Geniusz Żydów błędnie odczytany

Jeśli Żydzi mieliby stanowić dla Polaków jakiś wzór, to należałoby naśladować żarliwość wiary Abrahama, Izaaka, Jakuba i pobożnych rabinów. A nie hucpiarstwo i cwaniactwo rozmaitych geszefciarzy w służbie solidarności plemiennej.

Publikacja: 23.10.2015 02:00

Geniusz Żydów błędnie odczytany

Wbrew obiegowym opiniom Roman Dmowski nie był Polakiem katolikiem. Był Polakiem przyrodnikiem – nie tylko zresztą jeśli chodzi o poglądy, ale także wykształcenie. Postrzegał świat w kategoriach zwierzęcej walki o byt, która nie miała nic wspólnego z metafizyką. Kościół katolicki traktował, przynajmniej do okresu międzywojennego, instrumentalnie – jako moralnego wychowawcę i instytucję użyteczności społecznej. Bo przywódca i główny ideolog Narodowej Demokracji był nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. A wtedy – w drugiej połowie XIX wieku – triumfy święciły pozytywizm, ewolucjonizm, darwinizm i generalnie naturalistyczne myślenie.

Jak skutecznie rywalizować

Tak więc Dmowski ujmował stosunki między narodami w kategoriach rywalizacji o przetrwanie. Dotyczyło to również Polaków i Żydów. A moment był szczególny: oto na gruzach feudalnej przeszłości rozwijał się kapitalizm. W rezultacie deklasacji szlachty władzę ekonomiczną, a potem i polityczną zaczęło przejmować mieszczaństwo.

Żydzi wyszli ze swojego getta. W nowej rzeczywistości jako rozproszony, mobilny naród bez własnego państwa poczuli się jak ryba w wodzie. Na przestrzeni dziejów bądź co bądź zdążyli się bardzo dobrze wyćwiczyć w tym wszystkim, co w warunkach nowoczesności stało się środkiem osiągania sukcesu. Domenami ich aktywności były przecież w ciągu wielu wieków handel i rzemiosło. Dzięki takim swoim cechom, jak innowacyjność i kreatywność, a zarazem solidarność plemienna, zaczęli zdobywać świat, odgrywając główną rolę w rozmaitych dziedzinach przedsiębiorczości oraz z upływem czasu również w polityce, kulturze i nauce. Jednocześnie potrafili zachować swoją tożsamość, i to niezależnie od tego, że olbrzymia ich część odeszła od judaizmu – czynnika konstytuującego potomków Abrahama jako naród.

Dmowski natomiast, dostrzegając ekspansję żywiołu żydowskiego, pozostawał zarazem bezlitosnym krytykiem Polaków. Przede wszystkim za wielkie obciążenie uważał spadek romantyczno-szlacheckiej kultury, która – w jego mniemaniu – pogrążała ich w politycznych fantazmatach, w płytkim patriotyzmie opartym na sentymentach, pchała ku skazanym z góry na klęskę zrywom powstańczym, a nie do pracy organicznej i pracy u podstaw.

Przywódca endecji kombinował niczym postępowy, liberalny intelektualista przeciw konserwatywnym tendencjom – poważną przeszkodę w rozwoju Polaków dostrzegał w społecznym rozwarstwieniu, które nie sprzyjało budowie wspólnoty narodowej. Był zatem przekonany, że tylko zdemokratyzowany naród polski może stawić czoła wyzwaniom nowoczesności, w tym skutecznie rywalizować z Żydami. Wzorem zaś dla Dmowskiego byli Anglicy. Imponowali mu forsowaniem swojego interesu narodowego, podziwiał ich globalną ekspansywność.

Żyjemy jednak po ponad 100 latach od czasów, gdy Dmowski pracował nad swoim sztandarowym manifestem, czyli „Myślami nowoczesnego Polaka". Mamy za sobą doświadczenie Holokaustu, a interpretacja stosunków między narodami jako walki o byt jest politycznie niepoprawna. Wiadomo – przekonują nas różne autorytety nad Wisłą – każdy przyzwoity człowiek, niezależnie od tego, czy z prawicy czy z lewicy, opowiada się za globalnym pokojem, więc w tym kontekście wskazywanie jakichkolwiek antagonizmów to istny faszyzm. Przywódca Narodowej Demokracji jawi się zatem na tym tle jako groźny jaskiniowiec z maczugą – i w dodatku zoologiczny antysemita.

Krzysztof Kłopotowski zdaje się tymi okolicznościami w ogóle nie przejmować. Nic dziwnego. Bądź co bądź nie jest jakimś zaszczutym przez „Gazetę Wyborczą" przedstawicielem prawicy muzealnej próbującej się z różnym skutkiem przebić do mainstreamu III RP, która z dziedzictwem Dmowskiego potrafi obchodzić się wyłącznie jak z eksponatem, a uprawianie polityki pojmuje w kategoriach rekonstrukcji historycznych (na przykład stawiając na sojusz Polski z Rosją przeciwko „zgniłemu" Zachodowi).

Czym jest wybraństwo

Kłopotowski sam siebie określa mianem „nowojorskiego liberała" (przez wiele lat mieszkał w USA), co w tym przypadku oznacza, że z założenia pozbawiony jest jakichkolwiek uprzedzeń, zgodnie ze standardami obowiązującymi – przynajmniej w teorii – w społeczeństwie otwartym. Znanego krytyka filmowego interesują więc fakty, a nie upiększanie rzeczywistości w imię takiej czy innej ideologii. I tak jak Dmowski ogląda on świat okiem przyrodnika, chociaż – w przeciwieństwie do autora „Myśli nowoczesnego Polaka" – jest z wykształcenia historykiem. To Kłopotowski kontynuuje dorobek przywódcy endecji – i to bez odwoływania się do dzieł Dmowskiego – a nie groteskowi samozwańczy narodowcy XXI wieku.

W „Geniuszu Żydów na polski rozum" publicysta podnosi temat kulturowego kodu judaizmu i ewolucyjnej strategii przetrwania realizowanej przez potomków Abrahama. Wcześniej już drążył te kwestie w prasie i internecie. Z tego powodu nieraz obrywał od strażników poprawności politycznej, którzy zarzucali mu antysemityzm. Czy słusznie? Jego książka stanowi poniekąd odpowiedź na oskarżenia kierowane w stronę jej autora.

Z pewnością Kłopotowski nie uniknął uproszczeń i nieścisłości. Tak jest, gdy posiłkując się kontrowersyjną pozycją, jaką jest „The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy" Johna J. Mearsheimera i Stephena M. Walta, jako przykład izraelskiej agentury wpływu wskazuje AIPAC (American Israel Public Affairs Committee – Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych).

Chodzi o to, że instytucja ta nie musi się uciekać w USA do żadnych knowań, gdyż znalazła w tym kraju dla siebie podatny grunt. Mowa o chrześcijaństwie ewangelikalnym. Jak wyjaśniał pół roku temu na łamach „Plusa Minusa" amerykański historyk Philip Earl Steele, wyznawcy tego nurtu protestantyzmu, z których rekrutuje się znacząca część establishmentu politycznego USA, swoje poparcie dla Izraela wyprowadzają z przesłanek religijnych (otaczanie czcią ludu Bożego wybrania).

Inne uproszczenie dotyczy tego, jak autor pojmuje termin „wybraństwo". W książce czytamy: „Pojęcie »narodu wybranego« jest z Żydami od początku ich dziejów. Więc nie łudźmy się – pierwsza była pogarda dla gojów jako gorszych. To musiało mieć skutki w obcowaniu z nami w postaci nadużyć. Potem prześladowania z naszej strony i pogarda w odwecie. Nienawiść wywołała tyle krzywd po obu stronach, że chyba nie ma innego rozwiązania niż konfliktowe, choć pokojowe współżycie".

Ten cytat – konkretnie chodzi o samo wskazanie konfrontacyjnego charakteru wzajemnych stosunków polsko-żydowskich – jest doskonałą ilustracją tezy o pokrewieństwie ideowym Kłopotowskiego z Dmowskim. Niemniej warto wyjaśnić pewne nieporozumienie, które sprzyja kształtowaniu się antysemickich czy – ściślej rzecz ujmując – antyjudaistycznych stereotypów. Wybraństwo Żydów na gruncie religii mojżeszowej nie oznacza przywilejów dla nich, lecz zobowiązanie ich do wierności Bogu i do tego, żeby byli znakiem Bożej obecności w dziejach świata. A że w praktyce bywa, iż mamy do czynienia z pogardliwym wobec gojów religijnym ekskluzywizmem, to już inny problem.

Do czego zachęca judaizm

Tu dochodzimy do sedna sprawy, czyli owego tytułowego geniuszu Żydów, który stanowi ich główną broń w zmaganiach z innymi narodami. Słowem kluczem jest w tej kwestii „hucpa". Przypuszczalnie Polacy, używając go na co dzień, nie są świadomi tego, że wywodzi się ono z języka hebrajskiego i jakie jest jego pierwotne znaczenie. Żydzi bowiem mianem hucpy określają – jak czytamy w książce – „stanowczość w żądaniach i ocenach".

Z perspektywy poczciwego Polaka – sugeruje Kłopotowski – taka postawa zakrawa jednak na bezczelność, stąd odmienne niż w przypadku narodu żydowskiego rozumienie tego, czym jest hucpa. I tu trzeba mocno podkreślić, że autor „Geniuszu Żydów na polski rozum" jest dla swoich rodaków bezlitosny jak Dmowski. Niczym postępowy liberał, który stawia sobie za zadanie niesienie społeczeństwu kaganka oświaty, orzeka: „Polacy mają najmniej innowacyjną gospodarkę Unii Europejskiej. (...) Tutaj nie rodzą się idee. (...) Ciemnota jest korzeniem zła w Polsce".

Publicysta podnosi zatem sprawę żydowskiego modelu wychowania, który kładzie nacisk na rozwój krytycznego myślenia. Według Kłopotowskiego sprzyja temu judaizm, a w ramach niego lektura świętych ksiąg i spory wokół nich: „Rebelia umysłowa jest częścią charakteru żydowskiego. Zachęta do niej przychodzi z religii, przeciwnie niż u katolików, którym nie wolno kwestionować dogmatów. Natomiast Żydzi wyżywają się w dysputach. Judaizm zachęca do twórczego myślenia i działania".

Zdaniem Kłopotowskiego nie tylko w tym aspekcie religia mojżeszowa góruje nad katolicyzmem: „Żydzi są od nas bardziej inteligentni wskutek selekcji w trakcie odwiecznych prześladowań. Większe szanse przeżycia mieli osobnicy bystrzejsi. I działał przesiew pozytywny. Od dwóch tysięcy lat najwyżej cenili studia religijne jako życiowe powołanie. Zamożni Żydzi chętnie wydawali córki za młodych uczonych bystrzejszych od reszty. Dzięki temu geny inteligencji miały większe szanse przejścia w następne pokolenie z powodu dostatku i bezpieczeństwa, w jakim wyrastały dzieci rabinów. A chrześcijanie stworzyli odwrotny mechanizm. Ci najbardziej inteligentni również szli do stanu kapłańskiego, lecz celibat kleru usuwał ich geny z ogólnej puli. Od tysiąca lat, odkąd księżom zakazano ożenku, a życie zakonne stało się popularne, odsiewaliśmy najlepszy materiał genetyczny. Cóż, trudno, tego, co trwało tysiąc lat, nie da się szybko nadrobić. Jednak można przejąć sposoby myślenia i działania, które dają sukcesy w każdej dziedzinie życia".

Tym wywodem Kłopotowski po raz kolejny w książce dobitnie dowodzi, że jest Polakiem przyrodnikiem, a nie Polakiem katolikiem, chociaż w przeciwieństwie do Dmowskiego jako wzór do naśladowania wskazuje nie Anglików, ale właśnie Żydów. Poniekąd może to wynikać z tego, że Anglosasi – jak chce nas przekonać publicysta – nie odgrywają już tej roli, którą odgrywali 100 lat temu. Kłopotowski zwraca uwagę na sytuację w USA, gdzie – jak twierdzi – nastąpił zmierzch potęgi WASP (jeśli tak, to, jak widać, brak celibatu w protestantyzmie akurat tej części społeczeństwa amerykańskiego nie pomógł), a nową główną siłą stali się Żydzi.

Kto będzie sojusznikiem

Pójdźmy jednak dalej. Religia mojżeszowa – wyłuszcza publicysta – stwarza dogodne warunki dla działalności rozkładowej wśród innych narodów. W tym właśnie się przejawia ów kulturowy kod judaizmu, o którym była mowa wyżej. Skądinąd może to zastanawiać, bo przecież sam judaizm w swojej tradycyjnej postaci postuluje moralność konserwatywną, chociażby promuje wartości rodzinne, a akty homoseksualne i inne zachowania nieheteronormatywne uważa za coś obrzydliwego. Żydzi więc powinni być sojusznikami chrześcijan, a zwłaszcza katolików, w stawianiu czoła „cywilizacji śmierci".

Tymczasem jest inaczej. Zarówno wśród wyznawców judaizmu, jak i Żydów, którzy odeszli od wiary przodków, rzuca się w oczy postawa liberalna lub lewicowa. Dziś demoralizacja społeczeństw, zaserwowana światu przez kontrkulturę lat 60. ubiegłego wieku, nie budzi oburzenia środowisk żydowskich. Piętnują one głównie wszelki antysemityzm, a co za tym idzie: kibicują rozmaitym inicjatywom monitorującym życie społeczne pod kątem zagrożenia recydywą szeroko pojętego faszyzmu.

W książce czytamy: „Żydzi zawsze szybko reagowali na nowe zjawiska. Konserwatywni w swoim świecie, bez skrupułów niszczyli tradycje, metody, instytucje chrześcijańskie, bo nie byli związani uczuciowo z ludami, wśród których przyszło im mieszkać". Wniosek – to, co jest życiodajne dla Żydów – właśnie owa cechująca tradycyjny judaizm moralność konserwatywna – nie stanowi dobra uniwersalnego.

Kłopotowski przywołuje badania amerykańskiego psychologa społecznego Kevina MacDonalda, z których miałoby wynikać, że judaizm w USA stawia sobie między innymi takie cele: podważanie spoistości społeczeństwa chrześcijańskiego przez szerzenie indywidualizmu i aksjologicznego relatywizmu, propagowanie wielokulturowości i popieranie działań na rzecz masowej imigracji, kwestionowanie dumy narodowej kraju gospodarza, wreszcie promowanie swobody obyczajowej, zwłaszcza seksualnej, ponieważ taki jest popyt mas, a to można wykorzystać.

Z jednej strony więc jest sprzyjanie tendencjom samobójczym wśród gojów, ale z drugiej – w judaizmie występuje zasada „tikkun olam", czyli naprawy świata. Mesjasz ma przecież zbawić nie tylko Żydów, ale całą ludzkość. I znów dochodzimy do tego, jak realizacja tej zasady wygląda w praktyce.

Zdaniem Kłopotowskiego „tikkun olam" daje o sobie znać w postawie zsekularyzowanych Żydów, którzy chcą radykalnie przemienić rzeczywistość. Publicysta wskazuje liberalne i lewicowe kampanie prowadzone przez „The New York Times" – dziennik wydawany przez dynastię Sulzbergerów. Przywołuje między innymi tekst z tej gazety o ekonomiście, którzy przeszedł operację zmiany płci i już jako „nowa kobieta" pracuje nad feministycznym podejściem do spraw gospodarczych, a więc innym niż tradycyjne.

„Tylko ciekawostka? Artykuł ukazuje główny motyw światopoglądu »NYT«: człowiek jest wolny i musi sam się stwarzać, ponieważ Bóg umarł. Reszta to przypisy. Dziennik kroczy więc w czołówce postępu" – brzmi komentarz Kłopotowskiego.

Reasumując: Kłopotowski – pomimo różnych uproszczeń i nieścisłości – daje w swojej książce właściwą diagnozę, ale całkowicie niewłaściwą receptę. Żydzi autorowi imponują swoim hucpiarstwem, swoim cwaniactwem i stawia on ich swoim rodakom za wzór. Jednocześnie mamy tu pean na cześć tytułowego żydowskiego geniuszu, który przejawia się nie tylko w robieniu geszeftów, ale i w wielkich dziełach kultury, w doniosłych odkryciach naukowych, wreszcie w szczytnych inicjatywach politycznych, takich jak w przypadku polskich dysydentów okresu PRL, wywodzących się rodzinnie i środowiskowo z „żydokomuny", znaczący udział w obalaniu komunizmu.

Co znamienne, Kłopotowski, jak na rozpoznającego aktualne trendy „nowojorskiego liberała" przystało, swoje naturalistyczne myślenie uzupełnia o newage'ową fascynację psychologią głębi w wydaniu Carla Gustava Junga. Koncepcje Junga dowartościowują duchowość człowieka, lecz inspirują się gnostyckimi herezjami (traktującymi dobro i zło razem jako jedność przeciwieństw), a nie katolicką ortodoksją.

Z Polakiem przyrodnikiem trzeba jednak podjąć polemikę. Ale bynajmniej nie z pozycji politycznej poprawności i jakiegoś wydumanego antyfaszyzmu. Głos powinien tu zabrać Polak katolik. Propagowanemu przez Kłopotowskiego nacjonalizmowi biologicznemu (ale bynajmniej nie rasistowskiemu!) trzeba przeciwstawić zakorzeniony w polskiej kulturze nacjonalizm mesjanistyczny.

To nie jest nowy spór. Warto tu wrócić do lat 30. zeszłego stulecia i przypomnieć młodych działaczy Stronnictwa Narodowego związanych z tygodnikiem „Prosto z Mostu". Dziś się nimi straszy jako faszystami, na których tle Dmowski był zacnym wujkiem, chociaż ludzie z tego kręgu – a wśród nich jego czołowi przedstawiciele, publicyści Stanisław Piasecki i Jan Mosdorf – wykazali się pod okupacją niemiecką bohaterstwem i ponieśli z tego powodu śmierć.

Środowisko to było świadome ograniczeń tkwiących w poglądach Polaka przyrodnika. I dlatego wytykało słabości naturalizmu charakterystycznego dla endecji sprzed pierwszej wojny światowej. Głosiło ono z perspektywy katolickiej upadek paradygmatu pozytywistycznego, w którego ramach człowiek był postrzegany jako istota całkowicie uwarunkowana ślepymi siłami przyrody. Publicysta Wojciech Wasiutyński twierdził, że czynnikami tworzącymi naród (a więc coś więcej niż narodowość) nie są „biologia, etnografia, lingwistyka", ale „idea i porządek cywilizacyjny".

Kogo naśladować

Racja nie jest więc po stronie Dmowskiego i Kłopotowskiego, ale po stronie nacjonalistów mesjanistycznych, w tym kardynała Stefana Wyszyńskiego i świętego Jana Pawła II. Nie trzeba się bać idei katolickiego państwa narodu polskiego, wizji obrzydzanej dziś zewsząd „republiki wyznaniowej". I trzeba się pozbyć kompleksów z powodu swojej tożsamości, która rzekomo stoi na przeszkodzie osiąganiu sukcesów. Jej aktem założycielskim jest wydarzenie, którego 1050. rocznicę będziemy świętować w przyszłym roku – chrzest Polski.

Polacy mają prawo do nacjonalizmu, ale – jak wynika z przesłania Prymasa Tysiąclecia i Słowiańskiego Papieża – wyłącznie pod jednym warunkiem: że dążą jako wspólnota do świętości, realizują swoje uniwersalistyczne posłannictwo, niosą światu świadectwo wiary katolickiej, uczestniczą w dziele zbawienia ludzkości, a nie degradują siebie do poziomu zwierzęcej walki o byt.

Jeśli zatem Żydzi mieliby stanowić dla Polaków jakiś wzór, to należałoby naśladować żarliwość wiary Abrahama, Izaaka, Jakuba i pobożnych rabinów. A nie hucpiarstwo i cwaniactwo rozmaitych geszefciarzy w służbie solidarności plemiennej, nawet jeśli w imponujący sposób czynią oni użytek z fermentu twórczego.

Wbrew obiegowym opiniom Roman Dmowski nie był Polakiem katolikiem. Był Polakiem przyrodnikiem – nie tylko zresztą jeśli chodzi o poglądy, ale także wykształcenie. Postrzegał świat w kategoriach zwierzęcej walki o byt, która nie miała nic wspólnego z metafizyką. Kościół katolicki traktował, przynajmniej do okresu międzywojennego, instrumentalnie – jako moralnego wychowawcę i instytucję użyteczności społecznej. Bo przywódca i główny ideolog Narodowej Demokracji był nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. A wtedy – w drugiej połowie XIX wieku – triumfy święciły pozytywizm, ewolucjonizm, darwinizm i generalnie naturalistyczne myślenie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Niezwykłe życie Geoffreya Hintona. Od sieci neuronowych do ostrzeżeń przed AI
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku