dosłownie wszystko sygnuje własnym nazwiskiem albo chociaż zdjęciem z zamaszystym podpisem. Redaktor z prawicowej gazety mówi o pomocy Gnyszki w wynajdywaniu tematów, ale i targach, że w zamian chciałby zaistnieć w tekście, bo – komentuje – „bez lansu nie ma awansu". – Personal branding to zabieg marketingowy, ale Gnyszka sam tego nie wymyślił, pewnie przeczytał w amerykańskich książkach. On nawet z jąkania uczynił atut!

Dobre towarzystwo

Należy pan do Opus Dei?

– Jestem współpracownikiem.

– Skąd ten uśmiech?

– Z głębi serca. Bardzo cenię rekolekcje Opus Dei, które poznałem jeszcze na studiach, gdy papież Benedykt XVI przyjeżdżał na pierwszą pielgrzymkę. Zgłaszałem się z półrocznym wyprzedzeniem i upewniałem kilka razy, czy na pewno jestem zapisany. W tym typie duchowości się odnajduję i mam do Opus Dei sentyment, choć status współpracownika to luźna sprawa, bo może nim być ateista albo Hindus. Do żadnej wspólnoty nie należę – deklaruje Gnyszka.

Współpracujący przy jego projektach nie muszą być katolikami codziennie bywającymi na mszach trydenckich, w ogóle do kościoła razem nie chodzą, choć czasem robią rekolekcje (jednak bez konkurencji dla duszpasterstwa przedsiębiorców). Przed śniadaniami w towarzystwach biznesowych nie ma wspólnej modlitwy, bo wtedy osoby niewierzące albo poszukujące mogłyby poczuć dyskomfort.

– Spontaniczna modlitwa jest jednak na miejscu jako świadectwo.

Towarzystwa biznesowe, kolejne dzieło Gnyszki, mają tworzyć klasę średnią, którą łączy fundament wartości, ten sam co zawsze – przywiązanie do cywilizacji łacińskiej i jej dwóch aspektów: katolicyzmu i wolnego rynku. We współpracę zaangażowało się już 220 podmiotów (do końca roku będą we wszystkich województwach), co zaowocowało udanymi interesami na kwotę 10 mln zł (w tym kontrakt na prawie milion na sprzedaż iPadów).

Towarzystwa w kwietniu świętują piąte urodziny. Hasło imprezy w warszawskim hotelu Golen Tulip to „Żyj w obfitości"; goście znamienici – Henryk Siodmok, prezes Grupy Atlas; Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku; Andrzej Blikle, były prezes sieci Blikle; wejściówki – od 300 złotych w górę; na koniec – uroczysty bankiet. Tak jest od święta, a zwykłe modus operandi inicjatywy to cotygodniowe śniadania o 7 rano. To sugeruje przejadanie zysku, który przecież najpierw ktoś musi wypracować. – Wstępować do grupy nie mogą osoby nastawione wyłącznie na branie. Nie chodzi nam o ludzi wzajemnie poklepujących się po plecach i odwalających manianę – mówi Gnyszka. Przed tym chronią selekcja i abonament – TB szczycą się, że są grupą ekskluzywną. Bywali tacy, co nie spełniali kryterium uczciwości. Albo dwa przypadki, gdy kandydaci chcieli od razu opłacać abonament, nawet bez przychodzenia na próby – pierwszy miał świetne CV i angażował się w zbożne inicjatywy, ale oszukiwał ludzi i był bywalcem warszawskich domów publicznych; drugi to menedżer znanej piosenkarki, który akurat wrócił z Londynu, a z researchu wyszło, że to bananowe i playboyowe środowisko preferujące dolce vita. Co ciekawe: tego drugiego rekomendował redaktor naczelny serwisu Plotek.pl, co Gnyszkę trochę cieszy, bo znaczy, że TB – mimo jawnego konserwatyzmu – w mainstreamie nie są jeszcze zaszufladkowane.

W filozofii Gnyszki pieniądze ma przynosić wszystko – nawet płyn do spryskiwaczy, którym kiedyś handlował. Dziecięce marzenie, żeby pierwszy milion zarobić przed 30. urodzinami, może się jednak nie spełnić. – Brakuje więcej niż połowy, ale celu nie porzucam. Firmy są na tym etapie rozwoju, że możemy zdążyć – mówi.

Nie wszystko mu się udało; wśród niepowodzeń jedna „totalna porażka", czyli strata kilkudziesięciu tysięcy złotych zainwestowanych w Dobroczynność.com. Dzięki temu portalowi Gnyszka chciał pobudzić regularną drobną filantropię – popularną za zaborów i przed wojną, w komunie wyrugowaną, niebędącą rzucaniem 2 zł na tacę co tydzień albo raz do roku na Owsiaka. Wyszedł z założenia, że organizacje będą same angażować się w przedsięwzięcie. Tak się nie stało. Zapewne z przyzwyczajenia do pieniędzy unijnych albo socjologicznego efektu „wspólnego pastwiska", kiedy rolnicy ulegają prywacie i nikt nie troszczy się o wspólnotę. On też przyjął złą strategię biznesową i „utopił mnóstwo kasy", bo zrobił start w hotelu Hyatt, gdzie wszystko było „na wypasie". – Gdybyśmy z zapobiegliwości nie zaprosili kilkudziesięciu własnych gości, to nie byłoby nikogo. To moje najdroższe przedsięwzięcie, powinniśmy otrzymać nagrodę od związku hoteli! Ale jeszcze to odpalę na nowo i popamiętają mnie – odgraża się.

Na kanapie z tyłu

Zespół to ludzie – od ekonomistów po elektroników – ale wszyscy z jednego klucza. Jakiego? Konserwatywnego! Ich dobór to też efekt synergii: nie ma nikogo ze Sztaszica, ledwie jedna osoba z wydziału architektury, sporo takich, którzy zgłosili się sami, podobnie osoby z polecenia i rekomendacji. W sumie w Warszawie dziesięć osób, w Krakowie – trzy. Ale najwięcej, czego Gnyszka nie mówi, sympatyków Młodzieży Wszechpolskiej. A nawet Witold Tumanowicz, który działa także w Ruchu Narodowym.

Gnyszka tłumaczy niezrażony, że „Witek już nie jest naszym współpracownikiem", choć „dopiero w weekend skapnęliśmy się, że wciąż wisi na stronie". – Nie miał czasu się angażować, nie bywał w biurze, mocno wciągnęła go działalność polityczna, więc uznaliśmy, że niech już lepiej idzie w politykę. Ale nie było sytuacji, w której ktoś złożył zapytanie ofertowe i potem się wycofał, bo u nas pracuje Witek – opowiada Gnyszka. Zresztą Tumanowicz jako specjalista od Excella „ogarniał sprawy statystyczne, jego rola była stricte zapleczowa, nie wchodził w relacje biznesowe". A Gnyszka dodaje z przekorą, że gdyby z tego powodu jakiś dziennikarz chciał z niego zrobić faszystę, rasistę i ksenofoba, to choćby „Witek nic dla mnie nie robił, to z chęcią bym mu płacił, żeby takim baranom uświadomić, na czym polega wolność gospodarcza i wolność słowa, jeśli ktoś tego nie kuma".

A czy na Marsz Niepodległości, kierowany przez Tumanowicza, zbierali pieniądze? – Marsz nigdy nie był naszym klientem, nad czym ubolewam, choć bywał jedną z organizacji, na której rzecz można było coś wylicytować na balu z okazji Święta Niepodległości.

– A Ruch Narodowy?

– Nie!

– Inna partia?

– Nie! Z partiami w ogóle nie było współpracy. Nie wykluczam tego, ale musiałbym pokonać ogromną barierę, żeby się zgodzić, bo – jak dobrze powiedział młody Tyrmand – „politycy są jak pieluchy i czasem trzeba je zmienić, bo za długo trzymane śmierdzą". Zgadzam się też z lordem Actonem, że „władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie". Dlatego wiązanie się z kimkolwiek i udzielanie mu poparcia to jakby żyrowanie go. W Polsce są politycy stali w poglądach, za których można ręczyć – wydaje mi się nawet, że ich znam – lecz tylko kilku. Dlatego na Noc Wolności – wspomniany bal – w ogóle nie zapraszamy polityków, właśnie ze względu na ich niestałość, tylko przedstawicieli kultury i nauki, dziennikarzy.

Pałka uważa, że Gnyszka nie zna się na polityce. – Interesuje się nią, czasem się na ten temat wypowiada, natomiast nie do końca rozumie jej naturę. Jego świat to biznes. Jakie więc ma poglądy? – Silne instynkty wolnorynkowe zaszczepione w dzieciństwie przez Korwin-Mikkego, duża sympatia dla Marka Jurka i dystans wobec PiS. Kiedyś wydał książkę „Zabijajcie polityków" Jarosława Kaczyńskiego – nie prezesa PiS, lecz jednego z członków TB – za co dostał burę, której nie zrozumiał – uważa Pałka.

Gnyszka dodaje zaś, że aby zaczął zbierać na partię, „musiałaby to być moja partia, bo siebie byłbym pewien".

Czyli nie można wykluczyć, że kiedyś wejdzie w politykę?

– A czy Jan Kulczyk stworzył partię? A ma wpływ na rzeczywistość bez względu na to, kto rządzi? – odpowiada pytaniami. – Bliższy jest mi model wpływu na aktorów biorących udział w obrzędowej naparzance niż wchodzenie w to samemu. Gdybym był politykiem i miał rodzinę, żonę i dzieci (a mam), to po jaką cholerę miałbym się wystawiać na zapasy z troglodytami? Skoro są ludzie, którzy się żywią taką adrenaliną, to niech oni się angażują. Dlatego swoją rolę widzę raczej na kanapie z tyłu.

– „Raczej", czyli „nie wykluczam"?

– Nie wykluczam. Zresztą Przemysław Wipler uważa, że przyjdzie czas, kiedy zaangażuję się w politykę.

Ale i jego proroctwo, i pani dyrektor ze Staszica, na razie czekają na spełnienie.

To dopiero byłaby synergia!

To wizjoner z głową w chmurach i realista mocno stąpający po ziemi. Trudno nie poddać się jego urokowi. Zacina się, ale mówi ze swadą, co okrasza slangiem w stylu „kumać" lub „skapnąć", a do korespondencji wplata emotikony. Ubiera się elegancko, lecz po młodzieżowemu zdejmuje marynarkę i podwija rękawy koszuli. Jest taki jak jego przedsięwzięcia, będąc sobą i swoim zaprzeczeniem.

Zresztą o Pracowni Synergii, która spina całą działalność, mówi „meduza", bo jest i nie jest agencją interaktywną i reklamową, biurem architektonicznym i lobbingowym, firmą konsultingową i producencką. Ukuł też określenie „konsjerż dla biznesu", skoro rozwiązuje problemy klientów – też różnych: fundacji i firm, ale też weterynarza i sklepu z koszulkami.

Na spotkanie umawiamy się właśnie tam – żadne marmury, zwykłe mieszkanie przerobione na biuro. Ktoś otwiera drzwi, ktoś inny proponuje włoską kawę, jeszcze inny podaje do stołu i zapewnia, że szef już w drodze (piechotą!). Zdecydowanie synergia to słowo klucz do zrozumienia Gnyszki i niezrozumienia zarazem.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą