Użaliłam się nad bidą, nędzą, w jaką wpędził nasz twórczy prekariat paskudny wilczy kapitalizm. Odszczekuję, bo nie ma powodu biadolić. Przedstawiciele art-wizu dają sobie radę całkiem nieźle. Przynajmniej ci, którzy zrozumieli, jak się neoliberalna karuzela kręci, wskoczyli w wagoniki i fruuu... wznieśli się ponad prekarialną rzeczywistość.
Wszystko dzięki temu, że nauczyli się pisać. Wprawdzie tylko wnioski i aplikacje, ale to już coś. Może to nie literatura piękna, lecz skuteczna. Dziś być-albo-nie-być twórcy zależy od jego umiejętności przełożenia na słowa tego, co kiełkuje mu w wyobraźni. Uda się dostać stypendium na projekt – to zostanie zrealizowany. Nie będzie dotacji, nie będzie dzieła.
W związku z częstotliwością występowania tego zjawiska powstał nawet stosowny termin: projektariat (nie mylić z prekariatem) – określenie tych, którzy utrzymują się z dotacji przyznawanych na projekt.
Można pomyśleć: oto potomkowie konceptualistów w linii prostej. Owszem, postępują podobnie jak antenaci, lecz mają odmienne cele. Pionierzy sztuki niezmaterializowanej i niematerialnej chcieli podłożyć bombę pod zmonopolizowany rynek sztuki; ich spadkobiercy pragną wykorzystać wokółartystyczne kartele dla własnych potrzeb. Pierwsi byli ideowi i naiwni; ci współcześni są sprytni i cyniczni.
O mechanizmach regulujących życie i działanie „nowych konceptualistów" pisze Kuba Szreder w opracowaniu „ABC projektariatu. O nędzy projektowego życia". Pouczająca lektura.